Wzięliśmy więc malucha do domu obiecując sobie, że gdy go odkarmimy i podleczymy, to poszukamy mu jakiejś dobrej rodziny. Ale postanowienia swoje a życie swoje. Gdy po długim leczeniu i dokarmianiu kotka stanęła pewnie na czterech łapkach, okazało się, że nikt z nas nie potrafi się z nią rozstać. Zawojowała nasze serca na amen. Dokładnie wiedziała, które z nas czego w danym momencie potrzebuje. Gdy nasz synek chciał się bawić, szalała z nim po całym mieszkaniu. Kiedy byliśmy smutni, rozśmieszała nas, pokazując sztuczki. Jeśli potrzebowaliśmy relaksu, wskakiwała na kolana i mruczała uspokajająco. O żadnym oddawaniu nie było więc mowy! Pusia stała się pełnoprawnym członkiem naszej rodziny. Mieliśmy nadzieję, że w zdrowiu i szczęściu dożyje z nami kociej starości.

To był dla nas bardzo ciężki okres

Przez sześć lat z naszą ulubienicą rzeczywiście nie było żadnych kłopotów. Ale rok temu stało się nieszczęście. Okazało się, że Pusia zachorowała. Początkowo niczego nie zauważyliśmy. Kocica uwielbiała pieszczoty i głaskanie, ale tylko pod brodą, po główce, za uszkami i na grzbiecie. Od małego nie lubiła, gdy ktoś dotykał jej brzuszka. Uciekała wtedy albo zwijała się w kłębuszek. Staraliśmy się więc jej tam nie dotykać, nie chcieliśmy sprawiać jej przykrości. Dlatego nic nie zauważyliśmy.

To był dla nas bardzo ciężki okres. Guzki były już wielkości ziarnka grochu, operacja trudna. Pusia zniosła ją bardzo źle i długo nie mogła dojść do siebie. Czuwaliśmy przy niej na zmianę dzień i noc, woziliśmy do weterynarza na kroplówki i modliliśmy się, żeby nie było przerzutów. Lekarz od razu nas ostrzegł, że ryzyko jest duże.

– Starałem się wyciąć wszystko, ale z nowotworem nigdy nic nie wiadomo. Jeśli pojawią się nowe guzy, czeka państwa trudna decyzja. Kocicę prawdopodobnie trzeba będzie uśpić, by oszczędzić jej cierpienia – uprzedził.

Jeśli będzie tylko cień szansy

Nie dopuszczaliśmy do siebie takiej myśli. Dom bez Pusi? To było niemożliwe! Szczęśliwie nasze modlitwy zostały wysłuchane. Kotka wróciła do zdrowia. Rana pooperacyjna się zagoiła, futerko w miejscu cięcia odrosło. Wyglądało na to, że wszystko jest już w porządku. Pusia była znowu naszą dawną, radosną Pusią. Tylko coraz grubszą, bo ze szcześcia, że pokonała chorobę, rozpieszczaliśmy ją do granic możliwości. A że lubiła jeść, dostawała całe mnóstwo smakołyków.

Koszmar wrócił dwa tygodnie temu. Siedzieliśmy z mężem wieczorem w salonie i oglądaliśmy telewizję. Kocica wdrapała się na kanapę i, jak nigdy dotąd, położyła się na grzebiecie, rozrzuciła łapki na boki i donośnym miauczeniem zaczęła domagać się pieszczot.

– No proszę, jaka zmiana! – roześmiałam się i dotknęłam jej brzuszka.

Zobacz także:

Zamarłam. Pod skórą wyczułam guzek. Jeden, drugi i kolejne. Pokrywały cały brzuch! Musiałam chyba zrobić się blada jak ściana, bo mąż aż zerwał się z kanapy.

– Źle się czujesz, co ci jest? – spytał przerażony.

– Pusia… Ma przerzuty… Wiesz, co to znaczy… – wykrztusiłam.

Mąż jest twardym facetem, ale wtedy rozpłakał się jak dziecko.

– Dlaczego? Przecież wszystko było już dobrze… No i jak my powiemy o tym Kubie? – pytał zrozpaczony.

To była bardzo trudna, wręcz dramatyczna rozmowa. Syn w ogóle nie chciał słyszeć o uśpieniu Pusi. Szalał z rozpaczy.

– Musimy ją ratować, na pewno jest jakiś sposób! Przecież u ludzi leczy się raka – krzyczał.

Tłumaczyliśmy mu, że oczywiście porozmawiamy z weterynarzem. I jeśli będzie tylko cień szansy na wyzdrowienie, będziemy ją leczyć. Ale jeśli okaże się, że ratunku nie ma, trzeba będzie kocicę uśpić. Bo to nieludzkie skazywać ją na tak olbrzymie cierpienie, ból. I że choć Pusi nie będzie już z nami, na zawsze pozostanie w naszych sercach i wspomnieniach… Wreszcie po godzinie rozmowy
i tłumaczenia pogodził się z sytuacją.

Przed oczami zrobiło mi się ciemno

Przez całą noc prawie nie spaliśmy. Żegnaliśmy się z Pusią. Podsuwaliśmy jej pod nos ulubione smakołyki, głaskaliśmy, przytulaliśmy, bawiliśmy się z nią. Położyliśmy się dopiero wtedy, gdy kocica, zmęczona naszymi czułościami, zwinęła się w kłębek i usnęła.

Rano zapakowaliśmy Pusię do koszyczka, obłożyliśmy ją ulubionymi zabawkami i pojechaliśmy do weterynarza. Wszyscy. Nawet Kubuś, choć mu to odradzaliśmy, chciał być przy kotce w jej ostatnich chwilach. Tuż przed wejściem do lecznicy moi mężczyźni nagle zmienili zdanie.

– Nie mogę… Nie dam rady… Idź ty… – powiedział mąż, łykając łzy.

– Ja też poczekam w samochodzie. Z tatą – wychlipał Kuba.

Przerażona weszłam do gabinetu. Musiałam wyglądać okropnie, bo weterynarz od razu zorientował się, co się stało.

– Tak mi przykro… Sam ją operowałem… Myślałem, że jednak się udało... – powiedział zatroskany.

Postawił Pusię na stole i zaczął dotykać jej brzuszka. Najpierw delikatnie, potem coraz mocniej. Kocicy się to nie podobało. Wyrywała się i drapała.

– Niech pan przestanie, przecież ją to boli! – krzyknęłam.

Lekarz jednak w ogóle nie zwracał uwagi na moje protesty. Na dodatek troskę na jego twarzy zastąpił… uśmiech.

To tylko cellulit! – stwierdził.

– Co??????

– Tłuszczyk jej się pod skórą odkłada. I zbija w kuleczki. Dostaje za dużo jedzenia i bardzo przytyła. Tak nie wolno, bo…

Mówił dalej, ale ja więcej już nie usłyszałam. Przed oczami zrobiło mi się ciemno i osunęłam się na podłogę…

Każdy kochający właściciel domowego zwierzątka chyba chce, żeby jego pupil dożył w zdrowiu sędziwego wieku. W naszej rodzinie też oczywiście wszyscy tego chcemy. Dlatego gdy radość z cudownego ozdrowienia kocicy minęła, powzięliśmy poważną decyzję. Koniec z przekarmianiem i smakołykami bez ograniczeń! Pusia musi schudnąć! Bo otyłe koty często chorują na cukrzycę, mają osłabione serce. A wiadomo, czym to grozi…