Sypiając z gangsterem: "Podejrzewałam, że mój mąż robi jakieś przekręty, ale sądziłam, że on „tylko” oszukuje skarbówkę"

Wiem, jak to brzmi, ale... ja wcale nie znałam swojego męża. Na sali sądowej podczas rozprawy mogłam patrzeć na niego bez strachu, bo został wcześniej skuty kajdankami. Śniłam właśnie piękny sen, w którym byłam gwiazdą popu. Stałam na scenie, napawając się podziwem tłumu, i kończyłam swój przebój. Potem była wielka owacja, która zmieniła się w rytmiczny stukot. Tak uporczywy, że się obudziłam. Rozejrzałam się po sypialni i zdziwiona stwierdziłam, że stukot trwa nadal. Spojrzałam na zegarek: szósta rano. Ktoś jednak uparcie dobijał się do drzwi. Jeszcze nie całkiem rozbudzona, tak jak stałam, poszłam otworzyć. Za progiem zobaczyłam dwie osoby, mężczyznę i kobietę. Ciągle jeszcze będąc na granicy snu i jawy, gapiłam się na nich bezmyślnie.
– Dzień dobry. Policja – jak na komendę w jednej chwili wyjęli legitymacje i odznaki. – Pani Kowal?
– Tak, to ja – potwierdziłam, niechętnie przytomniejąc. – Ale nie bardzo rozumiem… O co chodzi?
– Podkomisarz Równy i starszy aspirant Jasna. Mamy nakaz przeszukania domu.
– To chyba pomyłka. – Wyrwany z sennych majaków umysł pracował powoli. 
– Jesteśmy tu w związku ze sprawą pani byłego męża. Zachodzi uzasadnione podejrzenie, że się tutaj ukrywa, bądź schował w mieszkaniu ważne dowody w sprawie, jaka toczy się przeciw niemu.

Z wrażenia opadłam na najbliższy fotel

 Aspirant Jasna usadowiła się przy biurku i zaczęła z wprawą przeglądać zawartość szuflad, jednocześnie co rusz sprawdzając, czy nie robię jakichś gwałtownych ruchów. Podkomisarz Równy zniknął w sąsiednim pokoju. Sądząc po odgłosach, opróżniał moją szafę. Próbowałam sobie wszystko poukładać. „Były mąż” był „byłym” od niedawna. Rozwiedliśmy się na jego życzenie, które uzasadnił moim dobrem.
– Różnie może być, dziubasku – tłumaczył mi, pieszczotliwie gładząc po włosach. – Nie chciałbym, żebyś kiedyś została skrzywdzona z mojego powodu. Tak będzie lepiej, uwierz mi.
Nie rozumiałam, czemu musimy się rozwieść. Uwierzyłam i zgodziłam się na rozwód bez orzekania o winie, który przebiegł ekspresowo i w bardzo przyjaznej atmosferze. Kiedy po rozprawie poszliśmy wspólnie na kolację, aby uczcić nasz nowy status, starałam się wyciągnąć od niego powody tej w końcu niecodziennej decyzji.
– Nie pytaj, lepiej, żebyś nie wiedziała za dużo – powiedział tylko.
– Dla kogo lepiej? I co to znaczy „za dużo”? Czy można wiedzieć za dużo o swoim własnym mężu?
– Właśnie dlatego przestałem nim być – roześmiał się głośno. – O nic się nie martw, jakiś czas pomieszkamy osobno, ale będę cię często odwiedzał i, oczywiście, podrzucał kasę – zapewnił.

