Porwanie Eweliny Bałdygi to wyjątkowo zagadkowa sprawa kryminalna. Nigdy nie znaleziono sprawców przestępstwa. Nigdy nikogo nie skazano, ani nawet nie postawiono przed sądem. Ginęły policyjne protokoły zeznań członków tzw. grupy mokotowskiej. Nie ma żadnych zdjęć w mediach - ani porwanej, ani podejrzanych. Niedostępne są też wypowiedzi członków jej rodziny. Ostatecznie śledztwo zostało umorzone.

Początek dramatu. Kiedy porwano Ewelinę Bałdygę?

Koszmar rodziny Bałdygów zaczął się 30 maja 2005 roku. Ewelina Bałdyga - córka biznesmena Józefa Bałdygi - miała wtedy 21 lat. Była studentką warszawskiej Wyższej Szkoły Zarządzania. Tego dnia po zajęciach, miała wrócić do swojego mieszkania, gdzie czekała na nią matka Barbara Bałdyga. Tuż przed porwaniem, dziewczyna wysłała do niej wiadomość: „Mamo, będę w domu o 19”. Moment porwania uwieczniły kamery przemysłowe, które znajdowały się na Banku Zachodnim WBK. Widać parking przy ulicy Domaniewskiej i zaparkowany samochód Eweliny. Po chwili tuż obok parkuje biały samochód dostawczy. Zgodnie z zapisem, około godziny 18 w kadrze pojawia się Ewelina. Aby móc wsiąść do swojego samochodu, musi wejść między oba zaparkowane auta. Ewelina stoi odwrócona tyłem do samochodu dostawczego – nagle jego drzwi się otwierają. Wychodzi z nich mężczyzna, łapie Ewelinę za szyję i wciąga do środka. Pojazd natychmiast odjeżdża, zaraz za nim podąża drugi samochód – prawdopodobnie ubezpiecza porywaczy. Wszystko trwało zaledwie kilkanaście sekund, akcja była doskonale zorganizowana. Samochód porywaczy został znaleziony tego samego dnia przy ulicy Stoczniowców – był spalony i pusty.

W tym czasie Barbara Bałdyga nadal czekała na córkę w jej mieszkaniu. Około 19:30 zadzwonił do niej narzeczony dziewczyny - Łukasz. Martwił się, że Ewelina nie odbiera telefonu i nie ma z nią kontaktu. Umówili się, że razem pojadą pod szkołę Eweliny, aby jej poszukać. Bez skutku, dziewczyna nadal nie dawała znaku życia. 31 maja bliscy Eweliny udali się na policję, aby zgłosić zaginięcie dziewczyny. Okazało się, że powiadomienie o zdarzeniu na parkingu, złożył już przypadkowy świadek zdarzenia. Był to jeden z tych rzadkich przypadków, kiedy policja wiedziała o porwaniu wcześniej niż rodzina. W aktach sprawy, których treść przywołuje w swojej książce „Urwane ślady” Janusz Szostak, można przeczytać zeznania pani Barbary*:

Zostałam powiadomiona przez funkcjonariuszy Komendy Stołecznej Policji, że moja córka Ewelina Bałdyga, zamieszkała w Warszawie na ulicy Słomińskiego, 30 maja została wciągnięta przez nieznane osoby do samochodu ford transit.

Możliwa trasa przejazdu porywaczy / fot. screen Google Maps

Porywacze po raz pierwszy nawiązują kontakt z rodzicami Eweliny Bałdygi: treść wiadomości

Porywacze kontaktują się z rodzicami Eweliny dopiero 5 czerwca 2005 roku. Tego dnia, około godziny 19, Józef Bałdyga odebrał telefon i usłyszał obcego mężczyznę:

„Józef, nie rozłączaj się. Zaraz coś ci powiem”.

Zobacz także:

Po chwili, w słuchawce słychać było nagrany głos porwanej dziewczyny, która szlochając, prosiła rodziców:

Zróbcie wszystko, żeby mnie nie zabili.

Wkrótce potem Józef Bałdyga dostał sms o treści:

„Zbieraj, żebyś miał 500 000 euro. Jak zbierzesz, wyślij sms-a na ten numer i załatwimy sprawę”.

Ojciec dziewczyny musiał zapewnić, że policja o niczym nie wie. Porywacze będą kontaktowali się z rodziną głównie poprzez wiadomości sms. Wkrótce przyszła kolejna wiadomość:

„Jak zrobisz to, jak mówisz, i policji nie będzie, to masz moje słowo, że jak najszybciej będzie w domku. Nikt jej nie dotknął palcem, nie jesteśmy gwałcicielami”.

Mimo, że Józef Bałdyga był majętnym człowiekiem, to ogromną część kapitału zainwestował m.in. w zakład mięsny i nie miał żądanej kwoty w gotówce. Rodzina Eweliny z wielkim trudem zebrała pieniądze na okup. Kolejne wiadomości od porywczy nadeszły 10 czerwca:

„Jesteś gotowy? To bierz sos i pięć dużych toreb reklamowych i leć pod dom swojego syna”.

Józef Bałdyga wynegocjował z porywaczami, że pojedzie z Łukaszem, bo sam niezbyt dobrze prowadzi samochód.

Porwanie Eweliny Bałdygi. Pierwsza próba przekazania okupu. Jakie były żądania porywaczy?

Według szczegółowych instrukcji Józef i Łukasz pojechali najpierw w kierunku Łomży. Potem kazano im jeździć z jednego miejsca w kolejne. Porywacze cały czas wyznaczali nową trasę.  Pod warszawskim hotelem Ibis dostali kolejną wiadomość:

„Łukasz, ty lecisz dalej taxi z sosem, a stary idzie do hotelu i czeka”.

