Nie widzieliście mojego T-shirta? Tego z logo Iron Maiden? W tym domu wszystko ginie – zaglądałem skrupulatnie w każdy kąt mieszkania. Cierpliwość straciłem już dawno, a dodatkowo zacząłem się martwić, że kultowa koszulka, która pamiętała wszystkie koncerty tej wspaniałej kapeli, została oddana podczas ostatniej zbiórki odzieży organizowanej przez brytyjską Polonię.

– Marlena? Wiesz coś na ten temat? – spytałem żonę zapatrzoną w ekran, na którym migały postacie jej ulubionego serialu. Odsunęła mnie bez słowa, bo jej trochę zasłaniałem.

– Pola, Wojtek! – krzyknąłem w kierunku, gdzie jak się spodziewałem, zabunkrowały się dzieci.

– O to ci chodzi? – córka pomachała wymiętą czarną szmatką – Voldemort zawlókł coś wczoraj na swoje posłanie, ale nie miałam serca mu odbierać. Chyba nie będziesz chodził w czymś takim?

– Dziecko – złapałem się za serce – nie wiesz, co mówisz. To nie koszulka, to historia, młodość twojego ojca, szalone zrywy i wspomnienia… Od lat jestem fanem Iron Maiden, jednym z wielu. Nadal tworzymy społeczność, a znakiem rozpoznawczym jest rysunek ćwieka na plecach. O widzisz, tu – rozpostarłem znieważoną przez psa koszulkę.

Pola przewróciła oczami. Nie byłem pewien, czy na znak aprobaty.

– Za kilka tygodni przyjadą dziadkowie – weszła mi w słowo żona – moi rodzice – doprecyzowała.

Zobacz także:

Jakbym nie wiedział. Od ponad dziesięciu lat mieszkaliśmy na południu Anglii, można powiedzieć, że oddzieliłem się od teściów kanałem La Manche. Nigdy tego nie żałowałem.

– Co masz taką minę? – Marlena spojrzała na mnie. – Mama i tata nie mogą się doczekać, kiedy zobaczą córkę i wnuki. I oczywiście ciebie, tata bardzo cię lubi.

– Cieszę się – powiedziałem nieszczerze. – Długo rodzice u nas zabawią?

– Miesiąc – odpowiedziała Marlena.

Zacząłem gorączkowo myśleć, czy nie udałoby mi się wyżebrać w pracy jakiejś delegacji. Najlepiej do szkockiej filii firmy. Nie byłem uprzedzony do teściów, to oni uważali, że ich córka zasługiwała na lepszy los niż małżeństwo ze mną. I dawali mi to do zrozumienia. Ich wizyta oznaczała, że zostanę zepchnięty na margines życia rodzinnego, gdzie będę czekał, aż znów zajmę należne mi miejsce. Kiedyś, jak już wyjadą.

To będzie najdłuższy miesiąc w moim życiu!

Trudno – pomyślałem – miesiąc to w końcu tylko cztery tygodnie. Niedługo. Zacisnę zęby i przeczekam. Dam radę.

Oczywiście zostałem poproszony o odebranie teściów z lotniska. Ktoś musiał nosić bagaże. Wojtek zgodził się mi towarzyszyć, miałem więc wsparcie duchowe i rzadką okazję, żeby spokojnie pogadać z synem. Szesnastolatek pamiętał jeszcze Polskę, ale zapuścił korzenie w Anglii i stał się młodym Brytyjczykiem. Szkoła, przyjaciele, język – to był bardziej jego świat niż mój, oddalaliśmy się od siebie, nic na to nie mogłem poradzić. 

Pola także zasymilowała się na Wyspach, ale była bardziej otwarta na różnice kulturowe, interesowało ją, skąd pochodzi. Zadawała dużo pytań, chciała znać historię rodziny i kraju. Wojtek nie miał na to czasu ani ochoty. Ciągle gdzieś się śpieszył, a rówieśnicy byli bardziej interesujący niż stary ojciec.

Zaparkowałem i wysiedliśmy. Samolot z Warszawy właśnie wylądował, kołował na płycie lotniska. Mieliśmy trochę czasu.

– Wojtek, poświęcisz kilka dni rodzinie? – zagaiłem.

– Shure – odparł na odczepnego. 

– Myślałem, że oprowadzisz dziadka i babcię po mieście.

– A ty nie możesz? – Wojtek nagle przypomniał sobie polską mowę. – Zresztą nie raz tu byli, sami wszędzie trafią.

– Nie o to chodzi, wiesz przecież.

– A o co? – zaperzył się. – Mam spędzać całe dnie w towarzystwie babci i dziadka? To, jak to się mówi,…  obciach – przypomniał sobie słowo, które musiał usłyszeć na wakacjach w Polsce.

Nie wiedziałem, czy zwrócić mu uwagę na niewłaściwy ton, czy cieszyć się z zasobu słów, jaki posiadł. Mówił po polsku płynnie, ale niechętnie. Dawno nie słyszałem tak obszernej przemowy w jego wykonaniu. Dbaliśmy z Marleną, żeby dzieci dobrze mówiły w ojczystym języku i nie straciły kontaktu z krajem. Pola chętnie jeździła do Polski na wakacje, ale Wojtek im był starszy, tym bardziej się opierał. Wolał spędzać czas z przyjaciółmi, nie chciał się od nich różnić. To było normalne, ale zależało nam, żeby nasz syn nie zapomniał, skąd pochodzi.

– Idą! – Wojtek wstał z krzesła. 

– Jak ty urosłeś! Nie poznałabym cię! Gdzie się podział mój mały wnusio? – teściowa obsypywała go czułościami, nie dostrzegając paniki na obliczu małego wnusia, który zerkał trwożnie wkoło i unikał pocałunków, jak mógł. 

Nie czekałem na swoją kolej. Przywitałem się z dziadkiem krótkim uściskiem dłoni i schyliłem po walizkę. Drugą przejął Wojtek. Musiał stoczyć o nią walkę z babcią, która uważała, że nie można obciążać dziecka, skoro ma się zięcia.  

Poszliśmy w stronę wyjścia. Wojtek wyprzedził teściową, przepchnął walizę przez drzwi i chciał pójść w jej ślady. 

– Nie pchaj się przed kobietą! Kto cię tak wychował? – Spojrzenie teścia nie zostawiało wątpliwości, że pytanie było retoryczne.

– Mówiłem ci, że w Polsce przepuszczamy damy przodem – mruknąłem do syna, a głośniej dodałem na użytek teściów.

– Na Wyspach nie ma tego zwyczaju. Równouprawnienie rozumiane jest wprost, kobieta mogłaby poczuć się urażona, gdyby traktowano ją odmiennie.

– Też coś! – prychnął teść, szukając wzrokiem samochodu. – To kwestia kultury osobistej. Wojtuś, zapamiętaj, mężczyzna idzie przed kobietą tylko wtedy, gdy wymagają tego względy bezpieczeństwa, albo żeby utorować jej drogę.

Nawet książę William nie spełnia oczekiwań

Syn patrzył na dziadka okrągłymi oczami, jakby słuchał o nieznanych zwyczajach tajemniczego plemienia. Może rzeczywiście niedokładnie naświetliłem mu rycerski kodeks honorowy.

– Tu jest inaczej i nie świadczy to o złym wychowaniu. Nawet książę William nie podniósł kwiatowej rozetki, którą upuściła Kate Middleton. Wskazał jej palcem, a ona sama się schyliła, choć była w ciąży. Co kraj, to obyczaj – mówiłem.

– Obowiązkiem rodziców jest wpoić dzieciom zasady dobrego wychowania. – powiedziała wytwornie teściowa. – Marlenka ma dużo na głowie i żadnej pomocy.

Zmilczałem. W myślach skreśliłem jeden dzień w kalendarzu i to podniosło mnie na duchu. Wytrzymam.

Powitalne zamieszanie w domu trwało aż do kolacji. Usiedliśmy do stołu. Pola zajęta była rozpakowywaniem drobnych prezentów, które przesłały jej polskie koleżanki, Wojtek usiadł koło dziadka, któremu nie zamykały się usta. Opowiadał anegdoty o słynnym z dżentelmenerii wobec dam Wieniawie-Długoszowskim, pierwszym ułanie II Rzeczpospolitej. Jak rozumiałem, ten odległy historycznie przykład miał wskazać właściwą ścieżkę postępowania nastolatkowi na obczyźnie.

Ku mojemu zdumieniu Wojtek słuchał i wyglądało na to, że jest autentycznie zainteresowany, bo czasami uśmiechał się nawet nieznacznie. 

Już zacząłem się łudzić, że wieczór upłynie w miłej atmosferze, kiedy usłyszałem tradycyjne:

– A wiesz, Marlenko, spotkałam Jerzego, twojego chłopaka.

– Byłego – mruknąłem na użytek dzieci – i to z pierwszej klasy licealnej. 

Pola schowała twarz w serwetkę, krztusząc się ze śmiechu.

– I, wyobraź sobie, przesyła  ci pozdrowienia! Jaki on jest przystojny! I w świetnej formie, ani śladu brzucha – ciągnęła teściowa, patrząc wymownie na mnie, a ja odruchowo usiłowałem wyprężyć się jak struna. – Wiesz, że jest stomatologiem? Świetnie zarabia, jego żonie chyba tylko ptasiego mleka brakuje, dom postawili…

Marlena posłała mi wspierające spojrzenie. Niepotrzebnie. Przez lata zdążyłem się trochę uodpornić na stomatologa i jego dokonania. Nie lubiłem faceta, który pewnie nie wiedział, że za sprawą teściowej towarzyszy mi od lat jak cień. 

Skupi się na wnuku, a więc nam odpuści

Pobyt dziadków moich dzieci przebiegał bez zakłóceń. Starałem usunąć się z pierwszej linii ostrzału, żeby nikogo nie prowokować, zresztą to nie ja interesowałem teściów, ale Marlena i wnuki. Nadszedł jednak weekend – czas, który zwyczajowo spędza się z rodziną, w naszym wypadku – na wycieczce.

Rano zapakowaliśmy się do samochodu, zostawiając w domu rozczarowanego Voldemorta, dla którego zabrakło miejsca. Wszyscy upchali się na obszernej tylnej kanapie, zostawiając dla teścia honorowe miejsce obok kierowcy. I to był błąd.

– Hamuj! Nie zmieścisz się! – krzyczał, kiedy wyprzedzałem inne pojazdy, a ja za  każdym razem wzdrygałem się nerwowo. 

Po pół godzinie poprosiłem więc grzecznie, żeby nie denerwował kierowcy.

– Nie rozumiem, jak można jeździć po niewłaściwej stronie drogi! – tłumaczył zapatrzony w polskie realia, wachlując twarz chusteczką. – To nie na moje nerwy. Lusia, przesiądź się ze mną – zwrócił się do żony.

– Mowy nie ma – zareagowałem gwałtowniej, niż miałem zamiar. – Wojtek niech tu usiądzie. Trochę już jeździ, będzie miał lekcję poglądową.
Są sytuacje, w których drobne kłamstwo jest usprawiedliwione.

Szczęśliwie dowiozłem rodzinę do uroczego nadmorskiego miasteczka i poszliśmy na spacer po plaży.

– Zaczekaj chwilę – wstrzymał mnie teść. – Chciałem z tobą porozmawiać. Myślisz, że nie widzę waszych problemów? Macie kłopot z Wojtkiem, prawda?

Zwolniłem kroku, żeby przepuścić resztę rodziny.

– To może za dużo powiedziane – zacząłem wolno. – Młody jest w porządku, tylko od kilku lat obojętnie odnosi się do swoich korzeni. Spędził w Anglii większą część życia i czuje, że tu jest jego dom.

Staramy się z Marleną, żeby dobrze mówił po polsku, ale on coraz częściej używa w domu angielskiego. Boję się, że ten problem będzie narastać. 

– Jest nastolatkiem, buntuje się, chce być taki jak koledzy – powiedział dziadek zadziwiająco rozsądnie. 

Spojrzałem na niego z zainteresowaniem. Nie znałem go od tej strony, spodziewałem się wyrzutów, obarczenia mnie winą za złe wychowanie syna, a tu proszę. Miła niespodzianka. Powiedziałem to teściowi, ale machnął ręką na ten zasłużony komplement.

– Przepraszam cię za Lusię. Te jej rewelacje o stomatologu… Nie gniewaj się na starych ludzi. Kochamy was, chociaż na pewno inaczej córkę, a inaczej zięcia. Zawsze uważałem, że dobry z ciebie człowiek, Marlena mogła gorzej trafić...

– Na przykład na stomatologa – dopowiedziałem konspiracyjnym szeptem, po czym obaj dostaliśmy ataku śmiechu.

– A wracając do Wojtka... Nic na siłę. Musimy go zainteresować krajem – jeżeli połączymy siły, to może nam się uda. Mój wnuk ma dwie ojczyzny, tak to widzę. Nie chce odwiedzać starych dziadków w Polsce? To może woli spędzić czas na obozie z rówieśnikami?

– Nie będzie łatwo go stąd wypchnąć – uprzedziłem.

– Włączymy w to Lusię – dziadek mrugnął okiem. – Nie bój się, jeżeli chodzi o fortele, jest niezastąpiona. Wojtek ani się obejrzy, jak poczuje gwałtowną potrzebę wyjazdu do kraju. Tak, twoja teściowa potrafi każdego przekonać, mówię ci to z własnego doświadczenia. W starciu z nią młody nie ma szans.

Spojrzałem na Wojtka i myślałem o tym, jak trudno jest wychowywać dzieci na emigracji. Niedługo Pola wejdzie w trudny wiek, trzeba znaleźć złoty środek, który pozwoli dzieciom zachować tożsamość, a jednocześnie wtopić się w społeczeństwo w kraju, w którym przyszło im mieszkać.

– Co się tak guzdrzecie?! – doleciał z wiatrem podniesiony głos teściowej. 

– Pewnie tam spiskujecie, jak to faceci – ani na chwilę nie przestawała być sobą.

Teść uśmiechnął się do mnie: 

– Na szczęście na razie musi się skupić na Wojtku, więc nam odpuści – zażartował, a ja pomyślałem, że dobre i to.