Nie byłam zupełnie naiwna. Wiedziałam, że pieniądze, które mi daje, nie pochodzą tylko z legalnej pracy. Było ich za dużo jak na utarg zwykłego taksówkarza. Ale udawałam, że wszystko w porządku. Podejrzewałam, że mąż robi jakieś przekręty, ale sądziłam, że „tylko” oszukuje skarbówkę. Do głowy mi nie przyszło, że wplątał się w poważniejsze przestępstwo. Przeszukanie trwało cztery godziny. Zabrano mi telefon, laptopa, biżuterię i całą gotówkę, która była w domu. „Zabezpieczenie dowodów rzeczowych” – przeczytałam w protokole, który podsunięto mi do podpisania. Usłyszałam też, że dostanę wezwanie do prokuratury w celu złożenia obszernych zeznań, i że mam zakaz opuszczania miejsca zamieszkania.

Kiedy wreszcie sobie poszli, rozejrzałam się bezradnie po mieszkaniu. Irracjonalnie zrobiło mi się wstyd, że panował w nim taki nieład. Niepościelone łóżko. Rozrzucone na krześle rzeczy. Niepozmywane naczynia po wczorajszej kolacji. Z bezsilności aż się rozpłakałam. Obcy ludzie wtargnęli do mojego gniazdka, pogwałcili moją intymność, dotykali osobistych rzeczy, czytali prywatną korespondencję. Czułam obrzydzenie i złość. Do nich, do siebie, a największą do Zdziśka.

Kiedy pozbierałam się na tyle, żeby się umyć, ubrać i wypić kawę, zaczęłam myśleć jaśniej. Pierwsze, co zrobiłam, to poszłam do przyjaciółki, której kiedyś pożyczyłam trochę pieniędzy. Może będzie mogła mi je teraz oddać. Roztrzęsiona stanęłam na jej progu. Musiałam wyglądać nieszczególnie, bo zanim zadała mi jakiekolwiek pytanie, zrobiła mocno osłodzoną herbatę i postawiła przede mną filiżankę. Patrzyła, jak nerwowo popijam ten ulepek, i czekała w milczeniu. Kiedy poczułam się nieco lepiej, opowiedziałam jej o zdarzeniu.
– Nie wiem, co robić – poskarżyłam się. – To mnie przerasta…
– Musisz przede wszystkim zadbać o siebie – zawyrokowała.
– Ale boję się, że zaszkodzę Zdziśkowi! – byłam na niego zła, nadal go kochałam.
– Ty jemu? – prychnęła. – On sam sobie zaszkodził. Ba, żeby tylko sobie…
– Może to jakaś koszmarna pomyłka? 
– Sama w to nie wierzyłam, ale uczepiłam się tej myśli jak tonący brzytwy.
– Wiesz co, jednak jesteś idiotką – powiedziała to bez złości, raczej smutno – skoro dopuszczasz taką możliwość. Im szybciej zaczniesz myśleć logicznie, tym lepiej dla ciebie. Postaw na nim krzyżyk i nie daj się w nic wmanewrować.

Radziła, abym sama zgłosiła się do prokuratury, zanim mnie wezwą

– Na razie nie mamy pojęcia, co wywinął – tłumaczyła. – A w ten sposób dowiesz się, o co go oskarżają. Będziesz mogła przygotować się do ewentualnej obrony, jeśli oskarżą cię o współudział albo o coś innego. Skup się, cholera – dodała, widząc, że nie bardzo nadążam za jej tokiem myślenia.
– To dla mnie takie trudne, zrozum…
– Rozumiem, że trudne, ale ty z kolei musisz zrozumieć, że to jest konieczne! – nie zamierzała się nade mną użalać. 
Ale może tak było lepiej: z użalania się, poza doraźną ulgą, nic nie wynikało. W końcu ustaliłyśmy, co powinnam zrobić. Na koniec wizyty przyjaciółka oddała mi moje pieniądze i jeszcze pożyczyła swój telefon, sobie zostawiając jedynie służbowy. Zgodziła się też pójść ze mną do prokuratury. Kiedy wróciłam do domu, włączyłam radio. Chciałam muzyką rozproszyć czarne myśli. Nie, żebym jakoś uważnie słuchała, ale rytmiczne umpa, umpa dawało mi poczucie, że życie toczy się dalej, choć mój prywatny świat rozpadł się na kawałki.

