Od ponad roku jest dyrektorem Mazowieckiego Teatru Muzycznego. 20 czerwca przy dźwiękach utworów Jana A.P. Kaczmarka oraz Bronisława Kapera po raz dziesiąty zostaną przyznane Teatralne Nagrody Muzyczne im. Jana Kiepury. Na czele kapituły stanęła właśnie Alicja Węgorzewska.

Alicja Węgorzewska: Cieszę się, że patronem konkursu jest Jan Kiepura. Gdyby żył dzisiaj, przebiłby swoją popularnością Kubę Wojewódzkiego w całej jego medialności. Ten facet miał najnowsze modele aut, otaczał się pięknymi kobietami - to był ktoś nietuzinkowy jak na tamte czasy! Bardzo dobrze, że to właśnie nagroda jego imienia jest wyróżnieniem dla młodych artystów. Przyznajemy nagrody w wielu kategoriach m.in.: dla najlepszego artysty musicalowego, dla najlepszej artystki musicalowej, za najlepszy plakat muzyczny oraz najlepsze kostiumy sceniczne.

Osobiście bardzo mi zależy na rozwoju sceny musicalowej w Polsce, która powinna wejść na drogę solidnego wymiaru wokalnego. Koncert rozpocznie się pokazem mody scenicznej. Czuję, że zmieniam postrzeganie teatru muzycznego, na który nie składa się tylko muzyka. To zbitka wielu sztuk: tańca, śpiewu czy kostiumologi.

Czuje Pani oddech młodych na plecach? 

Promowanie młodych ludzi jest moim życiowym celem. Spektakl “Fame”, który zrealizowaliśmy, to ponad dwudziestka młodych ludzi, którzy świetnie tańczą, śpiewają, i równie dobrze wyglądają. Poza tym jestem egoistką, bo chcę mieć najlepszych wokalistów na swojej scenie. Patrząc na nich czerpię energię. Płacimy rocznie dziesięć tysięcy euro za wykształcenie muzyka w uczelni artystycznej, tylko po to, żeby go wypchnąć za granicę. Bezsens... Może kawy? Przyznam, że mnie bardzo kontrolują. Uważają, że piję jej za dużo. (śmiech)

Chętnie. To prawda, że śpiewacy operowi są na ciągłej diecie?

A zna pan śpiewaka operowego na diecie? Pamiętam, jak moje koleżanki na studiach zamiast sałatki z kurczakiem, zjadały sześć pączków. Dla mnie jednak najważniejsze jest białko. Kiedy zjem kawałek dobrej wołowiny, mam siłę śpiewać.  

Zobacz także:

Śpiewacy operowi “nie wylewają za kołnierz”? 

(śmiech) To zależy, bo słyszałam o tenorach, którzy nie sięgają po alkohol nawet na kilka dni przed przedstawieniem. Wiem, że Alfredo Kraus przed występem pił dwie lampki wina i dopiero po wypiciu wchodził na scenę. Czasami wychodził w trakcie przyjęcia mówiąc: “Przepraszam, pójdę coś zaśpiewać i zaraz wrócę”.  

Czyli opera nie jest - wbrew powszechnej opinii - miejscem, które zatrzymało się kilka wieków wstecz.

Kilkaset lat temu, to dopiero było rozrywkowe miejsce! To właśnie do opery przychodziło się grać w karty, rozmawiać, pić szampana. Dopiero za czasów Wagnera wszystko się zmieniło. To on zrobił z opery świątynię sztuki. 

Wyniesienie opery do rangi świątyni było dobrym posunięciem? 

Opera była POP-em tamtych czasów! Najbardziej mnie śmieszy określenie “muzyka poważna”, bo co to znaczy poważna...? Przecież mamy operę buffa, która opiera się na odgrywaniu śmiesznych scen.

A Pani wartościuje sztukę na niską i wysoką? 

Jeśli wchodzimy w przestrzeń muzyki disco polo, nie znajdziemy tam sztuki wysokiej. 

 

Będąc dyrektorem teatru łatwo znaleźć balans pomiędzy wizją artystyczną, a pilnowaniem budżetu? 

Na szczęście mam dyrektora finansowo-administracyjnego, który zajmuje się m.in. budżetem. Z drugiej strony ta osoba jest potrzebna do pilnowania mnie, żebym za bardzo nie rozłożyła skrzydeł! (śmiech) Kieruję teatrem, który dysponuje środkami publicznymi, więc nie mogę naruszyć dyscypliny budżetowej - co niekiedy bardzo ogranicza. Mimo barier, robimy wiele fantastycznych rzeczy. Ostatnio udało mi się namówić trzydzieści gwiazd, elitę polskich scen operowych i operetkowych, które stanęły na jednej scenie w bardzo szczytnym celu. Chcieliśmy zebrać środki na leczenie naszego kolegi, który ma guza mózgu.

Czyli w środowisku, w którym każdy walczy wyłącznie o siebie, jest miejsce na solidarność. 

