Moja historia jest jak tani, ckliwy harlequin – śmieje się Agata. I przyznaje, że sama nie potrafi uwierzyć, iż takie rzeczy naprawdę się przydarzają. Uwierzyć jednak musi, bo dzisiaj, po 22 latach rozłąki, znowu się budzi obok Janka. A nic, kompletnie nic nie wskazywało na to, że jeszcze kiedyś może to się zdarzyć. Rozstali się. Na zawsze, on założył rodzinę, ona – po kilku nieudanych związkach – zaakceptowała, że będzie sama. I wtedy los pokazał, na co go stać...

SZTOKHOLM. POCZĄTEK. Był 1986 rok, pracowałam w warszawskim hotelu Forum. Orbis, wówczas największe biuro podróży, miał placówki za granicą. Janek był dyrektorem oddziału w Sztokholmie. Szwedzi masowo przyjeżdżali wtedy na weekendy do Polski, wódka była u nas tania, od piątku do niedzieli szturmowali więc Warszawę, Kraków i Gdańsk. Od szefa dostałam propozycję wyjazdu na trzy wakacyjne miesiące do Skandynawii, żeby pomóc organizować wypady Szwedów na imprezowe weekendy. Nie zastanawiałam się długo. 1 czerwca wsiadłam do samolotu i poleciałam do Sztokholmu.

Na lotnisku, ku memu zdziwieniu, odebrał mnie sam szef placówki. I to był ON! – wtedy jeszcze tego nie wiedziałam – miłość mojego życia. Przystojny, szarmancki mężczyzna. Od pierwszego spotkania był dla mnie kwintesencją męskości w najlepszym wydaniu. Znajomość rozwijała się błyskawicznie, mimo że miałam w Polsce narzeczonego – Darka, którego dość szybko poinformowałam, że między nami koniec. Wychowywałam się bez ojca, a Janek był ode mnie 17 lat starszy. Zawsze miałam chłopaków w swoim wieku i zawsze drażniła mnie w nich totalna niedojrzałość. I tu nagle pojawia się ktoś taki – opiekuńczy, troskliwy. Wtedy nie zdawałam sobie z tego sprawy, ale on na samym początku zaspokoił tę moją tęsknotę za ojcowskim, pewnym, bezpiecznym ramieniem.

Pracowaliśmy od poniedziałku do piątku, weekendy spędzaliśmy razem. Janek pokazywał mi miasto, które wtedy dla kogoś, kto przyleciał z Polski, było fascynujące. Miało zapach, kolor, smak. Wolności, możliwości i perspektyw. Byłam w siódmym niebie, a w połowie pobytu także zakochana po uszy w swoim przewodniku. Myślę, że on we mnie też. Ale nie powiedzieliśmy sobie tego ani razu. Byliśmy ze sobą bardzo blisko, mówiliśmy do siebie językiem miłości, lecz nie były to jeszcze żadne deklaracje, zobowiązania. Choć dla nas obojga było absolutnie oczywiste, że jesteśmy parą. Nie musieliśmy tego werbalizować.

Wróciłam do Polski pod koniec sierpnia, Jankowi pobyt na placówce kończył się w grudniu. Czekały nas cztery miesiące rozłąki. Stawaliśmy jednak na rzęsach, aby każdy weekend spędzić razem. Albo ja leciałam do niego, albo on przylatywał do mnie. Po powrocie odbyłam jeszcze kurtuazyjne spotkanie z Darkiem w celu wyjaśnienia całej sytuacji. Patrząc odważnie w oczy byłego chłopaka, powiedziałam, kogo mam w sercu. Po dopełnieniu tej formalności byłam gotowa na cudowny rozwój miłosnych wydarzeń. Świat stał przede mną otworem.

WARSZAWA. CIĄG DALSZY. Janek budował w Polsce dom. Jeszcze kiedy był w Szwecji, zaangażowałam się w te prace. Doglądałam, pilnowałam. Wiliśmy wspólne gniazdko. Jeszcze wtedy na odległość. Odwiedzałam też jego mamę, z którą dobrze się rozumiałam. Aż w końcu nastał wyczekiwany przez nas oboje grudzień. Janek wrócił. Rozmawialiśmy o ślubie. Byliśmy pewni tego, że resztę życia spędzimy razem. Wprowadziliśmy się do naszego wspólnego azylu. I było pięknie. Przez pewien czas...

Dzisiaj z jego perspektywy, bogatsza o wiele doświadczeń, wiem, że ta bajka nie miała szans na happy end. Po pierwsze, rywalizowaliśmy ze sobą w pewnym sensie na gruncie zawodowym. Oboje mieliśmy dość silne charaktery, byliśmy uparci i przekonani o własnych racjach. Ja miałam na siebie inny pomysł niż ten, który „napisał” dla mnie Janek. Może nie chciał zamknąć mnie w domu – wiedział, że taki scenariusz nie jest możliwy – zależało mu jednak na tym, aby być zdecydowanym liderem stada. Mogłam pracować, ale wolał mnie mieć jak najczęściej na oku. Wszelkie przejawy tego, że chcę się rozwijać, mam coraz większe ambicje, a przede wszystkim, że zamierzam być silną i niezależną jednostką, próbował niszczyć w zarodku. A to mi nie odpowiadało do tego stopnia, że z każdym dniem rodził się we mnie coraz większy bunt. No i to, co na samym początku tak mnie w Janku ujęło – jego opiekuńczość i troskliwość – zaczynało coraz bardziej przeszkadzać.

Zobacz także:

Czułam, jakby zamierzał krok po kroczku ulokować mnie w złotej klatce. I w takim wydaniu to „ojcowskie ramię” irytowało, uwierało. Ponadto Janek uważał, że do tego lepienia ma większe prawo z racji wieku. Bo wie lepiej. A to bardzo mi się nie podobało i narastał we mnie bunt jak u nastolatki, którą przecież już dawno nie byłam. Każdy wyjazd służbowy poprzedzony był sporami. Janka denerwowało, że spędzam czas poza domem, że wychodzę wieczorami na służbowe kolacje. Był zazdrosny. Rozmawiał z moim szefem (którego dobrze znał), aby ten nigdzie mnie nie delegował. Kiedy o tym się dowiedziałam, byłam strasznie zła. Uznałam, że to jest totalny brak lojalności, a tego nie potrafiłam zaakceptować.

Chociaż nadal byłam bardzo zakochana, uważałam, że na mojej szyi ktoś zaciska pętlę. Zaczęłam myśleć, że ten związek nie może się udać. Wymyśliłam również, że – ponieważ nie będę w stanie od Janka odejść – muszę zrobić coś, aby to on zostawił mnie. I po szczeniacku zaczęłam się o to starać. Coraz częściej i z premedytacją robiłam wszystko to, co mojego ukochanego najbardziej drażniło. Przyznam szczerze – byłam nieznośna. Kropką nad i okazało się przyjęcie propozycji nowej pracy. Dostałam bardzo dobrą ofertę – szefa pierwszej sieci kasyn w Polsce. Wiedziałam, że Janek tego nie wytrzyma. A ja bardzo chciałam tej pracy. Chciałam się sprawdzić, udowodnić sobie, że dam radę.

WARSZAWA. ROZSTANIE. Mozolną pracą doprowadziłam do tego, że mężczyzna, którego kochałam, po czterech latach związku powiedział w końcu: „Agata, ja już nie daję rady, nie poukładamy tego, chyba powinniśmy się rozstać”. Dostałam to, czego chciałam. Przez moment pojawiło się uczucie ulgi, powiew wolności. Ale za chwilę przyszedł naturalny w takiej sytuacji etap – leczenie rozdartego na kawałki serca. Długo przeżywałam nasze rozstanie. Jedynym lekarstwem było rzucenie się w wir nowych zawodowych obowiązków. Tak zrobiłam. Dosyć szybko dotarły do mnie informacje, że Janek się ożenił. Pamiętam, że poczułam spokój.

Dzisiaj wiem, że w każdym napotkanym mężczyźnie szukałam JEGO, nic więc nie mogło się udać. Wiązałam się wyłącznie ze starszymi mężczyznami, to miało zwiększyć szansę na znalezienie zastępstwa. Nic z tego. Przez lata nie mieliśmy ze sobą kontaktu. Czasami o nim myślałam, miałam go w głowie i w sercu. Pogodziłam się z tym, że już nie ułożę sobie życia. Nie wiedziałam, co los dla nas szykuje. Wspominam sytuację, która była początkiem niezwykłych wydarzeń. Janek nigdy mi się nie śnił. Nagle w 2010 roku, dwa dni po katastrofie smoleńskiej (tak umiejscowiłam to sobie w czasie), przyśnił mi się. I to przez trzy noce z rzędu. Budziłam się zdenerwowana.

Dwa lata później dowiedziałam się od koleżanki, że... chwilę po tamtej lotniczej katastrofie Janek rozstał się z żoną. To nie dawało mi spokoju, ale nie wykonałam choćby kroku. „Bo co mam zrobić? – pomyślałam. – Zadzwonić po tylu latach i powiedzieć, że mi przykro?” To wydawało mi się pomysłem wybitnie głupim. Dlatego zajmowałam się swoimi sprawami, ale Janka nadal miałam głęboko w sercu.

WARSZAWA 22 L ATA PÓŹNIEJ. SZCZĘŚLIWE ZAKOŃCZENIE. Kilka miesięcy temu zadzwoniła do mnie nasza wspólna znajoma ze Szwecji. Próbowała wybadać, czy wiem, że Janek jest znowu wolny. Koniecznie chciała ze mną się spotkać. Rozmowa kręciła się wokół jednego tematu: „Powinnaś do niego zadzwonić” – przekonywała mnie Ewa. Nie umiałam tego zrobić. Kompletnie nie wyobrażałam sobie, co miałabym powiedzieć.

Znajoma postanowiła nas ze sobą spotkać. Nerwowo ją zapewniałam, że to absolutnie nie ma sensu – do niej mówiłam o nadziei, a tak naprawdę bałam się obudzić nadzieję w sobie. Coś mi jednak nie pozwoliło odmówić. Czułam, że muszę iść na tę kolację. Chyba nigdy w życiu nie bałam się tak żadnego spotkania, jak tego po latach z Jankiem. I do żadnego wyjścia nie szykowałam się tak długo i tak nerwowo. Przed otwartą szafą stałam tego dnia ponad dwie godziny. Zakładałam na siebie wszystko i w niczym nie czułam się wystarczająco atrakcyjna. Drżały mi ręce, kolana.

Z tamtego spotkania pamiętam tylko jedno: tego dnia było pioruńsko gorąco, a ja cały czas martwiłam się o fryzurę, która, ze względu na warunki atmosferyczne, klapnęła po 10 minutach. Bez przerwy zastanawiałam się, czy wyglądam już jak zmokła kura i co on sobie o mnie pomyśli. Janek wyglądał jak zwykle perfekcyjnie. Do tego nic a nic przez te wszystkie lata się nie zmienił. Podobno, tak mi dzisiaj opowiada, byłam wtedy strasznie sztywna i udawałam wyniosłą. Nie wiem, być może. Wiem tylko, że jakiś czas później spotkaliśmy się jeszcze raz, sami. I wszystko do nas wróciło. Jakby tych lat rozłąki nigdy nie było.

Od tamtego wieczoru jesteśmy nierozłączni. Wpatrzeni w siebie jak para nastolatków. Już żadne z nas nie wyobraża sobie innego scenariusza. Czy wierzymy w przeznaczenie? A jakie znaczenie ma tu nasza wiara? To nie mogło się zdarzyć, ale się zdarzyło. Czasami potrzeba dojrzałości, utemperowania ambicji i charakteru, aby zrobić przestrzeń dla miłości, która tylko czeka, żeby dać jej szansę. Gdy ktoś mnie zapyta, czy można wejść drugi raz do tej samej rzeki, krzyknę z całych sił: „Skacz!”.