Jednak ta iluzja normalności nie trwała długo. W lokalnym serwisie informacyjnym jako pierwszą podano wiadomość, iż dziś w nocy zatrzymano członków groźnej grupy przestępczej, parającej się ściąganiem haraczy i wymuszeniami.„…trwają czynności śledcze. A teraz przechodzimy do dalszych informacji…”. Wyśpiewałam policji wszystko, co wiedziałam. Już wiedziałam, czemu zawdzięczałam poranne najście policji. Choć ciągle jeszcze jakaś cząstka mnie się buntowała i broniła Zdzisia, resztę opanował gniew. „Jak on mógł?”. „Czemu nie zainteresowałam się tym wcześniej?”. „Podły gangster, oszukiwał mnie przez cały czas!”. „Ten gnojek musi ponieść zasłużoną karę!” – podtrzymywałam swoją wściekłość, żeby tylko się nie rozkleić.

Zobacz także:

Zrobiłam sobie kolejną kawę i usiadłam do biurka. Wzięłam kartkę papieru i zaczęłam spisywać wszystko, co pamiętałam. Wszystkie swoje wątpliwości. Przecież miałam je od dawna. Choćby wtedy, gdy dostałam złote kolczyki. Były śliczne, z maleńkimi brylancikami, ale nie zostały wyjęte z jubilerskiego pudełeczka, tylko ze zwykłej foliowej torebeczki. Okazja, powiedział Zdzisiek, i szybko zmienił temat. Albo wtedy, gdy ni z tego, ni z owego zaproponował mi szalony wyjazd do Paryża. Cieszyłam się jak głupia. Taka romantyczna wycieczka! Ale podczas pobytu wcale nie było romantycznie. Zdzisiek często znikał. Zostawiał mnie w Luwrze i mówił, żebym zwiedzała sama, bo jego to nudzi. Widocznie w tym czasie załatwiał jakieś swoje szemrane interesy.

W miarę pisania przypominały mi się inne zdarzenia

Zdzisiek parę razy prosił mnie, żebym przekazała za pomocą Western Union znaczne sumy pieniędzy. Tłumaczył, że to za części do samochodu kolegi. Wytężyłam pamięć i… odkopałam nazwiska dwóch odbiorców. Tak przygotowana udałam się do prokuratora. Opowiedziałam wszystko, co wiedziałam. Podałam nazwiska znajomych męża, numer jego konta. O dziwo, wcale nie czułam się jak donosicielka czy zdrajczyni. Wreszcie dotarło do mnie, że kochałam nie tyle prawdziwego człowieka, ile jego ulepszoną wersję stworzoną starannie na mój użytek. Zanim doszło do rozprawy, jeszcze kilkakrotnie byłam wzywana w celu uzupełnienia zeznań. Widziałam, że choć początkowo nie wierzyli, że o niczym nie wiedziałam, w miarę moich wyjaśnień zaczęli mnie traktować inaczej.

Czasami dopadał mnie strach, że Zdzisiek jakoś się z tego wywinie i będzie się na mnie mścił

Ale moja wściekłość na niego była większa niż strach. Podczas  rozprawy zeznawałam jako świadek. Bez większych emocji patrzyłam na skutego Zdzisia, stojącego między dwoma rosłymi funkcjonariuszami. Dostał wysoki wyrok. Ja zmieniłam w zasadzie wszystko. Miejsce zamieszkania, pracę, nawet nazwisko. Po starym życiu zostało mi chyba tylko jedno: nawyk bardzo dokładnego sprzątania mieszkania każdego wieczora. Żebym w razie jakiejś nieoczekiwanej porannej wizyty nie musiała się wstydzić za bałagan. Mój nowy mąż często sobie z tego żartuje i mówi:
– Może jeszcze parz kawę w termosie i piecz ciasto, żebyś rano miała czym policję poczęstować.