Spodziewałam się czegoś naprawdę pięknego. Może kolczyków albo innej biżuterii. No, bo przecież takie prezenty robi się ukochanej kobiecie, o której się wie, że jest osobą dość praktyczną i nie przepada za misiami i innymi maskotkami. Okazało się jednak, że naprawdę można przesadzić z praktycznością!

Nawet nie musisz chodzić do ubikacji

W dniu moich urodzin Leszek pojawił się w domu, niosąc wielkie pudło. Podekscytowana jak mała dziewczynka spodziewałam się czegoś na miarę ubiegłorocznego prezentu. Mój ukochany wysypał wtedy duże pudełko płatkami róż, a między nimi kryło się mniejsze, ze złotym łańcuszkiem, na którym było zawieszone małe serduszko. Tymczasem, gdy teraz otworzyłam prezent, moim oczom ukazał się… nocnik!

– To nie jest żaden nocnik, tylko „Kubek wzorowego pracownika”! – stwierdził natychmiast mój narzeczony, wyjmując to wielkie naczynie na półtora litra płynu!

– To jest dokładnie tyle, ile powinnaś codziennie wypić podczas pracy – oświadczył. – Bardzo praktyczna rzecz, nalewasz sobie raz i sączysz przez cały dzień. Nawet nie musisz chodzić do ubikacji, bo cały ten płyn twój organizm wchłania, żeby normalnie funkcjonować!

– Fascynujące – stwierdziłam przez zęby. – I ty naprawę sądzisz, że ja wezmę do biura ten obrzydliwy garnek?

Chyba bym się przed koleżankami ze wstydu spaliła! Boże, nie przyniósł mi nawet złamanego kwiatka! – od razu mu powiedziałam, co o tym myślę. I tak od słowa do słowa, ja się popłakałam, a on się obraził. Wyszedł z tym swoim nocnikiem i tyle go widziałam!

Wzruszył mnie do łez

Wylewając łzy przez kilka dni, liczyłam na to, że w końcu Leszek zadzwoni, przeprosi mnie i zabierze gdzieś na dobry obiad. Ale nic z tego! Moja komórka milczała jak zaklęta! Każdy chrobot pod drzwiami przyprawiał mnie o drżenie serca, bo myślałam, że to Leszek idzie z kwiatami. W końcu nie oddał mi klucza do mojej kawalerki, więc chyba jeszcze nie wszystko było stracone. Ale to nigdy nie był on, to tylko sąsiadka tak hałasowała….

Zobacz także:

– Faceci nie potrafią przepraszać – dolewała jeszcze oliwy do ognia moja mama, wspominając, jak to kiedyś ojciec kupił jej na czterdzieste urodziny deskę do prasowania ze specjalnym krzesełkiem.

– I wręczył mi to wszystko przy znajomych! Myślałam, że się ze wstydu zapadnę pod ziemię, tym bardziej że od razu zaczęły się niby żartobliwe docinki, do czego to się już tylko nadaje kobieta po czterdziestce!

Małżeństwo moich rodziców rozpadło się wkrótce potem, a tata znalazł sobie młodszą, dla której jakoś potrafił być romantyczny… To dlatego święto zakochanych było dla mnie w tym roku jak szpilka wbita prosto w serce. Skoro mój ukochany nie umie stanąć na wysokości zadania już teraz, to co będzie za kilka lat? Przecież w ten sposób nie tylko nie doczekamy jakiejś rocznicy, ale nawet ślubu!

Dotarłam do pracy i usiadłam przy biurku jak struta. Każda kawa czy herbata w ironiczny sposób przypominała mi o fatalnym prezencie od Leszka i prawie się nim dławiłam. A może to były łzy, które w końcu zaczęły płynąć po moich policzkach? Generalnie cały dzień upłynął mi nieciekawie i zapowiadał się równie nieciekawy wieczór.

Dotarłam do domu z rozmazanym makijażem i pudełkiem lodów, które miałam zamiar pochłonąć w całości, samotnie, dobijając się jakąś romantyczną komedią, jak na przykład  „Samotność w Seattle”.

Kiedy otworzyłam drzwi na klatce, akurat zgasło światło. Weszłam więc do mieszkania po omacku i… Aż krzyknęłam z wrażenia, bo natrafiłam ręką na coś dziwnego, co za chwilę uderzyło mnie w twarz! Walcząc z przerażeniem, zapaliłam w końcu światło i… Moim oczom ukazały się latające w powietrzu balony! Dziesiątki… Nie! Setki balonów!

Oniemiałam, patrząc na nie ze zdumieniem. A potem zauważyłam, że we wszystkich balonach coś jest… Jakaś kartka zwinięta w rulon. Wzięłam do ręki pierwszy z brzegu i przebiłam, następnie wydobyłam z niego liścik. Rozłożyłam go i moim oczom ukazał się miłosny wiersz…

„Zanurzcie mnie w Nią
jakby różę w dzbanek
po oczy
po czoło
po snop włosa jasnego
niech mnie opłynie wkoło,
niech się przeze mnie toczy
jak woda całująca
Oceanu Wielkiego
Niech zginie noc, poranek
blask księżyca czy słońca,
lecz niech Ona we mnie wnika
jak skrzypcowa muzyka –
gdy do serca mi dotrze
będę tym, co najsłodsze
Nią.”

Cóż z tego, że go znałam, że był tylko przeróbką wiersza Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, którą uwielbiam. Wzruszył mnie do łez, które znowu popłynęły mi po policzkach. Ale tym razem były to łzy szczęścia.

Nie mogłam wydobyć z siebie słowa

Brnęłam przez balony, co chwilę przekłuwając kolejne i wyciągając z nich następne piękne wiersze. A kiedy już doszłam do pokoju, zobaczyłam w nim siedzącego w fotelu skruszonego Leszka.

– Przepraszam cię, kochanie, że jestem takim idiotą. Nie potrafię robić prezentów, nie potrafię przepraszać i umiem mówić miłosne słowa tylko za pośrednictwem znanych poetów. Ale wiem jedno, że cię kocham nad życie i nie chciałem cię zranić. Nie chciałem, abyś była smutna – powiedział na mój widok.

Moja złość na niego stopniała jak te lody w pudełku, które zostawiłam w przedpokoju i o nich zupełnie zapomniałam. Rzuciłam mu się w ramiona, rozgarniając na boki wypełnione helem balony.

– To piękne, co zrobiłeś… W każdym z nich miłosny wiersz… Powtarzają się? – zapytałam z ciekawością, kiedy już nacałowaliśmy się do syta.

– Nie powtarzają, a poza tym nie w każdym z nich jest wiersz… – odparł na to Leszek z tajemniczą miną.

Zaciekawiona zajęłam się więc szukaniem tajemniczego „czegoś” i po jakimś czasie w jednym z balonów dojrzałam niewielkie puzderko. Przebiłam go w wielkim napięciu, nie ośmielając się nawet marzyć o tym, co może kryć w sobie to aksamitne pudełeczko. A kiedy jednak moim oczom ukazał się piękny pierścionek, znowu się popłakałam!

– Wyjdziesz za mnie? – zapytał wtedy Leszek, a ja nie mogłam ze wzruszenia wydobyć z siebie słowa.

Pokiwałam więc tylko głową, myśląc, że na szczęście nie miałam rano racji i były to moje najpiękniejsze walentynki w życiu!