Być może zdarzyło ci się myśleć o czymś lub o kimś tak intensywnie, że rzecz ta lub osoba dosłownie stanęła ci przed oczami. "Widziałaś" ją jakby była na wyciągnięcie ręki. Trwało to ułamek sekundy, może sekundę i obraz zniknął. To był myślokształt - stworzyłaś go, nadając formę swoim myślom i emocjom. Tak mocno skondensowałaś energię psychiczną, że stała się widzialna. Tobie zdarzyło się to przypadkiem, ale magowie, szamani, jogini czy tybetańscy mnisi świadomie potrafią nadać swym wyobrażeniom konkretny i solidny kształt, czasem widzialny dla innych.

Jeśli skupienie jest wystarczająco intensywne, myślokształt trwa przez długi czas, zdarza się, że przeżywa swego twórcę.

Bywają też myślokształty, do których najbardziej pasuje słowo "klątwa". Ich twórcami są najczęściej ludzie zupełnie zwyczajni, tyle że miotani bardzo silnymi uczuciami: strachem, rozpaczą lub nienawiścią. "Klątwa" rzadko jest ucieleśniona - przy jej powstaniu obraz odgrywa niewielką rolę, pierwsze skrzypce grają emocje. Właśnie one, skondensowane do granic możliwości, wpływają na życie jednej osoby lub nawet całego rodu, oddając mu całe swoje zło, unieszczęśliwiając jego członków, czasem doprowadzając do wygaśnięcia. Książęta Grimaldi z Monaco zmagają się z takim myślokształtem od ponad 700 lat. Kto go stworzył? Jedni mówią, że Cyganka, inni, że wieśniaczka uwiedziona i porzucona przez założyciela dynastii, Rainiera I. "Obyście, póki ród wasz trwa, byli nieszczęśliwi w miłości" - miała wykrzyczeć. I rzeczywiście wśród monakijskich władców nie było i nie ma ani jednego, który mógłby się pochwalić szczęśliwym związkiem.

Tylko w ostatnim ćwierćwieczu świat kolorowych pism śledził nieudane małżeństwo Rainiera, śmierć księżnej Grace, zawody i tragedie miłosne ich córek Karoliny i Stefanii, głosząc, że to skutek klątwy. A że trwałość myślokształtu zależy nie tylko od energii, w jaką wyposażył go "twórca", ale także od częstotliwości zasilania go myślą, "klątwa" Grimaldich ma się dobrze i podsycana zainteresowaniem czytelników "kolorówek" zbiera się do ataku na najmłodsze pokolenie rodu. Przepędzić ją mogłoby jedynie zapomnienie.

TULPA URODZONY Z MYŚLI

Od najdawniejszych czasów ludzie próbowali oddziaływać myślą na rzeczywistość, m.in. za pomocą magii. Jedną z technik była wizualizacja - tworzenie w wyobraźni obrazów, tak aby nabierały mocy stawania się rzeczywistością. Przydatne okazywały się rozmaite metody medytacji, zagłębiania się w swoje "ja" i osiągania odmiennych stanów świadomości.

Badaczką tego zagadnienia była Annie Besant (1847-1933), słynna przywódczyni Towarzystwa Teozoficznego. Obdarzona darem jasnowidzenia, podała wiele szczegółowych informacji dotyczących myślokształtów. Według niej są to obrazy mentalne ukształtowane przez umysł, złożone z szybko drgających atomów materii, które rozsyłają te drgania we wszystkich kierunkach, wywołując wrażenia barwy i dźwięku.

Mnisi tybetańscy dzięki medytacji, powtarzaniu zaklęć i wpatrywaniu się w mistyczne diagramy potrafią zmaterializować wyobrażoną postać, czyli stworzyć tzw. tulpę. Osoby niewtajemniczone mogą uznać taki myślokształt za zwykłego człowieka. Mogą nawet z nim rozmawiać lub jadać posiłki. Ale tulpa może uniezależnić się od twórcy i zmienić "swój" charakter - z dobrotliwego, niegroźnego myślokształtu stać się swoim przeciwieństwem. Świadkiem takiej właśnie przemiany była Alexandra David-Neél (1868-1969), francuska podróżniczka i buddystka. Była pierwszą Europejką, którą przyjął dalajlama. I pierwszą, która w przebraniu zwiedziła tybetańskie "zakazane miasto" - Lhasę.

Zobacz także:

MIŁY, PYZATY MNICH

Podczas podróży po Dalekim Wschodzie Alexandra miała okazję zaobserwować, jak tworzy się tulpy. Np. podczas obrzędu wtajemniczenia joginów tybetańskich młodzi uczniowie musieli "wytworzyć" własną myślą grupę demonów oraz swoje sobowtóry. Demony miały zaatakować sobowtóry, rozerwać je na strzępy i pożreć. Jeśli uczeń zachował spokój podczas tego rytuału - nic mu nie groziło. Jeśli nie - mógł stracić zmysły, a nawet umrzeć.

Alexandra postanowiła sama stworzyć tulpę - pogodnego buddyjskiego mnicha, który towarzyszyłby jej w podróży. Zamknęła się na kilka miesięcy w pustelni i wyobrażała sobie uśmiechniętego, pyzatego mężczyznę, nieco przypominającego braciszka Tucka, kompana Robin Hooda.

Najpierw zauważała go tylko kątem oka, stopniowo jednak obraz stawał się coraz bardziej realny. Alexandra utrwalała w myślach każdą zmarszczkę wokół oczu mnicha, kształt ucha, fałdy szaty przesiąkniętej zapachem kadzidła. Wreszcie obraz był tak wyraźny, że jego twórczyni nie musiała się już więcej koncentrować.

Razem wyruszyli w drogę. Mnich wykonywał jej polecenia, ale potrafił też sam podejmować decyzje. Po kilku tygodniach zaczął się zmieniać. "Wyszczuplał... Zrobił się bezczelny i kłopotliwy. Wymykał się spod kontroli i zaczął grać mi na nerwach... Postanowiłam go zniszczyć" - wspominała Alexandra po latach. Łatwo było powiedzieć, jednak dużo trudniej odesłać tulpę w "niebyt".

Alexandrze udało się to dopiero po sześciu miesiącach wytężonej koncentracji i medytacji. Dlaczego wytwór jej wyobraźni tak bardzo się zmienił? Być może podróżniczka miała silne poczucie winy, że para się magią i wpłynęło ono na tulpę. A może stworzoną przez nią istotę opanował prawdziwy, niezbyt sympatyczny duch?