Zgodnie z żądaniem porywaczy mężczyźnie rozdzielili się. Łukasz pojechał dalej sam i wrócił po godzinie. Według zeznań narzeczonego Eweliny, bandyci zaczęli podejrzewać, że Józef zawiadomił policję, co było nieprawdą. Porywacze byli jednak bardzo ostrożni i przerwali przekazanie okupu.

„Dowód życia” Eweliny Bałdygi. Co było w białej torbie?

Kolejny kontakt ze strony porywczy miał miejsce 15 czerwca. Przestępcy żądali zapewnień, że policja nie jest zaangażowana w sprawę. Kwota okupu za uwolnienie dziewczyny została zwiększona do miliona euro. Rodzina próbowała negocjować, tłumacząc, że nie mają możliwości zebrania takiej kwoty. W słuchawce rodzice usłyszeli nagrany głos Eweliny, która płakała i krzyczała. Porywcze obcinali jej włosy. Padły groźby, że jeżeli okup nie zostanie dostarczony dziewczyna będzie wykorzystana i torturowana.

17 czerwca 2005 roku na trasie do Warszawy, pod tablicą „Gmina Wyszków wita” bliscy porwanej znaleźli białą torbę z obciętymi włosami. Najprawdopodobniej należały do Eweliny. Potem kontakt z porywaczami się urwał, aż do 25 czerwca.

Porwanie Eweliny Bałdygi. Druga próba przekazania okupu. Dlaczego porywacze zerwali negocjacje?

Udało się zebrać 550 tysięcy euro. Józef i Łukasz w tajemnicy skserowali każdy banknot. Tym razem Łukasz miał sam dostarczyć okup.

28 czerwca 2005 roku na mój telefon przyszedł SMS od sprawców z pytaniem, czy są pieniądze i jakim samochodem będę jechać. Odpisałem, że srebrnym audi. Napisali, że pieniądze mają być luzem w dwóch reklamówkach, które mają być związane - zeznał później mężczyzna.

Trasa znów liczyła kilka punktów. Łukasz długo krążył po mieście. W końcu dostał polecenie zatrzymania się przy trasie w kierunku Żoliborza, w okolicach mostu Grota-Roweckiego. Tam doszło do przekazania okupu do rąk nieznajomego mężczyzny. Przekazanie pieniędzy nie było w żaden sposób nadzorowane przez policję.

Nakazał mi podejść do ekranu dźwiękochłonnego. Gdy wyszedłem z samochodu, zobaczyłem potężnie zbudowanego mężczyznę, ubranego na czarno, w kominiarce i rękawiczkach. Kazał mi rzucić pieniądze za ekran. Tak też uczyniłem. Pieniądze spadły za ekran, a mężczyzna zniknął. Wróciłem do domu Bałdygów.

14 lipca porywacze ponownie skontaktowali się z rodzicami Eweliny. Żądali brakującej części pieniędzy. Państwo Bałdyga zapewniali, że nie mogą zgromadzić tak dużej kwoty. Porywacze zerwali negocjacje. W tym czasie dostarczono kolejny „dowód życia”, jednak nie wiadomo co nim było. 

W toku śledztwa został odnaleziony dom, gdzie rzekomo dziewczyna była więziona. Został jednak doskonale posprzątany. Te ślady, które pozostały, stanowiły niewystarczające dowody, aby dotrzeć do sprawców i kogokolwiek postawić przed sądem.

Most Grota-Roweckiego. W jego okolicach przekazano okup /  fot. wikipedia.org

Dlaczego Ewelina Bałdyga została uprowadzona?

Jedno jest pewne - chodziło o okup, ale do dziś nie wiadomo kto stał za porwaniem.

Początkowo policja podejrzewała narzeczonego Eweliny - Łukasza. Nie znaleziono jednak żadnych powiązań mężczyzny ze świtem przestępczym. 29 czerwca 2009 roku wybuchł pożar w zakładzie przetwórczym JBB, należącym do rodziny Bałdygów. Pojawiły się plotki o podpaleniu. Z powodu braku dowodów dochodzenie zostało umorzone. Według nieoficjalnych hipotez Józef Bałdyga miał mieć powiązania ze światem przestępczym. Zarówno porwanie córki jak i pożar fabryki miały być zemstą za to, że nie chciał zgodzić się na odstąpienie udziałów w firmie mafii. Milioner nigdy nie komentował tych spekulacji.

Czy „gang obcinaczy palców” stoi za porwaniem Eweliny Bałdygi?

Według jednej z hipotez śledczych za uprowadzeniem studentki stoi tzw. gang obcinaczy palców, którego specjalnością były porwania dla okupu. Grupa przestępcza ma na swoim koncie kilkanaście uprowadzeń. Trzy porwane osoby nigdy nie wróciły do domu, z czego dwóch nigdy nie odnaleziono. Szacuje się, że w latach 2003-2005 przestępcy wyłudzili około 7 milionów złotych. Według wstrząsających relacji ofiary były poddawane brutalnym torturom. Niektórym z nich obcinano palce lub włosy, aby przesłać rodzinie „dowód życia” i pokazać, że sprawa jest bardzo poważna. Porywacze działali według ustalonego schematu. Każde uprowadzenie było poprzedzone zdobyciem jak najpełniejszej wiedzy o ofierze. Prowadzono obserwacje, aby poznać zwyczaje i rozkład dnia przyszłej ofiary. Prawdopodobnie pierwsze obserwacje Eweliny Bałdygi miały miejsce już we wrześniu 2004 roku.

*Treść zeznań i akt policyjnych została przytoczona na podstawie książki Janusza Szostaka – „Urwane ślady”.

CZYTAJ TAKŻE: