Każda dekada ma swoją ikonę mody.
Victoria Beckham jest bez wątpienia jedną z najbardziej fascynujących kobiet naszych czasów. Ze Spice Girls sprzedała 75 milionów płyt. Tyle co Beyoncé, a więcej niż Rihanna, Kylie Minogue i Lady Gaga. Później z gwiazdy stała się kobietą biznesu, która wszystko czego się dotknie zamienia w sukces. Od perfum po dżinsy i książkę o tym, jak znaleźć własny styl – logo Beckham jest gwarancją bestselleru. Wreszcie, osiągnęła komercyjny sukces jako projektantka, a co najważniejsze, zyskała szacunek ludzi z tej trudnej branży: krytyków, stylistów, projektantów. Jakby tego było mało, rozkochała w sobie jednego z najprzystojniejszych mężczyzn świata Davida Beckhama i stworzyła z nim udany związek, który przetrwał niejedną burzę. Przede wszystkim jednak jest fantastyczną, niezwykle oddaną matką trzech synów (Brooklyn ma 11 lat, Romeo – 8, Cruz – 5), a latem urodzi czwarte dziecko (i mówi, że nie ma dla niej znaczenia, czy to będzie kolejny syn, czy wymarzona córeczka, i tak jest szczęśliwa). Co do jednego nie mamy wątpliwości: w każdej z tych ról Victoria wypada znakomicie. My, patrząc na jej życie, które prowadzi na dwóch kontynentach (mieszka w Los Angeles, a pracuje w Londynie) zastanawiamy się tylko, jakim cudem jej się to wszystko udaje?

Na wszystko co osiągnęła ciężko zapracowała.
Ale ona taka właśnie jest. Gdy czegoś się podejmuje, daje z siebie 200 procent. Jak choćby wtedy, gdy miała wystąpić w reklamie bielizny Armaniego. Przygotowywała się do tego, trenując codziennie przez pięć miesięcy. – Zrobiłam wszystko, żeby w wieku 50 lat móc spojrzeć na te zdjęcia i powiedzieć: „Hej, nie wyglądałam tak źle, biorąc pod uwagę to, że urodziłam troje dzieci”.
Tak samo jest teraz, gdy projektuje. Kiedy trzy lata temu w prasie pojawiły się przecieki, że Victoria zamierza zrobić kolekcję prêt-à-porter, wielu podśmiewało się za jej plecami. Oto za krawiectwo z prawdziwego zdarzenia zabiera się gwiazda, która do niedawna była synonimem kiczu: przesadzała z opalenizną, miała tipsy, sztucznie przedłużone włosy i ubierała się w rzeczy z widocznym logo. Oczywiście w świecie mody ubrania sygnowane przez znane osoby to nic nowego. Zwykle wygląda to tak, że profesjonalny team projektuje rzeczy, a gwiazda tylko daje swoje nazwisko. Ale dla superambitnej Victorii od początku to było nie do zaakceptowania.

Na podbój świata mody.
Przed pierwszym pokazem (w 2008 r. – przyp. red.) miesiącami omawiała ze swoimi współpracownikami najdrobniejsze detale każdej rzeczy z kolekcji. Krój, rodzaj tkaniny, nawet suwaka. Mało tego! Wszystko zakładała na siebie, żeby mieć pewność, że kobieta, która to kupi, będzie się czuła wygodnie. Później, już po tym modowym debiucie, przyznała, że to był najbardziej stresujący czas w jej życiu. Ale opłaciło się, bo styliści i redaktorzy, początkowo sceptycznie nastawieni, zakochali się od pierwszego wejrzenia w jej projektach.
Wszystkie sukienki – ponadczasowe, kobiece, o architektonicznych konstrukcjach, perfekcyjnie dopracowane w każdym szczególe, zniknęły z półek największych światowych domów handlowych do godziny 15 pierwszego dnia sprzedaży. Do realizowania tych modowych marzeń zachęcał Victorię przyjaciel, Marc Jacobs. – Jeśli zrobisz kolekcję naprawdę dobrze i jej jakość będzie najlepsza, to nawet gdy krytycy powiedzą, że im się nie podoba, nie będą mogli powiedzieć, że jest zła – poradził jej kiedyś.
Teraz, po wypuszczeniu na rynek pięciu kolekcji, Beckham pozbyła się kompleksów. – Nie potrafię rysować, ale wielu projektantów też tego nie potrafi – mówi. – Upinam tkaninę na sobie i próbuję znaleźć sposób, żeby kobieta wyglądała w niej pięknie. Wiem, że musiałam wszystkim udowodnić, że potrafię projektować, ale czuję, że nie jestem gorsza.
Ze względu na różnicę czasu między Kalifornią a Londynem, nowe projekty Victoria konsultuje ze swoim teamem w nocy przez Skype’a. Mimo to codziennie wstaje o 6.30, żeby odwieźć synów do szkoły. – Za tymi dużymi okularami przeciwsłonecznymi i drogimi ubraniami kryje się naprawdę wspaniała osoba, która jest szczera, zabawna, seksowna i która przede wszystkim jest wspaniałą matką – opowiada Heidi Klum, przyjaciółka i sąsiadka Beckhamów w Los Angeles. Bo gdy Victoria nie pracuje, prowadzi normalne życie (oczywiście jeśli pominąć sztab ochroniarzy, którzy jej towarzyszą na każdym kroku), a jej świat kręci się wokół dzieci. Odrabia z nimi prace domowe, wozi na zajęcia, chodzi na ich mecze. Albo... gra z nimi w piłkę w ogrodzie rezydencji w śródziemnomorskim stylu.

Hollywoodzka idylla.
Beckhamowie mieszkają w Hollywood od czterech lat. I chociaż Davidowi marzy się powrót do Europy, Victoria jest w Los Angeles absolutnie szczęśliwa. W Hollywood jest więcej gwiazd na metr kwadratowy niż gdziekolwiek indziej na świecie, więc paparazzi dają im spokój. To dla niej ważne, bo jedyne czego Victoria nie lubi, to oglądania swoich zdjęć. – Nie czytam plotek na mój temat, ale gdy przeglądam gazety, mam satysfakcję: wprawdzie mina jak zawsze ta sama, ale za to ubrania wyglądają świetnie – śmieje się. Dodaje, że ta zdystansowana Victoria, którą widzisz w magazynach jest całkowitym przeciwień- stwem Victorii, którą znają przyjaciele. – Jestem radosną osobą – mówi. – Ale gdy widzę paparazzich, robię marsową minę. To mój pancerz ochronny, który wyrobiłam sobie po latach wylewania na mnie brudów. Przed wielkim wyjściem, jak sama mówi, „robi fryzurę i makijaż i zamienia się w Victorię Beckham”.
– Sprzedaję określony wizerunek – tłumaczy. – A poza tym sprawia mi to przyjemność. Żartuje, że gdy pokazuje się publicznie, czuje się tak, jakby odgrywała rolę. Ale, od razu zaznacza, że ta rola nie jest sprzecz- na z jej osobowością. To wciąż ona, tyle że w eleganckich sukienkach, ciemnych okularach i niebotycznie wysokich szpilkach. A przy okazji szpilek... Czy nie bolą ją stopy i kręgosłup od chodzenia na obcasach?
– Oczywiście, że mnie bolą – odpowiada. – Nie zamierzam udawać, że jest inaczej. Ale bez bólu nie ma efektu. Zresztą nie przeszkadza mi to. Będę cierpieć. Nie noszę szpilek codziennie, ale gdy wychodzę, to one dodają mi pewności siebie.

Trudne dzieciństwo.
Nigdy nie była ona jej mocną stroną. W szkole rówieśnicy dokuczali Victorii. Najpierw dlatego, że jej rodzina była biedniejsza od innych. Wkrótce los się odmienił: ojciec, Tony, dorobił się sporego majątku. Przenieśli się do pięknego domu, a Tony do szkoły woził córkę Rolls-Roycem. Koleżanki w dalszym ciągu jej nienawidziły. Teraz z powodu bogactwa.
– Moje dzieciństwo było nieszczęśliwe. Dzieciaki popychały mnie na korytarzu albo rzucały we mnie – wspominała w jednym z wywiadów. – Byłam zdana tylko na siebie. Nikt nie stanął po mojej stronie. Nie miałam przyjaciół, więc zamknęłam się w sobie. Zresztą do dziś, mimo tych wszystkich sukcesów, ma niską samoocenę. Zawsze mówi, że jej uroda jest przeciętna i że nie ma figury modelki. Nauczyła się po prostu podkreślać to, co trzeba.
– W naszym związku David jest tym pięknym, a ja tą zabawną – żartuje. Bo chociaż zasłynęła kiedyś powiedzeniem, że nauczyła się „uśmiechać nie uśmiechając się”, w rzeczywistości ma ogromne poczucie humoru i dystans do siebie. Udowodniła to, gdy na przykład fantastycznie sparodiowała samą siebie w serialu „Ugly Betty”. Poza tym, czy gdyby nie miała dystansu do siebie, zgodziłaby się pozować w sesji dla Glamour myjąc podłogi?

Pełnia szczęścia.
Victoria doskonale zdaje sobie sprawę, że dostała od życia więcej niż inni. Stworzyła kochającą, zżytą rodzinę. Od piętnastu lat ma u swojego boku mężczyznę, który nie wystydzi się publicznie wyznać, że to właśnie żona jest dla niego inspiracją. Ma pracę, w której się całkowicie spełnia. I karierę. Miliony kobiet na świecie ją podziwiają. Drugie tyle jej zazdrości. Jak sobie z tym radzi? Przez lata nauczyła się nie przejmować tym, co myślą o niej inni. – Przerabiam złość w energię – odpowiada. – Możecie nie wierzyć, ale jestem optymistką – dodaje. Zaprzyjaźniony z Victorią projektant Roland Mouret powiedział kiedyś o niej: – To niesamowite, że ktoś, kto nie korzysta z pomocy stylisty, stał się ikoną stylu i najczęściej fotografowaną kobietą na świecie. Jeśli ktokolwiek mógł coś takiego osiągnąć, to tylko ona.