Jesteście przykładem pary, która przetrwała mimo kryzysów i medialnych nagonek na Was. Jesteście jak Bonnie i Clyde, para kochanków z lat 30., którzy byli razem przeciwko całemu światu.
Marcin Hakiel: Bez przesady, to stanowczo za mocne porównanie! Z bronią po ulicach nie biegamy. (śmiech) Trzymamy się razem, pomagamy sobie, ale nie mamy poczucia, że jesteśmy przeciwko całemu światu.
Katarzyna Cichopek: Powiedziałabym łagodniej: że gramy do jednej bramki. Cokolwiek dzieje się w naszym życiu, prywatnie czy zawodowo, staramy się ten team utrzymać.
MH: Ale na pewno nie jesteśmy razem na przekór wszystkim.
KC: Oj, nie wiem Marcin… Pamiętasz? Niektórzy wróżyli nam, że długo razem nie wytrwamy. Jedna pani w swoim programie telewizyjnym powiedziała nawet, że kaktus jej na ręku wyrośnie, jeśli zostaniemy parą. Mam zamiar go kupić i wysłać jej w prezencie! Na początku wiele osób sądziło, że nasz związek to tylko głupia fascynacja, taki romans na parkiecie.
MH: Mieliśmy wtedy po 23, 24 lata. Mało kto traktował nas poważnie...

Jak to się dzieje, że udaje Wam się wciąż grać do jednej bramki?
MH: Stosujemy niezawodny środek. Nazywa się „kompromis”.
KC: Tak. To ciężka i mozolna praca. Właściwie każdego dnia nad tym pracujemy. Staramy się pamiętać, że kompromis nie jest rzeczą łatwą i daną raz na zawsze. Jesteśmy jednak przekonani, że warto codziennie uczyć się tej trudnej sztuki.
MH: Pracujemy razem od 9 lat. Oczywiście nie na każdą sprawę mamy taki sam pogląd, bo jesteśmy przecież dwiema różnymi osobami. Ale jesteśmy też małżeństwem i dlatego świadomie, dzięki odpowiedniej komunikacji staramy się dojść do porozumienia. Zdarzają się potknięcia, ale tylko ten, kto nic nie robi, nie popełnia błędów. Wydaje mi się, że do pewnych rzeczy trzeba dojrzeć. My naszą przygodę w show-biznesie rozpoczęliśmy dosyć wcześnie. Zaczęło się od „Tańca z gwiazdami”, a potem ruszyła medialna lawina.
KC: Początki nie były łatwe, bo nie mieliśmy ani agenta, ani znających reguły rynku rodziców. Żadnej osoby, która mogłaby nam coś poradzić czy zasugerować. Byliśmy zdani wyłącznie na siebie.
MH: Wtedy wszystkie propozycje wydawały nam się bardzo atrakcyjne. KC: Wiedzieliśmy tylko, że chcemy wykorzystać te pięć minut sławy. Oczywiście brak doświadczenia sprawił, że nie ustrzegliśmy się przed popełnianiem błędów.
MH: Dzisiaj za to jesteśmy bogatsi o te cenne, chociaż trudne, doświadczenia.

Na czym polegał Wasz główny błąd?
MH: Na pewno za bardzo wierzyliśmy w czyste intencje mediów. (śmiech)
KC: Tak, byliśmy zdecydowanie zbyt otwarci. Wiele naszych wypowiedzi zostało zmanipulowanych, podkolorowanych.
MH: Na początku każdy był nam przychylny, a my nie potrafiliśmy odmawiać.
KC: Zapłaciliśmy swoje frycowe. Kilka biznesów nam się nie udało. To była jednak ważna lekcja, z której wyciągnęliśmy wnioski na przyszłość.

Jakie frycowe zapłaciliście?
KC: O, duże!
MH: Kiedy media rozpisują się na temat milionów, jakie zarabiamy, każdemu wydaje się, że to jest prawda. Wtedy nietrudno o różne propozycje współpracy, które wiążą się z pewnym ryzykiem, zwłaszcza w przypadku młodych osób bez doświadczenia. No i przepłaciliśmy, przeinwestowaliśmy tu i ówdzie. a przez to nauczyliśmy się nie ufać bezgranicznie żadnej osobie, która namawia nas na wspólny biznes. Dzisiaj do każdej tego rodzaju propozycji podchodzimy ostrożnie i z dystansem.

