Bohaterowie:
Mama (autorka) -
Anna Lasoń -Zygadlewicz;
Skubanek (syn) - Jakub Lasoń;
Przemek (tata) -
Przemysław Lasoń

Ostatnio w ogóle nie mam czasu na czytanie, co mnie boli prawie fizycznie. Łapię więc każdy wolny moment - w łazience, przy karmieniu synka , podczas ściągania pokarmu, w tramwaju, a nawet na ulicy, byle chodnik był równy i ludzi niezbyt dużo. Kłopoty zaczynają się wtedy, kiedy spada mi podzielność uwagi. Dzisiaj zaczytana po uszy w tramwaju, w ostatnim momencie wysiadałam na właściwym przystanku. Wchodząc do pracy, poczułam, że czegoś mi brakuje. Reklamówki. Zaczęłam gorączkowo myśleć, co w niej było: śniadanie, książka, dyskietki i... LAKTATOR! Słabo mi się zrobiło - nie wytrzymam tylu godzin bez ściągania pokarmu. Piersi mi pękną! I co zostawię jutro Skubankowi do jedzenia? A gdzie kupię nowy laktator, skoro sprowadzane są na zamówienie?! Nie mając pojęcia, co się robi w takiej sytuacji, złapałam za telefon i zadzwoniłam do informacji telefonicznej. Jakaś złota kobieta cierpliwie wysłuchała mojej skomplikowanej relacji i podała numer do łódzkiego MPK. Zadzwoniłam. Kolejnej osobie opowiedziałam całą historię. Podała numer do Informacji MPK. Zadzwoniłam. Przesympatycznej pani Agnieszce, która odebrała telefon, zrelacjonowałam trzecią wersję wydarzeń - już nieco mniej chaotyczną, bo zaczynałam nabierać wprawy. Wypytała o linię tramwajową, którą jechałam, w którym wagonie siedziałam, jakiego koloru była reklamówka i... co to jest laktator. Kiedy zrozumiała dramatyzm sytuacji, zawołała: "Zrobimy co się da. Niech pani podtrzymuje mleczko!" i ruszyła do akcji jak detektyw Poirot. Powiadomiła dyspozytornię ruchu, zdobyła numer do motorniczego tramwaju, a ten na najbliższym przystanku przeszedł się po wagonie, w którym w kącie stała skromnie moja reklamówka. Akcja zajęła 30 minut. Gdy z bijącym sercem zadzwoniłam, żeby sprawdzić postępy śledztwa, pani Agnieszka triumfalnie obwieściła: "Jest!". Umówiła mnie z motorniczym za 10 minut na przystanku. Pobiegłam walcząc z wiatrem porywającym mi parasolkę. Zgubę odzyskałam i szczęśliwa pognałam do biura. Co za przyzwoita instytucja to MPK! Świat pełen jest dobrych, życzliwych ludzi!

Kiedy wracam do domu, ten sam świat, który nieprzytomnie pędzi od rana, znacznie spowalnia swój bieg. Czasem trudno mi się przestawić, że tutaj ważniejsze jest bycie niż zrobienie czegokolwiek na czas. W zlewozmywaku piętrzy się piramida talerzy, sterta ubranek czeka na prasowanie, koty kurzu turlają się swobodnie po przedpokoju. A ja leżę sobie na łóżku obok mojego Skubanka trzęsącego zabawką jak grzechotnik ogonem. Widać, że ten łomot sprawia mu ogromną frajdę, chociaż mój "grzechotnik" aż przymyka oczy od tego hałasu. Potem szybko zwija się w kulkę i usiłuje zjeść swoją stopę, śliniąc przy tym śpioszki (teraz wreszcie wiem, dlaczego ma zawsze mokre). Po chwili przekręca się na bok, spogląda na mnie i gryzie mnie w ramię łysymi dziąsłami, jakby chciał sprawdzić: "Mama, to naprawdę ty?". Synku, jak ja się za tobą stęskniłam przez te koszmarnie długie 8 godzin...