Rok temu przeszłaś casting do programu, wczoraj go wygrałaś. Powiesz mi: „Jestem tą samą dziewczyną” czy „Jestem kimś zupełnie innym”?

Zuzanna Kołodziejczyk: Mam takie poczucie, że za mną rok życia, który mnie odmienił. Do programu przekonała mnie siostra bliźniaczka. Odkąd pamiętam, robiła mi zdjęcia, to była nasza wspólna zabawa. I to Tamara zaczęła mówić o „Top Model”. Mijałyśmy na ulicy plakat, trafiałyśmy na reklamę w telewizji, a ona zaczynała: „Zuza, tak pięknie mi pozujesz, to program dla ciebie, zgłoś się”. Namawiała, uparła się, że mnie wypchnie do ludzi. A ja się ludzi bałam. Zwyczajne wejście do sklepu i poproszenie o coś sprzedawcę było męczarnią. Z miejsca się czerwieniłam. Byłam nieśmiałą dziewczynką z kompleksami, zamkniętą na świat. Tamara chciała wyciągnąć mnie z mojej skorupki. Musiałam pokonać nieśmiałość, niepewność. Udało się.

Dziewczyna z kolczykiem w nosie nie jest uosobieniem nieśmiałości, raczej buntu.

Zuzanna Kołodziejczyk:  Chciałam zrobić coś, żeby pokazać, że nie jestem tylko ładną blondynką. Dodać do tego grzecznego obrazka, na przekór innym, trochę kontrowersji. Bo nikomu się ten kolczyk nie podoba. Zdecydowałam się tuż przed maturą. Kolega przekłuwał mi nos na ławce w parku. Oczywiście w jednorazowych rękawiczkach, sterylną igłą z apteki. W domu podeszłam do taty, zasłaniając nos i usta dłonią. „Tatuś, powiedz, że nie będziesz na mnie zły” – męczyłam. A kiedy wreszcie obiecał, odsunęłam rękę. Usłyszałam tylko: „I co mam ci teraz powiedzieć?”. Za to mama nie odzywała się do mnie w ogóle przez jakiś czas. Zaropiały nos się goił, kolczyk wyciągałam, idąc na egzaminy, teraz w rodzinie nazywają mnie byczkiem, a emocje opadły. Kiedy przyszłam do programu, podniósł się raban. Pierwsze, o co zapytała Joasia: „A co ty masz w nosie?”. Dawid skomentował, że mam w nim muchy. Michał Piróg tylko podszedł, spokojnie wyjął mi kolczyk i wyszedł za kulisy. A kolczyk jest mój! Mam go cały czas w nosie. Chowam, jak teraz, tak, że go prawie nie widać. Przyzwyczaiłam się do niego, to cała ja i chcę go zatrzymać bez względu na opinie innych.

Nauczyłaś się słuchać krytyki? Na samym początku programu usłyszałaś od Kasi Sokołowskiej kategoryczne: „Musisz schudnąć”.

Zuzanna Kołodziejczyk: Miałam wielką pupę. Kiedy ustawiłam się na tle całej czternastki dziewczyn, pomyślałam: jestem najgrubsza. Obudziły się we mnie kompleksy, ale powtarzałam sobie: ktoś cię wybrał, komuś się spodobałaś, o co ci chodzi, uspokój się. Nie zmienia to faktu, że kiedy patrzę na siebie i na to, jak wyglądałam w pierwszych odcinkach, mam tylko jedno określenie – „chomik”. Postanowiłam, że muszę schudnąć, i zrobiłam to.

Cudów nie ma, jakim kosztem to zrobiłaś?

Zobacz także:

Zuzanna Kołodziejczyk: Staram się jeść minimalne porcje, jakieś jabłko, warzywo. Kasia Sokołowska, choć w telewizji bywała okrutna dla wszystkich, poza kamerą jest wspaniałą osobą. Kiedy zobaczyła, że nic nie jem, urządziła mi niezłą pogadankę. Wzięła na bok, tak żeby nikt nas nie słyszał: „Jak tak dalej będziesz robić, to padniesz na finale i nici z twoich wyrzeczeń. Musisz trochę jeść”. Te jej słowa były niesamowitym otrzeźwieniem, w głowie mi zadzwoniło: dziewczyno, Kasia Sokołowska się tobą interesuje, nie zmarnuj szansy, posłuchaj jej.

Czy dziś twoje życie to nieustający reżim?