Rodzice Was nie ostrzegali?
KC: Ostrzegali, ale żeby nauczyć się życia, trzeba samemu podejmować decyzje. Nie zawsze bywają trafione, ale to właśnie one nas kształtują i pozwalają się rozwijać.
MH: Dzisiaj, sami będąc rodzicami, jesteśmy o wiele bardziej zachowawczy, ostrożni. W przyszłości to my będziemy doradzać swoim dzieciom, tylko czy nas posłuchają? (śmiech) Z jednej strony chcielibyśmy je chronić i zapewnić im jak najlepszą przyszłość, z drugiej – pragniemy uczyć je samodzielnego życia, a wtedy błędy są nieuniknione, stanowią element dojrzewania.

Kiedy zaczynałeś być z Kasią, koledzy nie podejrzewali Cię o interesowność? Nie zazdrościli Ci?
MH: Nie. To moi starzy kumple. Znamy się od lat i do dzisiaj się przyjaźnimy. każdy z nas ma już własną rodzinę, swoje życie. Jesteśmy ludźmi w miarę spełnionymi i zazdrość jest nam obca.

A doświadczacie czegoś takiego jak zazdrość zawodowa?
KC: Nie. Dziś doskonale zdajemy sobie sprawę, że w tej branży jesteśmy tylko małymi trybikami w wielkiej machinie show-biznesu. Najmądrzejsze, co można z tym zrobić, to nie być od tej machiny zależnym. Dlatego obecnie większość moich aktywności zawodowych nie jest związana z telewizją. Od pięciu lat tworzę projekt „Sexy mama”, w ramach którego wydajemy książki, przygotowujemy program TV, a obecnie szkolenia. Angażuję się w różne kampanie  społeczne, dużo działam charytatywnie. Jestem też ambasadorką marki Dumel Discovery. Ostatnio miałam nawet okazję współtworzyć dla niej jedną zabawkę, której udzieliłam głosu. To zaczarowane lustereczko dla dziewczynek – będzie opowiadało bajki, grało różne melodie, odpowie na pytania itp. Magiczna zabawka, a w planach mam już kolejne.
MH: To się nazywa dywersyfikacja – uczyli mnie tego na studiach, a teraz widzę, że to faktycznie ma sens. (śmiech).

Zobacz także:

Dywersyfikujecie swoje talenty – robicie po prostu różne rzeczy.
KC: Realizując własne, autorskie pomysły, dbamy o stabilizację i zapewniamy naszej rodzinie finansowe bezpieczeństwo. Dziś, jako mama dwójki dzieci, nie podejmuję się już tylu zadań, co kiedyś. A przede wszystkim z dużo większą wnikliwością wybieram projekty, w których chcę wziąć udział. Oczywiście, wiele z nich jest dla mnie atrakcyjnych – i nie ukrywam, że decyduję się na nie również ze względów finansowych, a nie tylko dla własnej satysfakcji. Nie łapię już wszystkiego, jak kiedyś, ale nadal pracuję nad swoją asertywnością zawodową, bo tej prywatnej mam dużo… (śmiech)
MH: O, tak... (śmiech)

 

Kasia potraf być trudna i wymagająca na co dzień, Marcinie?
MH: Umie wyrazić swoje zdanie w zdecydowany sposób.

A Ty nie uważasz Kasiu, że w Waszym małżeństwie jesteś zbyt apodyktyczna?
KC: Tak bym tego nie nazwała. Ja po prostu wiem, że mogę sobie trochę pofikać, bo Marcin mi to wybaczy. Staram się jednak nie wykorzystywać tego nadmiernie. Jestem też bardzo emocjonalna. Czasem krzyknę, ale zwykle kończy się to „skruszką”. (śmiech) Nie mam też problemu z używaniem słowa „przepraszam”, a to jest ważne w każdym związku. Czuję się bezpieczna we własnym domu, nie muszę obawiać się wyrażania swojego zdania czy okazywania emocji. A zawodowo bywa różnie. Nie do końca czuję, że mogę powiedzieć to, co myślę na dany temat. (śmiech) W domu jest mi też łatwiej, bo to Marcin zawsze wychodzi z inicjatywą pogodzenia się.
MH: Kiedy wracam do domu z pracy, gdzie mam dwadzieścia parę osób pod sobą, to z chęcią oddaję jej inicjatywę. Nie robię więc problemu z tego, że Kasia mówi: „Idź teraz wykąpać dzieci”. Co nie znaczy, że daję sobie wchodzić na głowę.

