Mijamy pasące się stada czarnobiałych krów i bocianie gniazda niemal przy każdym obejściu. Czas przyjemnie zwalnia. Nerwowy pośpiech został na zatłoczonej, pełnej tirów szosie. Wjazd do miasteczka (Tykocin stracił prawa miejskie zaraz po II wojnie światowej i odzyskał w 1991 roku) nie zachwyca. Murowane domy, tylko gdzieniegdzie drewniane. Ogródki, szczekające psy.

Ale nagła niespodzianka zmienia nasza nastawienie. Oto wyrastają przed nami dwie górujące nad miastem wieże połączone łukami i arkadami z głównym korpusem. A ich stóp - ogromny plac paradny w kształcie rombu wybudowany z rozmachem godnym metropolii. Na jego środku zaś dwumetrowy Stefan Czarnecki wyciąga złotą buławę.

W tle, między zabudowaniami, pobłyskuje radośnie rzeka. W takiej scenerii wyobraźnia sama zaczyna podsuwać opowieści z przebogatej historii miasta.