Karibu Zanzibar! – witamy na Zanzibarze – miejscowy urzędnik uśmiecha się od ucha do ucha, z namaszczeniem wbijając do paszportu pieczęć. Chociaż wschodnioafrykański archipelag Zanzibar to terytorium Tanzanii, ma zagwarantowaną autonomię: własny parlament, rząd, prezydenta, konieczne są też odrębne formalności wizowe. Przed chwilą dotarłam tu boeingiem 787, słynnym dreamlinerem: komfortowo, nowocześnie i prosto do celu, bez międzylądowania i przesiadki. Dzięki temu podróż trwała kilka godzin krócej. Zgodnie z tym, co mówił kapitan, w dreamlinerach ciśnienie nie spada tak bardzo, a wilgotność jest wyższa niż w innych typach samolotów. Mimo to po wyjściu na płytę lotniska ledwo udaje mi się zaczerpnąć tchu.

Zwrotnikowe powietrze owija mnie jak mokre prześcieradło. Gęste od upału i pełne zapachów rozgrzanego drewna, nieokreślonej słodyczy, stoi bez ruchu. Rozglądam się – nikt się nie spieszy, nie denerwuje. Jest przedpołudnie, ale wygląda, jakby trwała sjesta. Życie toczy się leniwie. Jestem więc w Afryce.

Pochwała różnorodności

Prowadząca z lotniska droga Nyerere po kilku kilometrach skręca ostro w prawo i zmienia się w portowe nabrzeże. Czas tu się zatrzymał – od setek lat nic się nie zmieniło: ani pył unoszący się na żwirowych ulicach, ani budynki, ani ludzie.

Okolice portu to wielkie targowisko. Jeszcze sto lat temu handlowano na nim niewolnikami, dziś rozłożyły się stragany pełne ryb i owoców. W workach, beczkach i słojach – setki przypraw, bo wyspa to ich ojczyzna. Na tle śpiewnego gwaru w suahili słychać pokrzykiwania handlarzy w kilku językach świata: – Przyjacielu! Wejdź do mojego sklepu! Mam coś specjalnego! Zobacz!

W tłumie dominują kobiety. Nie wiem, czy więcej jest muzułmanek w długich czarnych hidżabach, czy kobiet owiniętych w tradycyjny afrykański strój o tysiącu wzorów i kolorów. Kanga służy nie tylko za okrycie – jak w nosidle wiele kobiet trzyma w nich niemowlęta. Starsze dzieci drepcą na bosaka, uczepione matczynych spódnic. 99 proc. mieszkańców Zanzibaru to wyznawcy Proroka, ale trudno to odgadnąć. Powściągliwość islamu miesza się z przepychem Orientu i hinduską duchowością. Różnorodność jest charakterystyczna dla tej wyspy, która przez wieki wielokrotnie przechodziła z rąk do rąk, krzyżowały się tu szlaki handlowe, wpływy perskie, arabskie, hinduskie, portugalskie i brytyjskie. Pamiątką po tych ostatnich jest lewostronny ruch uliczny.

Pod wieczór nabrzeże znów się zaludnia. Teraz pojawiają się głównie mężczyźni. Nad brzegiem oceanu rozstawiają stoliki, grille, kładą na nich steki z rekina, tuńczyka, ośmiornice, kraby, krewetki. Do tego placki i pieczone banany. Większość potraw rozpoznać można po zapachu, bo widać niewiele. Wszystko spowija bowiem gęsty dym, a płomienie naftowych lamp nie są w stanie rozproszyć zapadającego zmroku.

Zobacz także:

Karmazynowy odpływ

– Hakuna matata. Spokojnie, spokojnie – mówi stary rybak, gdy odrobinę zniecierpliwiona pytam o planowaną godzinę wypłynięcia. Zgodnie z umową miał zabrać mnie i dwójkę innych turystów na rejs w morze. Cóż, zapomniałam, że czas tu płynie inaczej.

Jestem w Pwani Mchangan, wiosce znanej z wyrobu łodzi dhaw, które od stuleci kursowały między Zanzibarem a krajami arabskimi. Tutaj je się wyrabia, a tajniki budowy przekazuje z pokolenia na pokolenie.

Mija kolejna godzina. Obserwuję idące plażą kolorowo ubrane kobiety. Są jak rajskie ptaki. Na głowach niosą kije do uprawy alg lub kosze z wodorostami, które zebrały, brodząc przy brzegu. Potem starannie je rozkładają do wysuszenia. Piasek jest lśniąco biały, spokojna woda Oceanu Indyjskiego ma kolor szmaragdów. Większość turystów przybywa na Zanzibar właśnie dla cudownych plaż, zatoczek z miękkim piaskiem, dla boskiego morza i jego skarbów: oszałamiającej flory i fauny, raf oraz wraków. Jest tu wszystko, czego pragnąć może dusza nurka – doświadczonego, ale i stawiającego pierwsze kroki w podwodnym świecie.

Wreszcie się doczekałam. Łódka z bliska wydaje się łupiną. Kapitan i jego pomocnik stawiają żagiel. Nabieramy prędkości. Przyglądam się z obawą takielunkowi, ale wprawne ręce żeglarzy radzą sobie doskonale z wiatrem. Po dwóch godzinach żeglowania woda się cofa i łódź osiada na mieliźnie. Odpływ. O to więc chodziło naszym marynarzom! Nie pozostaje mi nic innego, tylko spacer do brzegu w wodzie po kostki. Pod naszymi stopami ocean odkrywa swoje tajemnice: setki uwięzionych na płyciźnie ośmiornic, rozgwiazdy, ryby o zadziwiających kształtach i barwach – jaskrawożółte, czerwone.