Dokładnie. W środowisku, o którym mówi się, że jest podzielone, w jednym momencie wszyscy spojrzeli w kalendarze i znaleźli wolne terminy. Przylecieli z całego świata tylko po to, żeby zaśpiewać za darmo. Wszyscy mówili - “Jak fajnie było się spotkać”. Czuliśmy się, jakbyśmy grali w jednej drużynie piłkarskiej.

A jak wygląda Pani kalendarz? 

Nie jest zapełniony, ale zaplanowany na najbliższe dwa lata. 

A co, jeśli głos po prostu wysiądzie? 

Są dwa wyjścia. Można odwołać koncert, raz tak zrobiłam. Drugą opcją jest branie sterydów i antybiotyków dożylnie. Niestety źle się to kończy. Wiem, bo sama tak robiłam, kiedy nie mogłam odwołać przedstawienia. Często się zdarza, że jest wyznaczana tylko jedna obsada, a w dodatku jest to światowa prapremiera. Są osoby, których realizatorzy w środowisku się po prostu boją. Na kilka dni przed premierą zazwyczaj się rozchorowują. Usprawiedliwiają w ten sposób swoje słabości.

Za odwołanymi koncertami stoją kary finansowe? 

Prawnie da się to obejść, jednak jest to trochę inny problem. Załóżmy, że następnego dnia mamy premierę, do której przygotowywaliśmy się przez kilka miesięcy. Wtedy jest nam po prostu głupio wobec kolegów. Poza tym odwołanie takiego występu zostawia trwały ślad w naszym dorobku.

W życiu śpiewaczki operowej jest miejsce na stabilizację?

To trudne pytanie. Krążą legendy, że Maria Callas będąc w ciąży z Onasisem usunęła ją, bo dla niej to role sceniczne były jej... dziećmi. To bardzo dużo mówi o środowisku. Na pewno dużo łatwiej założyć rodzinę śpiewakowi, aniżeli śpiewaczce. Patrząc na moje koleżanki po fachu, są takie, które nie urodziły dziecka, bo każda następna premiera była ważniejsza. Z własnego doświadczenie wiem, że równowaga pomiędzy pracą a życiem rodzinnym jest bardzo ważna dla higieny psychicznej. 

Łatwo się zatracić? 

Bardzo! Ludzie, którzy założyli rodziny, traktują pracę jako element całej układanki. Teraz pytanie: “Co kto wybierze?”. 

A dla Pani odpowiedzenie na to pytanie było trudne? 

Ciąża była dla mnie pretekstem do powrotu do Polski - mieszkałam wówczas w Austrii i Niemczech. Kiedy urodziłam córkę stwierdziłam, że będę bardzo chętnie wyjeżdżać na koncerty. Ale wiedziałam, że nie będą to produkcje, które zmusiłyby mnie do wyjazdu na kilka miesięcy z Polski. Nie wyobrażam sobie tak długiego rozstania z córką. 

Czyli już Pani nie żyje na walizkach. 

Żyję, ale koncertowo! Przyznam, że nigdy nie lubiłam mieszkać w hotelach. Kiedy tylko mogłam, wynajmowałam mieszkania na dwa lub trzy miesiące. Życie na co dzień w klimatyzowanych pokojach, w których często nie otwierają się okna, jest straszne.

Głos śpiewaczki w trakcie ciąży bardzo się zmienia? 

Ciąża to nie choroba, choć w trakcie jej trwania zmienia się nasz układ hormonalny. W szóstym miesiącu nagrywałam z Grzegorzem Ciechowskim ścieżkę do “Wiedźmina”. Moja córka urodziła się 7 marca, a jeszcze 31 grudnia śpiewałam koncert sylwestrowy we Frankfurcie. Pamiętam, że miesiąc przed porodem miałam śpiewać koncert w Filharmonii Narodowej, jednak później okazało się, że będzie go grać Filharmonia Zabrzańska. Niestety nie mogłam się już przemieszczać i nie pojechałam na próbę. Śmiali się ze mnie, że w dziewiątym miesiącu przypomniałam sobie, że jestem w ciąży. Musiałam zostać skreślona z plakatu! (śmiech) 

Jest Pani mezzosopranem, więc gra tzw. “role spodenkowe”. 

Teraz już rzadziej. Chyba jestem za stara! (śmiech) Młode mezzosoprany świetnie pasują do ról młodych chłopców, którzy kochają się w starszych kobietach. To wymaga wielu wyrzeczeń. Musiałam bandażować biust...

...wyzbywała się Pani atrybutów kobiecości.

Jak się jest młodszym, jest łatwiej. Chyba mi już nie wypada. Teraz życiowo czuję się bardziej facetem.

Czyli to pani “nosi spodnie”? 

Niestety tak. (śmiech)

Z Alicją Węgorzewską rozmawiał Damian Duda


20 czerwca o godz. 19.00 w  Filharmonii Narodowej w Warszawie odbędzie się X jubileuszowa Gala Teatralnych Nagród Muzycznych im. Jana Kiepury. Galę uświetni Koncert Muzyki Oscarowej. Podczas Gali wystąpią również najlepsi artyści – laureaci Teatralnych Nagród Muzycznych.