Jestem w szóstym miesiącu ciąży i nie powinnam się denerwować. A ta kasjerka tak mnie upokorzyła, że aż się popłakałam. Na szczęście znalazł się ktoś, kto stanął w mojej obronie. I na koniec to ona paliła się ze wstydu, a ja wyszłam z podniesioną głową.

To było kilka dni temu. Wieczorem mieliśmy iść z mężem na urodziny do mojego brata. W prezencie Piotrek miał mu kupić butelkę dobrej whisky. Ale, jak to facet, oczywiście zapomniał. Nie chciałam, żebyśmy robili zakupy w ostatniej chwili, w drodze na imprezę, bo zależało mi na czymś naprawdę markowym i dobrym, więc sama wybrałam się do delikatesów. 

Pomyślałam, że jak tam nic nie znajdę, to pojadę do centrum, do specjalistycznego sklepu. Mimo pokaźnego już brzucha, czułam się bardzo dobrze. Od kiedy dowiedziałam się, że będę miała dziecko, bardzo o siebie dbałam. Uważałam na to, co jem i co piję, wyrzuciłam męża z paleniem na balkon, regularnie chodziłam do lekarza i stosowałam się do jego zaleceń. 

I moje dziecko mi się za to odwdzięczało. Nie wariowało w brzuchu, nie powodowało jakichś przykrych dolegliwości. Czułam się niemal zupełnie tak dobrze jak przed ciążą. 

Kobieta była tak niemiła, że aż zagotowałam się w środku

W delikatesach wybór był naprawdę imponujący. Zapakowałam do koszyka butelkę trunku ze znanej szkockiej gorzelni, a dla siebie sok pomarańczowy i podreptałam zapłacić. W kasie siedziała na oko sześćdziesięcioletnia kobieta. Miała taką minę, jakby zwaliły się na nią wszystkie troski tego świata. Zrobiło mi się jej żal.  

– Dzień dobry, ja tylko dwie rzeczy – uśmiechnęłam się, żeby dodać jej otuchy. 

Zerknęła na mój brzuch, a potem przesunęła nad czytnikiem karton z sokiem.

Zobacz także:

– Cztery pięćdziesiąt – burknęła. 

– To także moje – wskazałam na whisky.

– Tego pani nie sprzedam. 

– Słucham? Dlaczego? – zdziwiłam się. 

– Bo takim alkoholu nie sprzedajemy. Koniec i kropka! – prychnęła.

– Takim jak ja? Czyli jakim? – dopytywałam się.

Nabrała powietrza w płuca.

– Głupim babom, które mają gdzieś, co dzieje się z ich jeszcze nienarodzonym dzieckiem – wrzasnęła, a potem zabrała się za obsługiwanie kolejnego klienta.

Zamurowało mnie. Nie mogłam uwierzyć w to, co się przed chwilą usłyszałam. Nie mogłam pojąć, dlaczego ta kobieta tak mnie potraktowała. Przecież nie zrobiłam nic złego. Gdy już trochę ochłonęłam, postanowiłam wyjaśnić sprawę. Wtarabaniłam się z powrotem na początek kolejki.

– Z tego, co zrozumiałam, nazwała mnie pani przed chwilą głupią i nieodpowiedzialną babą. Mogę wiedzieć dlaczego? Co takiego pani zrobiłam? – zaczęłam. 

Kasjerka spojrzała na mnie z niechęcią.

– Bo żadna normalna przyszła matka nie pije alkoholu. Wie, że to szkodliwe dla dziecka – odburknęła. 

– A skąd pani wie, że ja piję? Przecież mnie pani nawet nie zna! – ledwie trzymałam nerwy na wodzy. 

– Znam, znam. Wszystkie takie jesteście. Tylko zabawa wam w głowie. Zero odpowiedzialności. A potem dzieciaczek płaci za błędy matki całe życie… No jest tak, czy nie? – zwróciła się do stojących w kolejce. 

Odwróciłam się. Dostrzegłam, że za moimi plecami zgromadził się całkiem pokaźny tłumek. Jedni patrzyli z zaciekawieniem, ale większość z oburzeniem. Poczułam się nieswojo. 

– O czym pani w ogóle mówi? Od początku ciąży nie wypiłam nawet kropelki alkoholu. W zasadzie w ogóle nie piję. A whisky chciałam kupić dla brata, w prezencie na urodziny… – zaczęłam się tłumaczyć jak dziecko, ale kasjerka szybko mi przerwała.

– Akurat, każda tak mówi. A potem idzie do domu i upija się do nieprzytomności, nie myśląc o tragicznych konsekwencjach. Ale ja do tego ręki nie przyłożę. Obiecałam sobie, że ciężarnym alkoholu nie sprzedam i zamierzam dotrzymać słowa. To taka moja mała krucjata przeciwko tym, co rozumu nie mają – wypięła dumnie pierś. 

Pewna siebie kasjerka nagle zamilkła zawstydzona 

W kolejce zawrzało. Za moimi plecami nagle rozgorzała prawdziwa dyskusja. Najbardziej zabolało mnie to, że większość ludzi stanęła nie po mojej stronie, ale po stronie kasjerki. Nikogo nie obchodziło, że ta kobieta mnie obraziła i nie znając mnie, niesprawiedliwie oceniła. 

Nagle pojawiły się głosy, że państwo powinno wprowadzić zakaz sprzedaży alkoholu kobietom w ciąży, bo wszystkie przyszłe matki to idiotki, które nie mają pojęcia, co dla nich dobre. Trzeba więc zakazywać, a w razie złamania zakazów karać z całą surowością prawa. 

Czułam się coraz bardziej upokorzona i osaczona, bo miałam wrażenie, że wszyscy mówią o mnie. Oczywiście próbowałam protestować, ale mnie zakrzyczeli. Najgłośniej oczywiście kasjerka. Krzyczała, że nie mam prawa się odzywać, że jestem wyrodną matką. I że powinnam się wstydzić. 

Aż mi się łzy w oczach pojawiły. Już miałam wyjść ze sklepu, gdy dostrzegłam, że z końca kolejki przeciska się do przodu jakiś starszy mężczyzna. 

– Moment, moment! Co ty nagle taka świętsza od papieża zrobiłaś? – huknął do kasjerki, gdy już przecisnął się przez tłum. 

Kobieta jeszcze przed chwilą dumna i rozkrzyczana nagle zamilkła.

– Nie rozumiem, o co panu chodzi – wykrztusiła w końcu zmieszana. 

Ludzie z kolejki zaczęli przysłuchiwać się rozmowie. Ja też nadstawiłam ucha.

– Nie udawaj, że nie poznajesz. To ja Edward, twój sąsiad. Mieszkamy obok siebie od czterdziestu lat – ciągnął starszy pan.

– Może i tak, ale co z tego? – kasjerka spojrzała na niego spod oka. 

– A to, że dobrze cię znam i to nie od dziś. I zastanawiam się, jakim prawem obrażasz i denerwujesz tę biedną kobietę w ciąży…

– Nie obrażam, nie obrażam. Tylko przestrzegam i uczę, bo trzeba. 

– Doprawdy? A mnie się wydaje, że nie masz do tego ani kwalifikacji, ani prawa.

– Co masz na myśli? 

– A to, że twoja najmłodsza córka też jest w ciąży. A nie dalej jak wczoraj widziałem, jak piła na klatce piwo z kolegami. I to nie pierwszy raz… Starsza też nigdy za kołnierz nie wylewała. Wróble na podwórku ćwierkały, że nawet rodzić pojechała podchmielona… Może dlatego ten twój wnuk taki nerwowy i chorowity…

– To nieprawda! Moje córki nigdy nie…

– Nie zaprzeczaj, nie zaprzeczaj, bo dobrze wiesz, że nie kłamię. Daj więc dziewczynie spokój i zamiast mleć jęzorem, zajmij się robotą, na której się znasz. Bo mi się do domu spieszy. Żona na zakupy czeka – odparł i położył produkty na taśmie. 

Mimo że przecisnął się z końca kolejki, nikt ze stojących bliżej nie zaprotestował. Ludzie pochowali głowy w ramiona, jakby nagle zrobiło im się wstyd. Ba, ci, którzy jeszcze chwilę temu tak podziwiali kasjerkę za jej postawę, teraz patrzyli na nią z niechęcią. A ona? Nawet nie podniosła wzroku znad taśmy. Miałam wrażenie, że ma ochotę zapaść się pod ziemię. Na ten widok zrobiło mi się lżej na sercu. Szybko otarłam łzy. Starszy pan od razu to zauważył. 

– O widzę, moja droga pani, że już z tobą wszystko w porządku. To dobrze, bo w twoim stanie nerwy są niewskazane – uśmiechnął się. 

– Rzeczywiście, czuję się znacznie lepiej. Prawdę mówiąc, nie pamiętam, kiedy czułam się tak dobrze. I wie pan co? – specjalnie podniosłam głos, żeby wszyscy w sklepie słyszeli, co mówię.

– Tak? 

– Dzisiejszego dnia nauczyłam się jednej bardzo ważnej rzeczy. Ale nie od tej pani w kasie, czy państwa stojących w kolejce, ale od pana.

– Ode mnie? A cóż to takiego?

– Że jak chce się zmieniać czy sprzątać świat, to najpierw trzeba zrobić porządek na własnym podwórku, a nie zaglądać innym do domu – odparłam, a potem odwróciłam się i ruszyłam w stronę wyjścia. W drzwiach jednak zawróciłam i znowu wpakowałam się na początek kolejki. 

– Zapomniałam o whisky. Brat byłby bardzo niepocieszony, gdyby nie dostał swojego prezentu – spojrzałam na kasjerkę. 
Jeszcze głębiej schowała głowę w ramiona i bez słowa podała mi butelkę…