Z pamiętnika wróżki: "Czasem zdarza się tak, że klient sam musi wybrać z talii kartę. Tym razem też tak było…"

Siedziałam wpatrzona w krajobraz za oknem. Brudny śnieg zalegający na chodnikach, nagie konary drzew, ołowiane chmury wiszące tak nisko, jakby chciały przykryć miasto. Pora roku nastrajała mnie depresyjnie. Odgłos pukania do drzwi, który zagłuszył na chwilę pojękiwanie wiatru, wprawił mnie w dygot.
– Proszę, pani do mnie? – wciąż trudno mi było uwierzyć, że mimo pogody ktoś zdecydował się tu przyjść.
Na progu stała szczupła blondynka. Nie mogła mieć więcej niż 23 lata.
– Ciekawość panią tu przygnała? – zapytałam, wpuszczając ją do przedpokoju.
– Nie, życie – odpowiedziała smutnym, ale wyjątkowo pewnym siebie głosem.
– Zatem dobrze pani trafiła.
– Mam na imię Agnieszka.
Zanim zdążyłam się przedstawić, zrzuciła długą wojskową kurtkę, zdjęła kalosze i szybkim krokiem weszła do pokoju. Zauważyłam, że ma na nogach wzorzyste skarpety. Jakoś mi do niej nie pasowały.
– Napijesz się czegoś?
– Zielonej herbaty. Jeśli to nie problem.
– Żaden. Rozgość się, a ja zaraz przyjdę.
Nakładałam właśnie do dzbanuszka porcję suszu, gdy dobiegł mnie jej głos:
– Wróży pani ze zwykłych kart? Czy z tarota też?
– Też, ale to nie ja wybieram.
– A kto? Klient?
– Nie. Karty. 

"Przyniosłam herbatę, usiadłam naprzeciwko i spojrzałam w jej wielkie migdałowe oczy"

Zawsze tak robię. Pierwsze wrażenie, kontakt wzrokowy z osobą, której mam wróżyć, są bardzo ważne.
– Wydaje mi się jednak, że tym razem będzie inaczej. One cię nie chcą.
– Słucham? – Agnieszka bawiła się zawieszonym na szyi rzemykiem; na jego końcu dostrzegłam staroegipski krzyż.
– Karty. Mówię o kartach.
Zaśmiała się. Nie wyglądała na spiętą. Doskonale wiedziała, po co tu przyszła, i nie zamierzała tak łatwo dać się spławić.
– W takim razie, co pani proponuje? Runy? A może szklaną kulę?
– Widzę, że ezoteryka nie jest ci obca…
To nie była typowa klientka. Ani typowa dziewczyna. Coś mi w niej nie pasowało. Może sposób, w jaki odgarniała włosy, może pewien rodzaj bezczelności w głosie, ostre męskie perfumy, którymi przesiąknięta była wełniana kamizelka.
– Gdy wspomniałaś o życiu, miałaś na myśli miłość, prawda? – rzuciłam, bo z daleka wyczuwam zakochanych.
– Tak. Sprowadzają mnie tu sprawy sercowe – ledwie zauważalny grymas skrzywił kąciki jej pełnych ponętnych ust. – Ale w końcu jest pani wróżką. Nic się przed panią nie ukryje, prawda? I wie pani co? Nalegam na karty. Może spróbuję się teraz wyciszyć, a konieczne do seansu wibracje z pewnością się pojawią.
– Dobrze – w głębi duszy już dawno się poddałam. To nie była słaba kobietka. Ta dziewczyna miała w sobie siłę. Musiałam ją teraz ujarzmić. – Zatem tarot!

"Teraz jednak postanowiłam złamać żelazną zasadę tarocistki"

Sięgnęłam po czerwony woreczek z aksamitu, w którym przechowuję talię magicznych kart. Są tylko moje. Nikt inny nie mógł ich dotąd rozkładać. Teraz jednak postanowiłam złamać żelazną zasadę tarocistki. Sytuacja była nietypowa, a ja starałam się działać intuicyjnie.
– Weź, proszę, te karty…
– Ja? – zdziwiła się Agnieszka.
– Tak. Czuję, że tym razem właśnie tak powinnyśmy zrobić.
Dziewczyna sięgnęła po tarota. Poprosiłam, by przetasowała karty, a potem wyjęła jedną z nich.
– Skup się teraz. Wyobraź sobie osobę, z którą pragniesz być. Stwórz przed oczami hologram twarzy ukochanego. Pomyśl o jego ramionach, oczach, dłoniach. Wniknij w jego myśli, serce…
Przymknęła powieki, a wtedy jedna z kart wypadła z talii.
– Oj, przepraszam. Upadła mi. Przetasuję jeszcze raz.
– Nie, zostaw – poderwałam się z miejsca. – Poczekaj! Może właśnie to miało się wydarzyć. Mówiłam, że karty cię nie chcą… Zobacz, co tam jest. Jaka figura?
– Nie wiem. Jakaś postać. To chyba facet. I coś jakby kielich.
– Puchary – powiedziałam półgłosem. – Symbolizują miłość. Pokaż!
Agnieszka położyła na stół kartę przedstawiającą Wisielca. W tarocie oznacza on skomplikowaną i zawiłą sytuację, przysłowiowe błędne koło.