Słońce zachodzi, malując horyzont. Na tle karmazynowego nieba ocean srebrzy się jak tafla rozlanej rtęci. Gdy docieramy na plażę, błyskawicznie zapada noc i zapala się Krzyż Południa. Afrykańskie niebo jest inne niż to, które codziennie widzę nad swoim domem: wydaje się ogromne, bardzo bliskie, gwiazdy można zbierać jak winogrona. Mam wrażenie, że nieskończoność wszechświata jest tu na dotknięcie ręki.

Plaża opustoszała, tylko gdzieś z oddali dobiegają dźwięki reggae. Trafiam do czegoś, co przypomina restaurację. Proszę o menu. Właściciel macha ręką. Bez względu na to, co zamówię, i tak dostanę rybę w sosie kokosowym, z dodatkiem ryżu i manioku. Pycha. Kamienny labirynt – Hajja ’ala’s-salat. Idźcie na modlitwę – nad ranem ze snu wyrywa mnie śpiew muezina nawołujący wiernych. W pierwszych tańczących na dachach promieniach słońca budzi się miasto. Słychać już krzyki dzieci biegnących do szkoły. Stone Town, Kamienne Miasto, najstarsza część stolicy Zanzibaru, to labirynt uliczek. Wybieram jedną.

Zakręt, kolejny, schody i uliczka niespodziewanie kończy się ścianą. Inna wygląda, jakby miała prowadzić w zatęchłe podwórko, a wiedzie do XIX-wiecznego pałacyku. Ulice są wąskie, chcąc więc kogoś minąć, ocieram się o mury domów, odkrywając kolejne warstwy tynków. Tych domów nigdy nikt nie remontował, mimo to zachwycają misternymi detalami, balkonami z balustradami jak z koronki. I drzwiami. Zgodnie z tutejszą tradycją to od drzwi zaczynano budowę domu, one bowiem świadczyły o zamożności właściciela. I świadczą do dziś. Jeżeli nawet budowla jest już w ruinie majestatyczna, rzeźbiona brama wciąż jej strzeże.

Plątanina chodników doprowadza mnie do jednej z miejscowych atrakcji: domu z tablicą, która upamiętnia Freddiego Mercury’ego. Legendarny lider brytyjskiego zespołu Queen tutaj się urodził i dorastał w rytmach reggae i tradycyjnej muzyki w stylu taarab, charakterystycznej dla Zanzibaru. Taatab, w języku suahili taarab, znaczy poruszenie: poruszenie ciała, serca i duszy.

Afryka słodko-gorzka 

Ka ni nini? Wiesz, co to jest? – pyta mnie ciemnoskóry, roześmiany przewodnik. Wciąż pokazuje inną roślinę. Odcina z krzaka liść, korę albo owoc i daje do powąchania lub spróbowania. Goździki, cynamon, kardamon, kawa, ostre papryczki – od zapachów i smaków kręci mi się w głowie. Pokazuje owoc przypominający morelę, mówi, że pestka to gałka muszkatołowa. Pomarszczone worki zwisające z drzew są owocami kakaowca. I pieprz – pnącza oplatające drzewa wiją się jak dzikie wino. Spice tour – wyprawa na plantację przypraw – to obowiązkowy punkt wizyty na wyspie.

Do przewodnika dołącza inny młody człowiek – kokosowy chłopiec. Śpiewając, wdrapuje się na samą koronę kilkunastometrowej palmy i wykonuje figury akrobatyczne. Wreszcie zrywa kokosy. Gdy już znajdą się na ziemi, są natychmiast otwierane. Piję mleko z jednego z nich jak z misy. Wykrojony świeży miąższ rozpływa się w ustach. Nigdy nie jad- łam czegoś równie dobrego.

Zanim opuszczę Zanzibar, zagłębiam się w jego wnętrze. Z dala od wybrzeża, na południu wyspy, jest Park Narodowy Jozani Chwaka. To las namorzynowy, taki, jaki kiedyś porastał całą powierzchnię wyspy. Tworzy gęstwinę, w której poruszać się można tylko po drewnianych pomostach. W zielonej głuszy rozbrzmiewa pokrzykiwanie małp, śpiew tysięcy ptaków i brzęczenie miliona owadów.

Na pamiątkę do Polski zabieram wianek z goździków. Pachnie słodko i korzennie, ale nie tylko goździkami. Dla mnie ma aromat Zanzibaru, wszystkiego, co najpiękniejsze w Afryce. Wieszam go na ścianie koło zegara. Żeby zatrzymać czas.

Informacje praktyczne

Klimat podrównikowy: gorący, bardzo wilgotny. Temperatura powietrza czę-sto przekracza 30°C, a wody nie spada poniżej 25°C.

Kiedy jechać? Od listopada do marca temperatury są trochę niższe, jednocześnie jest sucho.

Jak tam dotrzeć? Z biurem podróży Itaka dolecieć można dreamlinerem. Podróż trwa krócej, jest o wiele bardziej komfortowa.

Warto wiedzieć

Religią na wyspie jest konserwatywny islam. Zanzibarczycy są życzliwi, ale trzeba pamiętać o poszanowaniu ich kultury i uczuć religijnych (nosić ubrania zakrywające ramiona).