KRZYSZTOF KRAWCZYK

Kiedy śpiewałem w Trubadurach, nie wie-działem, że w Gorzowie mieszka dziewczyna, która marzy o jednym: żeby ten Krawczyk był wreszcie solistą! Ze zdjęcia Trubadurów odcięła mnie nożyczkami! I stało się, rozpocząłem karierę solową. A Regina Kusiak zaczęła pisać do mnie listy. Budujące, ale bez taniego poklasku. Dlaczego pisała do mnie? Bo kiedy jej mama opuściła dom i Regina została z ojcem, załamana usłyszała w radiu, jak śpiewam „Dziewczyno, nie jesteś sama”. To ją uratowało. Potem to ona ratowała mnie. Szczególnie gdy w Stanach Zjednoczonych jadłem emigracyjny chleb, każdy list Reginy był dla mnie zachętą do dalszej walki na tym trudnym terenie. Kiedy czytałem jej słowa, zauważyłem, że – nawet gdy mi gardło śpiewaka wysiadało – problemy znikały. To jednak nie koniec. Regina zarzucała korespondencją wszystkie gazety, radio, telewizję. Żądała, aby podawali więcej informacji o mnie. Gdy dzwonił redaktor i zaczynał wywiad od słów: „Fani pytają…”, od razu wiedziałem, że stoi za tym Regina. Mało tego. Ona całą dobę słuchała Programu I Polskiego Radia i robiła notatki, kto gra moje piosenki, a kto – nie. Potem powiadamiała o tym mojego menedżera. I Andrzej Kosmala mógł stosownemu redaktorowi przekazać podziękowanie lub uwagę. Kiedy po latach postanowiłem wracać z Ameryki, jej pierwszej o tym powiedziałem. Poznaliśmy się po moim powrocie do kraju. Gdy z żoną Ewą weszliśmy do zatłoczonej kawiarni hotelu Polonez w Poznaniu, od razu wiedzieliśmy, gdzie siedzi Regina. Zdradził ją serdeczny uśmiech. Założyła mój korespondencyjny fanklub, co nie było proste w czasach bez komórek, bez ksero, przy brakach papieru i kosztownych znaczkach. Ale Reginy to nie zrażało. Mozolnie przepisywała na służbowej maszynie biuletyny klubowe. Mobilizowała moich fanów. Spotykali się często i w różnych miejscach, na przykład w poczekalni na dworcu kolejowym w Kutnie. To cud, że w dobie podziemnej Solidarności i wszechobecnej inwigilacji ich nie zatrzymano. Działalność Reginy trwała do mojego benefisu w Teatrze Wielkim w Poznaniu. Potem powiedziała: „Wolna Polska daje takie możliwości, że już nie jestem ci potrzebna”. Znalazła przemiłego partnera na życiową drogę, który – co ważne – też lubi Krawczyka, poza tym gra na akordeonie. Z radością się spotykamy, gdy przyjeżdżam na koncert do Gorzowa. Zawsze mogę na nich liczyć.

KATARZYNA PAKOSIŃSKA

Moi fani wyróżniają się wybitnym poczuciem humoru. Potrafią zawsze czymś mile za-skoczyć. Gdy nie udało mi się wygrać Kryształowej Kuli w „Tańcu z Gwiazdami”, sami ją wykonali. Ze złotą tabliczką: „Dla najzabawniejszej tancerki XIII edycji”. Ale jeden wielbiciel przeszedł samego siebie. Był późny listopad. Zmrok dokoła głęboki i pusto na ulicy. Wracałam zmęczona z występu. Samochód zatrzymałam przed bramą do domu. I wtedy TO zobaczyłam. Ciemną postać w prochowcu, szybkim krokiem zbliżającą się do mnie. Zamarłam, klnąc w duszy, że za dużo oglądam thrillerów. Błyskawicznie otworzyłam garaż, aby równie błyskawicznie go zamknąć. Ale postać była szybsza i wparowała do środka za mną. Przemknęły mi przez głowę wszystkie nokauty i chwyty samoobrony (bo w nerwach nie myśli się, aby wybrać numer 112). Tymczasem mroczny prochowiec podszedł do mnie i podsunął mi pod nos jakiś przedmiot. Usłyszałam: „Dobry wieczór, przepraszam, pani Kasiu. Czy mógłbym prosić o nagranie Pani... śmiechu ? Chciałbym się przy nim budzić”. – A niech cię, panie romantyk. Aleś mnie przestraszył! To proszę mnie teraz rozbawić – powiedziałam. Po kilku anegdotach naprawdę się roześmiałam i w garażu śmiech dla Pana Prochowca nagrałam!

ZBIGNIEW WODECKI

Zaczęło się od „Zacznij od Bacha”. Pani Kasia, wówczas uczennica pierwszej klasy, nie lubiła wstawać do szkoły. Jej mama włączała radio, żeby muzyka ściągnęła córkę z łóżka. O siódmej rano Polskie Radio puszczało zwykle tę piosenkę. Teraz żartem wypominam fance, że wielbi mnie tylko dlatego, żeby wreszcie się odwdzięczyć za to budzenie do szkoły. Pani Kasia mieszka w Ostrołęce. Ma męża, który akceptuje jej pasję, a mnie – nawet lubi. Nie denerwuje się, że jego żona jeździ samochodem oklejonym moją podobizną i nutami mych utworów. Ludzie myślą, że to przyjechał Wodecki. A jak pani Kasia wy-siada z auta, pytają, czy jest moją małżonką. W domu wierna fanka ma „kącik pamięci”. Na ścianach wiszą ozdobne ramki, a w nich moja stara legitymacja, portrety, zdjęcia z autografami, okładki płyt, nawet kosmyk włosów. Jest także manekin. Z moją twarzą! Zgodziłem się na odlew, bo bardzo mnie o to prosiła. Potem do manekina doszła koszula, którą podarowałem jej po koncercie. Najdłużej czekała na okulary, a i te w końcu ode mnie wydębiła. Manekin siedzi na walizce, ma trąbkę i skrzypce, stworzone specjalnie dla mnie. Kiedyś zapytałem pa-nią Kasię, skąd taka fascynacja moją skromną osobą. Powiedziała: „Pana głos jest dla mnie... Nie umiem tego wytłumaczyć. Tata miał podobny głos”.