Żona mojego kolegi ma ciekawy zwyczaj: kiedy pokłóci się ze swoim ślubnym tak, że eksplozja bomby wodorowej to przy tym ciche pierdnięcie myszy, w związku z czym małżonek zmuszony jest dla własnego dobra tymczasowo opuścić dom, i tak daje mu soczystego całusa przed wyjściem. Mówi wtedy: „W tej chwili szczerze cię nienawidzę, ale jeśli za chwilę na ulicy wpadniesz pod tramwaj i nigdy cię już nie zobaczę, to nie będę miała szansy powiedzieć ci, jak bardzo cię kochałam”. Brzmi to dość egzotycznie, ale jak się nad tym zastanowić, jest to szalenie mądre. Bo jesteśmy na tej planecie zbyt krótko, żeby tracić czas na okazywanie złych emocji tym, którzy są dla nas ważni. Zwłaszcza – co paradoksalne – że powodem owych „kwasów” najczęściej są słowa i sytuacje, które bez problemu wybaczamy obcym.

Kiedy hydraulik spóźnia się pół godziny do roboty i nie odbiera ponaglających telefonów, machamy na to ręką, ciesząc się, że w ogóle dotarł. Nie patrzymy na niego z niemym potępieniem, dopisując do jego niepunktualności szereg urojonych interpretacji okraszanych wyrzutami z gatunku „bo ty to nigdy...” albo „bo ty to zawsze...”. A przecież tak często bywa w związkach. Z czego oczywiście natychmiast wywiązuje się dzika awantura, zakończona śmiertelnym obrażaniem się, zrywaniem zaręczyn i solennym postanowieniem, że z tą osobą już nigdy nie chcemy mieć nic wspólnego. Można by wręcz wysnuć matematyczną prawidłowość że im bliższa zażyłość między ludźmi, tym mniejszy drobiazg jest w stanie ich zranić i obrócić przeciwko sobie. A im więcej czasu upływa, tym bardziej wyolbrzymia się powód nieporozumienia.

W mojej dalekiej rodzinie zdarzyło się kiedyś, że po zakrapianej imprezie jeden z wujków pożyczył drugiemu kilkadziesiąt złotych na taksówkę. Tamten nigdy tych pieniędzy nie zwrócił. Pożyczkodawca, któremu źle pojmowany honor nie pozwalał zwyczajnie poprosić o zwrot długu (nie mówiąc już o tym, że powinien to sobie po prostu darować), przy najbliższej okazji próbował wynieść z mieszkania dłużnika kryształowy wazon, który na oko wycenił jako wart niespłaconą kwotę. Został przyłapany na gorącym uczynku. Resztę łatwo sobie wyobrazić. Nadmienię tylko, że historia zakończyła się wizytą policji wezwanej przez zaalarmowanych krzykami sąsiadów oraz przejażdżką na pogotowie, by pozszywać rany dłoni poprzecinanej przez rozbity w ferworze kłótni wazon. Od tamtej pory minęło już kilka lat, a wujkowie wciąż reagują alergicznie na sam dźwięk swoich imion. Zamiast tego jeden nazywa drugiego oszustem, a ten rewanżuje się „złodziejem”. Urocze.

Zapomnij więc o tym, co nazywasz dumą, i po prostu jako pierwsza wyciągnij do mamy rękę. Nawet jeśli to nie była twoja wina, weź ją na siebie. Przeproś, nawet jeśli nie czujesz, że masz za co. Twoja godność na tym nie ucierpi. Przeciwnie – w ten sposób okażesz mądrą wielkoduszność. Bo z takimi sprawami jest trochę tak jak z chorym zębem. Jego wyrwanie poboli, ale tylko przez chwilę. Jeśli go tak zostawisz, to z czasem zatruje cały twój organizm. A nie warto ciężko chorować z powodu głupiego zęba, prawda?