Czyli pantoflarzem nie jesteś?
MH: Wydaje mi się, że nie. Chociaż z zewnątrz niektórzy mogą to tak odbierać. Ja na przykład bardzo lubię być z dziećmi, nie traktuję tego jako kary czy przykrego obowiązku. Mam świadomość, że czas spędzany z nimi jest jedyny i tylko teraz nam dany. Za 5-7 lat mój syn będzie pewnie wolał spędzać go z kumplami, a nie ze mną, więc to dla mnie taki mały sukces, że po przedszkolu prosi: „Tato, chodź, pójdziemy pograć w piłkę”, zamiast odpalić konsolę do gier. Spędzając czas z dziećmi, zacząłem też bardziej doceniać wysiłek kobiet. Kiedy Kasia pracuje w weekend, a ja zostaję z dwójką maluchów, to po tych dwóch dniach w domu z chęcią idę do firmy. (śmiech) Bo zajmowanie się dziećmi to jest naprawdę ciężka praca. O tym się za mało mówi.

Co najbardziej lubicie robić wspólnie z dziećmi?
MH: Uwielbiamy spędzać z nimi czas kreatywnie i aktywnie. Doceniamy też jednak chwile, kiedy możemy usiąść na kanapie i po prostu być razem. Dzieciaki po nas skaczą…
KC: Najważniejszym punktem w naszym mieszkaniu jest kanapa, która ma 2 na 2,40 m. (śmiech) Jest gigantyczna, i to ona stanowi centrum naszego wszechświata.

Macie malutkie dzieci, podejmujecie zawodowe wyzwania, spłacacie kredyt – to są bardzo stresogenne sytuacje. Stres, jak wiadomo, nie najlepiej wpływa na relacje.
MH: Dawniej miałem duży problem ze stresem, a do tego odreagowywałem go w mało skuteczny sposób. Często wychodziłem wieczorem z kolegami – głupio myślałem, że raz na tydzień trzeba się wylogować, zresetować. Na dłuższą metę wcale się to nie sprawdzało, więc uznałem, że tak dłużej być nie może. Zainwestowałem w coacha. Rozmawiałem z nim o tym, w jaki sposób można sobie radzić ze stresem. Te spotkania wiele mi dały – spojrzenie osoby z zewnątrz pomogło mi dostrzec, jak dużo biorę na siebie.

Jak się resetujesz teraz?
MH: Po prostu nie doprowadzam do sytuacji, w których musiałbym się zresetować. Poza tym nauczyłem się spędzać czas w domu. Z chęcią wracam z pracy, zajmuję się dziećmi. Tego można się nauczyć. To kwestia programowania. Wszystko mamy w głowie, tylko trzeba się odpowiednio nastawić, zmienić sposób myślenia.

Wielu facetów ucieka z domu, gdy na świat przychodzą dzieci.
KC: Ja mam rzeczywiście bardzo smutne obserwacje, nie tylko z kręgu show-biznesu, ale również ze środowiska naszych znajomych. Po narodzinach dziecka wiele par się rozchodzi. A przecież ono, jako owoc miłości, powinno raczej cementować związek. Widzę jednak, że ludzie sobie nie radzą. Zapewne dlatego, że w tym momencie naprawdę wszystko się zmienia: rytm dnia, priorytety, całe życie. Nasz egoizm musi ustąpić pola poświęceniu, którego dziecko wymaga przez kilka pierwszych lat życia. Musimy jednak pamiętać, że nie będzie to trwało wiecznie! Widzę to już po naszym pięcioletnim synku. Ma zapewnione bezpieczeństwo, ma miłość, ma umiejętności, i wszystko to sprawia, że z dnia na dzień staje się coraz bardziej samodzielny i niezależny.

Marcin opowiedział, jak odreagowywał stres początków ojcostwa. A Ty Kasiu?
KC: Ja płaczę – tak się resetuję. (śmiech) Kiedyś Marcin nie rozumiał mojego płaczu. Trochę go to denerwowało. Dzisiaj już wie, że ja po prostu lepiej się po takim wypłakaniu czuję. Doznaję swego rodzaju katharsis, gdy w ten sposób wyrzucam z siebie emocje. W ogóle jestem osobą bardzo emocjonalną. Dużo mówię o tym, co czuję.

Marcinie, nie popadasz czasem w popłoch, kiedy Kasia ma te swoje wybuchy emocjonalne?
MH: Kiedyś faktycznie nie najlepiej sobie z tym radziłem. Mało się kłócimy, ale jeśli sytuacja się zaogniała, mówiłem, że muszę wyjść. Przychodziłem późno i jakoś już nie starczało czasu na poważną rozmowę. Teraz widzę, że to było tylko uciekanie od problemu, odkładanie go na później. Dzisiaj daję Kasi studencki kwadrans na wyrzucenie emocji (śmiech), to mniej więcej tyle trwa. Kolejne sześć mi nut to „gorzkie żale”, potem dojście do poziomu bliskiego zeru i... w końcu rozmawiamy w miarę normalnie. (śmiech) Jednym z błędów przeszłości, za które wciąż płacicie, jest dom, w którym nie mieszkacie.

 

Czego Was to nauczyło?
MH: Kupiliśmy nieruchomość, wzięliśmy kredyt, podjęliśmy ryzyko. Nie odbieram tego, jakby to był jakiś straszny błąd.
KC: Jakiś czas temu obiecałam w jednym z wywiadów, że już nic więcej na temat domu nie powiem. I słowa dotrzymam.

To Was dzieliło, powodowało, że trudno Wam było ze sobą rozmawiać? To był czas, gdy zastanawialiście się, czy być ze sobą?
KC: Nie.

Ale był moment, kiedy mieszkaliście osobno.
KC: Nie mieszkaliśmy razem ze względów czysto technicznych. Chociaż dobrze nam to zrobiło, także na emocje. (śmiech)
MH: Czasami są trudne decyzje, które trzeba podjąć. To doświadczenie nauczyło nas, że do wielu rzeczy należy podchodzić na spokojnie. Bo kiedyś byliśmy troszkę narwani – przychodziła jakaś propozycja i braliśmy ją. W jeden wieczór podejmowaliśmy ważne decyzje, nie myśląc do końca o tym, że będą miały wpływ na następne 30 lat naszego życia. Staramy się stale rozwijać i wyciągać wnioski na przyszłość. Dzisiaj jesteśmy mądrzejsi po tym wszystkim, mamy więcej spokoju.

A gdyby można było cofnąć czas, wzięlibyście jeszcze raz kredyt?
MH: Myślę, że kupilibyśmy tę nie ruchomość, tylko w innej walucie.
KC: Ja na pewno wzięłabym kredyt, bo bez niego nie byłoby mnie stać na dom. Nie mam wsparcia finansowego w postaci bogatej rodziny. Jeśli chcę coś mieć, to sama muszę podejmować ryzyko.

Pieniądze są przekleństwem?
MH: Pieniądze mogą być pułapką.
KC: Dla mnie pieniądze są środkiem do celu, sposobem na zapewnienie sobie poczucia bezpieczeństwa. Na pewno nie mogą być celem samym w sobie, tylko raczej sposobem na osiągnięcie stabilizacji, zapewnienie sobie i bliskim możliwości rozwoju oraz komfortowego życia.
MH: Jeśli chodzi o pieniądze, to musimy uważać, aby nie zniszczyła nas chęć posiadania. Przecież nie o to chodzi, żeby mieć coś na pokaz.

Marcinie, wracając do chwilowego mieszkania Kasi u rodziców, nie było to dla Ciebie żadnym problemem?
MH: To tylko kilka tygodni. Po prostu zaistniała taka konieczność. Nie powiedzieliśmy sobie: „Słuchaj, teraz będzie separacja”. Nadarzyła się okazja do wynajęcia domu, decyzja musiała zostać podjęta w miarę szybko.
KC: To był moment, kiedy musieliśmy dorosnąć i podjąć dojrzałą decyzję. Przestać myśleć wyłącznie o swoich potrzebach. Zastanowić się, co będzie na dłuższą metę bardziej korzystne dla całej naszej rodziny.
MH: Szanuję moich teściów. Bardzo nam pomagają, zawsze możemy na nich polegać. W tamtej sytuacji też sprawdzili się doskonale i nas wspierali. Czasem trzeba zrobić jeden krok do tyłu, żeby potem pójść dwa czy trzy do przodu.

Co było najtrudniejsze w macierzyństwie?
KC: Dla mnie najtrudniejsze było ogarnięcie szalejących hormonów. To było okropne – miałam jakieś lęki, a ciągłe poczucie odpowiedzialności za dziecko stanowiło ogromny ciężar. Wiele kobiet nie chce na ten temat rozmawiać. Wstydzimy się. Jesteśmy przekonane, że kiedy mamy gorszy dzień, chce nam się płakać i nie cieszymy się tym macierzyństwem tak, jak powinnyśmy, to jest to równoznaczne z byciem złą matką. Trzeba nauczyć się wrzucić na luz, polegać na   innych, a na niektóre rzeczy po prostu przymknąć oko.

Kasiu, prowadzisz warsztaty dla mam. Czego ich uczysz?
KC: Właśnie asertywności rodzinnej. Wiele matek nie posiada umiejętności delegowania obowiązków na innych członków rodziny. Podczas prowadzenia programu „Sexy mama” w Polsat Cafe zauważyłam, że niektóre kobiety nie dopuszczają ojców do wychowywania dzieci – „Bo coś źle zrobisz. Bo ty nie umiesz. Bo ja wiem najlepiej”. Ale później, kiedy oni przejmują część odpowiedzialności, wszyscy są szczęśliwi. Ojcowie mówią: „Boże, pierwszy raz porozmawiałem tak fajnie z moją córką! Jak miło spędziliśmy czas! A kiedy się rozpłakała, to po raz pierwszy przybiegła do mnie, a nie do mamy!”. Matki mają wtedy nareszcie trochę czasu dla siebie. I okazuje się, że dziecku jakoś nic się nie dzieje, a nawet jest zadowolone z takiej odmiany. Najlepiej więc obowiązkami się dzielić, angażować mężczyzn. Tata być może zapnie pieluchę trochę krzywo, ale zapnie, da radę, prawda?
MH: Ja pierwszą pieluchę synkowi zapiąłem oczywiście tyłem naprzód… (śmiech)

 

Podsumowując Wasze doświadczenia – umielibyście powiedzieć, jaka jest relacja między pieniędzmi a miłością?
KC: Dobrze, kiedy jest miłość. A jeśli do tego są pieniądze, to jeszcze fajniej.
MH: Miłość, praca i pieniądze – to wszystko trudno się łączy. Trzeba nauczyć się pracować z osobą, którą się kocha. To duże wyzwanie.
KC: Wiele rzeczy robimy razem. Marcin zajmuje się sporą częścią moich zobowiązań zawodowych.
MH: Tego wszystkiego trzeba się nauczyć. W firmie mogę wydawać polecenia, ale żonie już nie bardzo... Pytanie, jak to pogodzić? Pieniędzy też trzeba się nauczyć – zarówno ich zarabiania, jak i wydawania. Warto też wiedzieć, jak przekazywać potem swoje doświadczenia dzieciom.
KC: Ja jestem bardzo otwarta na ludzi i ciężko mi egzekwować jakieś finansowe zobowiązania. Pod tym względem jestem mało stanowcza i na tym też dużo tracę.
MH: Ale właśnie dlatego masz mnie!
KC: Tak, dzięki Bogu. Ostatnio ktoś mi powiedział, że jesteś moim bulterierem. (śmiech) Ktoś musi mnie chronić, bo sama bym przepadła. Ty jesteś dyrektorem finansowym, a ja jestem kreatywnym w naszej minikorporacji zwanej rodziną. (śmiech)

I przy kolacji rozmawiacie o pracy?
KC: Nie, nie rozmawiamy. W naszej korporodzinie o pracy rozmawia się do godziny 16. Do czasu, kiedy dzieci nie ma w domu.

I naprawdę tak się udaje, nie pogadać w łóżku wieczorem o nowych projektach? MH: W łóżku to się robi co innego! (śmiech)
KC: Myślę, że na tym skończymy, bo się robi za gorąco… (śmiech)