NIE DOCENIŁAM MIŁOŚCI

Zanim wzięli ślub, byli razem jedenaście lat. Poznali się na czacie w czasach, gdy dostęp do internetu miało kilkaset osób w ich mieście. Później oboje przeprowadzili się do Warszawy. Jowita poszła na studia, Janek rozkręcał biznes. Udało im się wszystko, co zaplanowali. On do dziś ma tę samą, choć już znacznie większą firmę remontową. Ona robi karierę w korporacji. Ślub wzięli bardziej dla rodziców. – Dla siebie byliśmy już małżeństwem od lat, parą „zlaną” ze sobą – mówi Jowita. – Nie potrzebowaliśmy papierka, ale nie chciało się nam słuchać narzekań rodziców, że żyjemy na kocią łapę.

Pożądanie silniejsze niż wszystko

Fotografa Sebastiana pierwszy raz widziała w dniu swojego ślubu. Czekał na nią w salonie fryzjerskim. Gdy kilka miesięcy wcześniej Janek go angażował, Jowita jak zwykle do późnej nocy pisała w pracy raporty dla klienta. Organizacją ślubu i wesela zajmował się więc Janek. To on znalazł Sebastiana, wyszukał w sieci rekomendacje, spotkał się z nim i ustalił warunki. Jowita tylko zaakceptowała wybór.

U fryzjera Sebastian nie podrywał jej. Wykonywał swoją pracę. To ona poczuła, że zachowuje się nienaturalnie. Zbyt głośny śmiech z jego żartów, dwuznaczne odpowiedzi na pytania... Zalążki flirtu. – Siedząc w taksówce z przypiętym do głowy welonem, miałam wyrzuty sumienia – przyznaje. – Pierwszy raz od jedenastu lat flirtowałam z innym facetem niż Janek. Zrzuciłam to na karb niezdrowego podniecenia uroczystością. Od dwóch dni czułam się, jakbym była na haju.

Haj nie mijał. Przed kościołem, gdy Sebastian robił im zdjęcia, myślała o tym, czy mu się podoba, czy widzi, że ona ma opaloną skórę i – po roku wyciskania potu na siłowni – ma upragniony rozmiar 36. Ale sądziła, że to nerwowa głupawka, stres. Przecież kochała Janka, nikt nie był jej bliższy na świecie.

Z Sebastianem nowożeńcy spotkali się zaraz po powrocie z podróży poślubnej. Jowita była jeszcze szczęśliwsza i jeszcze bardziej na haju niż wtedy u fryzjera czy przed kościołem. Mieli kręcić z fotografem czołówkę do filmu z wesela. Umówili się na plaży w Zegrzu. Jowita nie odrywała wzroku od Sebastiana. Zaglądała mu przez ramię do kamery, szukała pretekstu, żeby go dotknąć. Zorientowała się, że i on patrzy na nią z pożądaniem.

Zobacz także:

Jeszcze przez miesiąc brnęła w ten romans, udając, że go nie ma. Aranżowała spotkania z Sebastianem w galeriach handlowych, tak jakby chciała zapewnić sobie alibi. – Skoro nie ukrywamy się przed ludźmi, to znaczy, że nie robimy niczego złego – tłumaczyła sobie. On miał w laptopie zdjęcia z ich wesela, ona je selekcjonowała. Później pokazywał kawałki filmików do montażu. Urządzali tę maskaradę przed sobą jeszcze przez kilka tygodni.

– Ale pożądanie było silniejsze niż zdrowy rozsądek, wyrzuty sumienia, miłość do Janka – przyznaje Jowita. – Nawet silniejsze niż strach. Stąpałam po bardzo cienkim lodzie. Zdawałam sobie sprawę, że Janek – gdy w końcu się dowie o Sebastianie – rzuci mnie. Janek nakrył ich pod domem. Któregoś wieczoru Jowita straciła instynkt, chyba przedawkowała endorfiny. Wybuchła awantura. Jowita z płaczem uciekła do domu, panowie dobre półtorej godziny rozmawiali ze sobą przed blokiem.

Ona natychmiast się spakowała i wyprowadziła do przyjaciółki. Była pewna, że zniszczyła małżeństwo, straciła człowieka, którego kocha najbardziej na świecie. Nienawidziła siebie za bezmyślność. Płakała. Wzięła zwolnienie lekarskie, nie była bowiem w stanie chodzić do pracy. – Tak łatwo weszłam w ten romans, bo go się nie spodziewałam – przyznaje Jowita. – Nie byłam przygotowana na to, że ktoś może jeszcze wzbudzić we mnie takie pożądanie. Że istnieją inni mężczyźni i że mogą być realnym zagrożeniem. Po dwóch tygodniach Janek przyjechał po Jowitę. Spakował jej rzeczy, zabrał do domu. Rozmawiali całą noc. Janek powiedział, że to, co się stało, bardzo go zraniło, ale również otworzyło oczy na ich związek. Przyznał, że zrozumiał, jak bardzo przestał w niego i uczucia inwestować, bo przyjął, że to ich szczęście zostało mu dane raz na zawsze. Podzielili winę na pół.

BAŁAM SIĘ, ŻE OMIJA MNIE COŚ LEPSZEGO

Agnieszka rok oszczędzała na sukienkę ślubną, poszły na nią także dwie nauczycielskie trzynastki, jedne odmówione sobie wakacje w górach i to, co dołożyła chrzestna. Sukienka kosztowała 7 tys. zł, chociaż jako nauczycielka biologii Agnieszka zarabia trochę ponad 2 tys. Ale dla niej ślub był ważniejszy nawet niż własne narodziny. – Od tej przysięgi przed Bogiem miało się zacząć nowe życie – mówi Agnieszka. – Nie oszczędzałam na niczym. To jest błogosławiony dzień.

Słowo „błogosławiony” było ważne w jej życiu. Agnieszka dziś ma 28 lat, przez dziewięć śpiewała w chórze kościelnym, później, gdy wyjechała na studia do Warszawy, zaangażowała się w katolicki wolontariat hospicyjny. Tam poznała Tomka. Jego też nikt nie zmuszał do religijności w dzieciństwie. Może dlatego, podobnie jak Agnieszka, nie czuł – jak inni jego rówieśnicy – zniechęcenia do Kościoła. Ważne były dla nich praktyki religijne, autentyczność i konsekwencja.

Nie chcieli współżyć przed ślubem

Gdy się poznali, byli 22-latkami z pustymi portfelami i kredytami studenckimi. Ślub był w odległej perspektywie. Mieli się pobrać zaraz po obronie pracy magisterskiej, jeśli jedno z nich będzie już pracować. Na czwartym roku Agnieszka zachorowała. Po zapaleniu opon mózgowych pojawiły się powikłania, omal nie umarła. Przeleżała w szpitalu kilka miesięcy, na uczelni miała rok w plecy. To właśnie zaraz po chorobie Tomek się do niej wprowadził. Chciał się nią opiekować.

Dla znajomych, którzy na tę ich czystość przedmałżeńską patrzyli z drwiną, był to znak, że i oni nie wytrzymali i zaczęli ze sobą sypiać. Nie zaczęli. Mieszkali razem cztery lata do ślubu, w kawalerce, spali w jednym łóżku i nie uprawiali seksu. Ale Tomek, mimo religijności, zaczął się buntować. Nie wytrzymywał napięcia, czuł, że robią coś nienaturalnego. O ślubie nie mogło być mowy, bo żadne nie miało jeszcze pracy.

Tomek postanowił się wyprowadzić

Agnieszka zaprotestowała – po chorobie bała się mieszkać sama, zaczęła więc naciskać na ślub. On mówił, że dopóki się nie obroni i nie zacznie zarabiać, nie zgadza się na małżeństwo. Poszli na kompromis. Ona już nie mówiła o ślubie, on został we wspólnym mieszkaniu. O seksie nie rozmawiali. Pobrali się po dwóch latach od obrony pracy magisterskiej.

– Seks nie sprawiał mi przyjemności – przyznaje Agnieszka. – Czułam dużą bliskość męża i tym rekompensowałam sobie brak fizycznej satysfakcji. Wiedziałam jednak, że coś jest nie tak. Mogłam uprawiać seks, ale skoro w łóżku jest średnio, to do końca życia nie poczuję, że może być inaczej Agnieszka nie wiedziała, co powinni zrobić, żeby seks był dobry. Wiedziała tylko, że – skoro kosztował wiele wyrzeczeń – miał być nagrodą. – Uświadomiłam sobie, że moje dotychczasowe życie to czysta paranoja – ocenia. – Nagle poczułam, że ktoś założył mi na nogi kajdany, które odbiorą szansę na doświadczenie kobiecych doznań.

Trzy miesiące po ślubie zdradziła męża z kolegą z pracy. Wycieczka szkolna, ona i wychowawca równoległej klasy. Tylko raz. – Przez miesiąc czułam do siebie obrzydzenie. – Agnieszka nerwowo zaplata włosy na palcu. – Zraniłam najbliższą osobę, złamałam przysięgę, zachwaszczyłam ten ogród, który z mężem stworzyliśmy.

Nie pamięta, jaki był seks

Czy lepszy od tego, który miała z mężem? – Chyba byłam zbyt zestresowana, a może to wyparłam – zastanawia się. – Minął już ponad rok, staram się o tym nie myśleć. Wybaczyłam sobie, bo inaczej już nie umiałabym być z Tomkiem. Nie przyznała się mężowi do zdrady. Mówi, że dziś kochają się często. Dodaje także, że mają udany seks.

JESTEM DLA NIEGO PRZEZROCZYSTA

W moim małżeństwie od początku nic się nie działo – stwierdza Marta. Ma 31 lat, prowadzi sklep internetowy z markowymi produktami do wyposażenia wnętrz. Pieniądze na rozkręcenie interesu pomógł jej zdobyć mąż. Marek był zawsze operatywny. Wiedział, jak napisać wniosek unijny, żeby pozyskać finansowanie. – Szkoda, że w małżeństwie nie jest taki hop do przodu... – żałuje Marta. W całym jej trzyletnim związku Marek był nią żywo zainteresowany tylko przez pierwsze dwa miesiące znajomości.

Budował sobie grunt pod inwestycję

– Myślałam, że jest tak zakochany, chce ze mną spędzać czas, wyjeżdżać, wspólnie poznawać nowe rzeczy. Teraz wiem, że małżeństwo było elementem jego biznesplanu. Na ostatnim roku studiów chciał dostać się na staż w firmie konsultingowej. Później dawał sobie dwa lata na rozruch i zdobycie dobrej posady. Kolejnym szczeblem na drabinie do sukcesu była żona.

Marta twierdzi, że dała się nabrać. Była zakochana w Marku i oceniała jego zachowania w swoich kategoriach. Dziś twierdzi, że w pewnym sensie nadal go kocha. Albo jest od niego emocjonalnie i ekonomicznie uzależniona. Nie chce rozwodu, choć wie, że ich małżeństwo to fikcja. – Marek ponad sto sześćdziesiąt dni w roku spędza poza Polską – mówi Marta. – Pracuje na zagranicznych projektach, Bóg wie, co tam robi. Oczywiście dzwoni, pisze, przywozi drogie prezenty. Ale nie ma pojęcia, co się dzieje w moim życiu. Myśli, że skoro zorganizował mi sklep, to temat ma odfajkowany. Emocjonalnie wróci do mnie pewnie dopiero wtedy, gdy na liście jego zadań do zrealizowania przyjdzie czas na dziecko.

Pierwszy raz zdradziła męża pół roku po ślubie. Z zemsty. Bo dała się nabrać na jego uczucia, czuła się porzucona we własnym związku. Później folgowała sobie już regularnie. Zdradzała zawsze wtedy, gdy spadała jej samoocena. Zdradza nadal, także wtedy, gdy dla męża staje się przezroczysta.

Małgorzata Strzelec - psycholog, psychoterapeuta, Ośrodek Psychoterapii i Rozwoju „Strefa zmiany”

Nawet najmniejszy dyskomfort każe nam sprawdzać, czy „trawa u sąsiada jest bardziej zielona".

● Dlaczego ludzie o krótkim stażu małżeńskim zdradzają?

W wielu wypadkach powodem jest brak dojrzałej więzi między ludźmi przed ślubem. Partnerzy nie rozmawiają wprost o potrzebach, lękach, ograniczeniach. Często też ślepo podążają za tym, czego w danej chwili chcą. Stąd pochopne decyzje często doprowadzające do zdrady, której później się żałuje.

● Ta tendencja to nie jest czasem egoistyczny pęd do szczęścia, które... nie wiadomo, czym jest?

To bardziej nieumiejętność doświadczania najmniejszego nawet dyskomfortu. Jest mi w danej chwili źle, mniej wygodnie, to znaczy, że muszę natychmiast coś zmienić, bo przecież marnuję sobie życie, które mam jedno. To pułapka. Mamy za dużo wyobrażeń odrealnionych. Co jakiś czas każdy związek przeżywa kryzys, ale często małżonkowie odrzucają podstawową zasadę radzenia sobie w kryzysie. Czyli zasadę pracy nad problemem. Łatwiej jest odrzucić to, co w danej chwili ciąży, i rozejrzeć się za nowym. Często ludzie nie podejmują nawet trudu pierwszej rozmowy.

● Otoczenie temu sprzyja?

Nie ma już wyraźnych hamulców zewnętrznych. Nie ma ostracyzmu społecznego czy towarzyskiego. Zdrady pojawiają się w coraz młodszych związkach, kiedy zwykle nie ma jeszcze dzieci. Odpada najmocniejszy argument przy próbie ratowania związku.

● Może część związków nie przechodzi weryfikacji tzw. prozy życia?

Istnieje coś takiego jak „okres okołoślubny” – silne nakierowanie na cel, emocjonujące zadanie do zrealizowania wspólnie. Po weselu emocje opadają, a jeśli para nie jest nastawiona od razu na powiększenie rodziny, wchodzi w fazę niezależnego rozwoju. Może się okazać, że nie ma już zbyt wielu wspólnych zadań i drogi się rozjeżdżają. Właśnie wtedy trzeba podjąć wysiłek, żeby znaleźć przestrzeń do działania i rozmowy. I oby nie była to rozmowa o pracy.