Zuzanna Kołodziejczyk: W domu wyjmuję baterie z wagi, naprawdę nie chcę wiedzieć, ile pokazuje kilogramów. Wiem, że będzie ciężko, bo świat mody bywa okrutny, ale chcę dać sobie w nim radę. Trudno to przyjąć, że w zawodzie modelki liczy się tylko ciało, to, jak chodzisz po wybiegu, jak pokażesz na sobie ciuchy. Na castingu nikogo nie interesuje, jaką przeczytałam ostatnio książkę, ale to ode mnie zależy, czy pozwolę sobie myśleć: jestem produktem. Mam nadzieję, że nigdy tak się nie stanie. A co do krytyki – ona buduje. To prawda, że nie raz usłyszałam od jurorów miażdżące słowa. Zawsze wtedy powtarzałam sobie: to są ludzie, którzy chcą pomóc. I mówią o bardzo konkretnych rzeczach. Mogę z tym pracować. Ale tych słów się nie zapomina. Mocno bolały.

Odebrałaś coś jako upokorzenie?

Zuzanna Kołodziejczyk: Czułam się źle, kiedy stałyśmy na Dworcu Centralnym w Warszawie, w hali głównej, każda na podwyższeniu i ludzie się na nas patrzyli. Miałam na nogach pończochy, na głowie wielki kapelusz. Powinnam pozować, ale łapałam spojrzenia mężczyzn, a oni patrzyli na nas wszystkie właśnie jak na towar na wystawie. Trwało to może z godzinę, ale było mocno nieprzyjemne. Cieszyłam się, że zadanie wykonałam i byłam na trzecim miejscu.

Jakieś zadanie cię przerosło?

Zuzanna Kołodziejczyk: O mało nie przerósłby mnie wybieg rozwieszony na wysokości 40 metrów. Co z tego, że byłyśmy podpięte linami, kiedy ta cała konstrukcja na łańcuchach okropnie się chwiała. Wyszłam i zamarłam: nie idę. Ale obok stał Michał, spokojny, uśmiechnięty, spojrzałam na niego i pomyślałam: obiecałaś sobie, przychodząc tu, że wykonasz każde zadanie. Odetchnęłam i ruszyłam przed siebie.

Michał Piróg dawał ci wielkie wsparcie.

Zuzanna Kołodziejczyk: Za każdym razem, kiedy gdzieś widzę Michała, krzyczę „dziękuję!”, bo wiele mu zawdzięczam. Słyszę takie głosy, że mnie faworyzował, były nawet plotki, że dla mnie zmienił orientację, że się spotykamy (śmiech). Trochę to straszne, mam próbkę, jak działa ten medialny kołowrotek napędzany plotką. Prawda jest taka, że dzięki niemu pozbyłam się kompleksów. W telewizji pokazali maleńki fragment z naszego wspólnego wyjazdu do Izraela.

To był jego specjalny prezent dla ciebie.

Zuzanna Kołodziejczyk: Przeprowadziłam w Masadzie jedną z ważniejszych rozmów w życiu. I to przy włączonych kamerach. Michał powiedział do mnie cytowane w finale programu: „A teraz, Zuza, zostaw tu wszystko negatywne, co tylko o sobie myślisz, i wypełnij to, proszę, samymi dobrymi wrażeniami”. Wyłączono światła i wtedy puściły mi emocje, strasznie się poryczałam. Potem, już bez kamer, rozmawialiśmy następną godzinę. Intymnie, na wszystkie tematy i nie mogliśmy skończyć. Michał nakręcił jakieś śrubki w mojej głowie, poprzestawiał, żeby wszystko szło w dobrym kierunku. Zabrał mnie do najważniejszych izraelskich projektantów. Podejrzewałam, że błagał ich wcześniej, żeby jednym głosem mówili mi, jaka jestem świetna, żeby mnie wesprzeć (śmiech). Bo dostawałam propozycje, od których kręciło mi się w głowie: wybieg, zdjęcie do lookbooka marki. Po raz pierwszy w życiu doświadczałam tego, że wszyscy byli mną zachwyceni, wspaniałe uczucie.

Anja powiedziała, że jesteś jej faworytką.

Zuzanna Kołodziejczyk: Na castingu to ona robiła mi polaroidy. Stwierdziła wtedy, że nie mam poczucia własnego ciała, muszę nad tym pracować. Od tamtej pory zaczęłam codziennie ćwiczyć pozy przed lustrem. Podczas finału miałyśmy z Marcelą minisesję, w ekspresowym tempie, bo fotograf miał tylko minutę. Wspaniale było usłyszeć od najlepszej modelki na świecie, że teraz widzi, że obie czujemy ciała. Czasem rzeczywiście ta jedna minuta, jeden polaroid decyduje o tym, czy zatrudnią cię do pokazu. Trzeba być skupionym i wiedzieć, co chce się zrobić, bo od tego zdjęcia zależy wszystko.

Wiesz, komu i w czym chciałabyś pozować?

Zuzanna Kołodziejczyk: Znasz Terry’ego Richardsona? Jak przejrzysz tysiąc zdjęć, wiesz bezbłędnie, które są jego. Proste, ale klimatyczne. O takich marzę. Niesamowite było spotkanie z Mateuszem Stankiewiczem na planie na Maderze. Po raz pierwszy pracowałam z fotografem, który ma swoją wizję i wie, czego chce. To dzięki niemu okładka Glamour jest taka mocna. Z kolei Jeremy Scott projektuje kolorowe, wariackie ciuchy dla Adidasa i to jest coś dla mnie. Nawet jurorzy zauważyli, że – mówiąc kolokwialnie – w pojechanych stylizacjach czuję się najlepiej. Przed programem moja szafa była pełna czarnych rzeczy w rozmiarze oversize. A teraz omijam takie ubrania. Dziś mam na sobie obcisłe dżinsy. To znów zasługa Izraela. Ten kraj jest tak kolorowy, że tam właśnie pomyślałam: chcę się zmienić, promienieć choćby kolorem.

Młoda, piękna. Zuza, masz chłopaka?

Zuzanna Kołodziejczyk: Ktoś był na horyzoncie, ale jestem sama. Żyję teraz jak pod kloszem, chcę się skupić na sobie i realizować marzenia. Odrzucam scenariusz, w którym ktoś zawróci mi w głowie i poświęcę dla niego karierę. A za 10 lat będę sobie wyrzucała, że przez pana Zet, który już nie jest ważny, nie wykorzystałam w stu procentach swojej szansy na to, by zostać modelką.

Anja Rubik powiedziała: „Modelka powinna mieć charakter, wierzyć w siebie i być w odpowiednim czasie i miejscu”. To o tobie?

Zuzanna Kołodziejczyk: Jestem z Poznania, w trakcie trwania programu studiowałam filozofię, specjalność: komunikacja społeczna. Myślałam, że szybko mnie wyrzucą z „Top Model”, więc nawet nie składałam podania o urlop. Ale właśnie bez żalu zrezygnowałam ze studiów. Wygrałam program i to jest moja droga. Jestem otwarta na nowe.

Posłałabyś swoją córkę do takiego programu?

Zuzanna Kołodziejczyk: Jest trudnym doświadczeniem, ale mimo to polecam go każdej dziewczynie, nabierze doświadczenia życiowego, stanie się lepszym człowiekiem. Nie miałam tak naprawdę pojęcia, jak wygląda praca modelki. Pamiętam, jak przyjechałam na sesję na 9 rano, a zaczęła się o 14. Byłam zaskoczona, ile trzeba mieć cierpliwości i pokory, żeby tak spokojnie czekać. Już wiem, że tak bywa często. Ale też nie miałam zupełnie świadomości, ile ciężkiej pracy wykonują ludzie wokół. Miałyśmy niełatwe zdjęcia nad morzem. Owszem, było bardzo zimno, ale dostałyśmy ciepłe koce, gorącą herbatę na rozgrzanie i wychodziłyśmy tylko na parę minut przed obiektyw, a inni pracowali w tym zimnie kilkanaście godzin. Patrzę na to wszystko, co dzieje się dookoła mnie, i czuję, że się rozwijam. Wychodzę do ludzi, uśmiecham się do nich i noszę wysoko podniesioną głowę.

Ten program to była tylko ostra rywalizacja bez miejsca na przyjaźń?

Zuzanna Kołodziejczyk: Ależ z miejscem na przyjaźń, jak najbardziej. Przez cały czas nieźle dogadywałam się ze wszystkimi dziewczynami i naprawdę nie czułam ciężaru rywalizacji. Pokazano w telewizji taką scenę, kiedy Renata nie chciała pomóc Marceli i zapiąć jej guzika...

A ty, nieproszona, od razu do niej podbiegłaś i pomogłaś.

Zuzanna Kołodziejczyk: I nawet w tych ostatnich minutach, kiedy stałyśmy z Marcelą obok siebie, trzymając się za ręce, nie czułam ciśnienia. Którakolwiek z nas, z dziewczyn, by wygrała, cieszyłabym się. Naprawdę. Ale oszukiwałabym, nie mówiąc, że miły jest ten szum wokół mnie, niech trwa.