– Moja droga, cóż… To nie jest dobra wróżba. Najwyraźniej próbujesz coś zmienić w swoich relacjach z mężczyznami. Chcesz zacząć wszystko od nowa, ale tym razem zupełnie inaczej. Zapowiada się prawdziwa rewolucja.
– To prawda – jej twarz spoważniała. – Muszę wreszcie skończyć ze swoim dotychczasowym życiem. Nie mogę się dłużej okłamywać. Zrozumiałam, że nie znajdę szczęścia u boku mojego chłopaka. Skrzywdzę pewnie wiele osób, ale…
– Tylko widzisz, ja nie wiem, czy dokonałaś właściwego wyboru. Być może nie warto wcale się o to starać. Zastanów się. To nie jest łatwa miłość. Przykro mi…
– Nic pani nie rozumie – przerwała mi. – Warto. Warto jak nigdy dotąd! Bo to prawdziwa miłość. Pierwsza w moim życiu prawdziwa miłość! Trudna jak cholera. Ale damy radę. Nawet bez pani pomocy! – zerwała się i z płaczem wybiegła do przedpokoju po kurtkę. 
– Ile jestem winna, wróżko? – w jej głosie były złość, ironia i ból.
– Nic. Nie pomogłam ci przecież.
Trzasnęły drzwi. Powoli zaczęłam zbierać karty. Odruchowo policzyłam je. Jednej brakowało. Rozejrzałam się po pokoju. Zguba znalazła się dość szybko. Leżała pod stolikiem. Widocznie nie zauważyłam, że jeszcze jedna karta wypadła w trakcie tasowania. Schyliłam się i…
– Ale ze mnie idiotka!
Poderwałam się, wybiegłam na ulicę, lecz po dziewczynie nie było już śladu.

„Pierwszy raz w życiu dałam ciała. Nie powinnam była jej wypuszczać. Od początku czułam, że coś tu nie pasuje”.

Agnieszka miała rację. Ona, nie ja. Bo to nie Wisielec mówił o jej miłości, ale Świat. Najpiękniejsza karta w tarocie. Symbol spełnienia. Idealnego, dojrzałego związku. Odłożyłam ją na stolik. Zamknęłam oczy. Z całych sił próbowałam przypomnieć sobie Agnieszkę – jej migdałowe oczy, wzorzyste skarpetki, zawadiacko ściętą blond czuprynę. Chciałam się z nią połączyć duchowo, przekazać jej to, czego nie zdążyłam powiedzieć.

Zamiast młodej dziewczyny w wełnianej kamizelce umysł podsuwał mi jednak obraz brunetki w średnim wieku. Była piękna. Nie znałam jej, ale czułam, że to nie przypadek. Ta kobieta miała jakiś związek z Agnieszką. Zastanawiałam się, czy jest jej przyjaciółką, czy może siostrą. Zdecydowanie bowiem coś je łączyło. Zdenerwowana zaczęłam sprzątać filiżanki po zielonej herbacie. Obok tej, z której piła klientka, leżał niewielki srebrny ankh – staroegipski symbol płodności i klucz do wiecznego życia. Rzemyk, którym bawiła się Agnieszka, najwidoczniej musiał się zerwać. Doznałam olśnienia.

"Tym razem pukanie było bardziej natarczywe, lecz mnie nie przestraszyło"

– Wejdź – rzuciłam krótko. – Twoja zguba leży na stole. Nie zdejmuj kaloszy.
Agnieszka wbiegła do pokoju i chwyciła w dłonie srebrny krzyżyk. 
– To od niej, prawda? – zapytałam.
– Nie rozumiem…
– Ten krzyżyk to prezent od niej. Od pięknej wysokiej brunetki. Od kobiety, która jest ci najbliższa na świecie.
– Tak, ale… Skąd pani wie? – blade policzki dziewczyny lekko się zaróżowiły.
– Przepraszam, że wcześniej tego nie zrozumiałam – odparłam ze skruchą. 
– Widzisz kartę na stoliku?
– Widzę.
– To ona jest twoją prawdziwą wróżbą. Ta karta to Świat. Kolor ten sam co Wisielec… Puchary. Mówi o miłości. A wiesz co symbolizuje?
Nie czekałam na jej odpowiedź.
– Świat symbolizuje związek dojrzały i idealny pod każdym względem. Agnieszko, nie musisz już szukać. Ani się wahać. Z nim nigdy nie będziesz szczęśliwa. Dobrze wybrałaś. Znalazłaś swoją drugą połówkę. Ona też cię kocha.
– Skąd pani wie, że to kobieta? Że jej pragnę? Że wolę…
– Wiem, w końcu jestem wróżką, prawda? A tarot nigdy nie kłamie.

Zobacz także: