Amy Adams w Arrival gra Louise Banks, zdolną lingwistkę, którą amerykańskie wojsko wynajęło do komunikacji z Obcymi. Zwłaszcza, że Kosmici zaczynają najeżdżać Ziemię, a konkretnie pojawiać się w dwunastu krajach i nie do końca wiadomo, jakie mają zamiary. Fani Grawitacji (siedem Oscarów na koncie, Sandra Bullock i George Clooney latający w przestrzeni kosmicznej) i Dystryktu 9 (koszmarna wizja rzeczywistości, w której ludzie żyją obok przybyszy z innej planety i mają ksenofobiczne zapędy) z pewnością będą zadowoleni.

Rudowłosa Adams ma więc za zadanie sprawdzić na podstawie tzw. znaków jakie zamiary mają Obcy. Film w kategorii science fiction jest o tyle ciekawy, że powstał na kanwie opowiadania młodego azjatyckiego pisarza Teda Chianga. To Amerykanin o azjatyckich korzeniach, który został okrzyknięty jednym z najbardziej wizjonerskich autorów science fiction w XXI wieku. W połączeniu z siłą przekazu reżysera Denisa Villeneuve, który ma w swojej filmografii również takie hity jak choćby Sicario, Arrival (Nowy początek przyp.red.) nie w sobie nic z papki o kosmitach. Przeciwnie,  to film dość metafizyczny, ze swoistym przesłaniem. Dość powiedzieć, że wzrusza i dostarcza emocji z górnej półki.

Nie zadaje pytań wprost i każe się zastanowić nad swoim człowieczeństwem. To bardzo humanistyczny obraz "najazdu" (no właśnie, pytanie czy to jest dobre określenie) Kosmitów na Ziemię. Amy Adams daje się z siebie aktorsko maksimum, a efekty specjalne są momentami lepsze niż w Interstellar czy Grawitacji

ZOBACZ TEŻ:

NOCNE ZWIERZĘTA. ŚWIETNY THRILLER TOMA FORDA!