Siedziałem na podmiejskim dworcu i patrzyłem na pociągi. Nieliczni o tej porze pasażerowie zerkali na mnie podejrzliwie i odsuwali się. Nic dziwnego, byłem pod wpływem alkoholu. Piłem, żeby przytępić zmysły i choć na moment przestać myśleć. Słońce powoli zachodziło na polach, za dachem fabryki, na którą miałem bardzo dobry widok. Pracowałem tam przez ostatnie miesiące. Nienawidziłem tej roboty, ale nic innego mi nie zostało. Jakoś ciągnąłem do przodu... I w końcu miałem dość. Pewnego dnia postanowiłem przestać żyć. Była to dla mnie myśl tak naturalna jak oddychanie.

Nad przepaścią. "Nie chciałem żyć w świecie, który zabił Kamila"

Zbliżałem się do czterdziestki, czasu wielkich podsumowań… I nagle zdałem sobie sprawę, że nic, ale to absolutnie nic w moim życiu nie potoczyło się tak, jak planowałem. Miałem robić wielką karierę, byłem jednym z najzdolniejszych studentów na roku… Później wszystko wzięło w łeb. Może dokonywałem złych wyborów, a może po prostu nie miałem szczęścia. Trafiałem do kiepskich pracodawców, nie rozwijałem się i zostałem z tyłu. Ludzie mniej zdolni awansowali, wyjeżdżali za granicę, sami zostawali szefami, tymczasem ja nie mogłem się przebić. W końcu wylądowałem na bezrobociu. Oszczędności błyskawicznie się wyczerpały, dobrej pracy nie było, więc chwytałem się prostych prac, byle tylko się utrzymać. 

Na dworzec z głośnym furkotem wjechał pociąg. Zatrzymał się, ale nikt z niego nie wysiadł. Pewnie wszyscy zdążyli już wrócić do domów. Zapadał spokojny wieczór na przedmieściach. A ja myślałem... W życiu prywatnym nie było lepiej. Miałem kiedyś narzeczoną, Marysię – dobrą, ciepłą, serdeczną i skromną. Poznaliśmy się na studiach i zakochaliśmy od pierwszego wejrzenia. Jednak później coś się ze mną stało… Gdy porównywałem ją z żonami kolegów z pracy, zaczęła mi się wydawać szara. Wolała czytać niż oglądać seriale, wiecznie siedzieliśmy w domu. Akurat jakoś w tym czasie na staż do mojej firmy przyszła niejaka Jola. Młoda, piękna, seksowna. Dopiero dużo później dowiedziałem się, że zasługi za tę urodę należy przypisać kosmetyczce i innym specjalistom. Nabrałem się. Marysia poszła w odstawkę, a zaledwie parę miesięcy później stanąłem z Jolą na ślubnym kobiercu. Niczego w życiu bardziej nie żałuję…
Dziwne to było małżeństwo, i krótkie. Bo gdy Jola zorientowała się, że ja bynajmniej nie rokuję jako „bogaty mąż”, zmieniła mnie na eksperta z działu prawnego. Po rozwodzie zachowała mieszkanie. Poprzez intrygi udało jej się też doprowadzić do mojego zwolnienia. Nawet mnie to już nie obchodziło.
Parę dni wcześniej dowiedziałem się, że Marysia ciężko zachorowała. Była to jakaś ukryta choroba, o której wcześniej nie wiedzieliśmy. Lekarze wykryli ją przypadkiem podczas rutynowych badań, a później – jak to czasami bywa – zaczęła się błyskawicznie rozwijać. Może trudno byłoby mnie obwiniać bezpośrednio o chorobę dawnej ukochanej, ale w swojej własnej głowie byłem jedynym winnym. Ja ją zniszczyłem, osłabiłem i pchnąłem w chorobę. Bo byłem idiotą.
– To nie twoja wina – pocieszał mnie mój przyjaciel, Kamil. 
Znaliśmy się od dzieciństwa i był zdecydowanie najlepszą osobą, jaką kiedykolwiek spotkałem. Każdemu pomagał, dla każdego miał dobre słowo. Angażował się w akcje charytatywne, aktywnie udzielał w kościele, do którego ja przestałem chodzić wieki temu. Miał śliczną żonę i trójkę dzieci. W Kamilu nie było ani odrobiny egoizmu, ani jednej złej myśli. To on mi pomagał, gdy było bardzo źle. Namówił mnie, żebym odwiedził Marysię… Mimo wszystko. Ale nie chciała mnie widzieć.
– Poczekaj trochę i spróbuj znowu – namawiał Kamil. – Wszyscy popełniamy błędy, ale przecież każdy da się naprawić. 
To dzięki niemu zacząłem wierzyć, że może być lepiej. Że nie wszystko stracone… Gdyby nie Kamil, prawdopodobnie wcześniej trafiłbym na dworzec.

Przejechał kolejny pociąg i nawet się nie zatrzymał. Ten byłby idealny – pomyślałem. Wiedziałem jednak, że później będzie jeszcze lepszy. Jeden z tych szybkich, co na pewno nie zdąży się zatrzymać na czas. Powinienem iść na pola – rozważałem. – Przed stacją i tak zawsze zwalnia, a tam… przejeżdża w pełnym rozpędzie.
Praca, mieszkanie, kobieta… Może to smutne, może brutalne, ale wszystko da się przeżyć, prawda? Czas mija, leczy rany i człowiek jakoś jest w stanie ruszyć dalej. Ale nie o to chodzi. Kilka dni temu Kamil miał wypadek. Brał nadgodziny, żeby zabrać rodzinę na wakacje. Wracał późno i władował się w niego pijany kierowca. Mój przyjaciel nie miał żadnych szans, zginął na miejscu.

Spotkanie z aniołem. "Do dziś się zastanawiam, kim był facet, którego spotkałem na dworcu [...] W głębi duszy chyba od dawna to wiem"

Mogłem pogodzić się ze wszystkim, co mnie spotkało. Zasłużyłem na każdy cios i mógłbym nawet pocałować rękę, która mi go wymierzyła. Byłem draniem. Jednocześnie nie chciałem żyć w świecie, który zabił Kamila. To było niesprawiedliwe, niegodne. Przypomniałem sobie jego pogrzeb… Przyszło tyle ludzi! Wciąż miałem przed oczami jego żonę i te małe dzieciaki.
– Mam gdzieś takie życie – powiedziałem na głos. Jeżeli Bóg zabiera takich dobrych ludzi, to co to za Bóg? – myślałem. I w takim razie, dlaczego żyje taki ktoś jak ja, a Kamil musiał odejść? Przecież ja bym się z nim zamienił, oddałbym za niego swoje życie. Dlaczego nikt mnie nie zapytał?
– Dla każdego przeznaczona jest inna droga.
Prawie podskoczyłem, gdy usłyszałem ten głos. Odwróciłem się i zobaczyłem, że ktoś siedzi obok mnie. Mężczyzna w średnim wieku wpatrywał się we mnie bardzo jasnymi, błękitnymi oczami.
– Dzień dobry – powiedział, kłaniając się w moją stronę.
Uznałem, że pewnie wysiadł z poprzedniego pociągu albo czeka na następny, a ja byłem tak pochłonięty własnymi myślami, że nie zauważyłem, kiedy usiadł obok.
– Błąd – odezwał się znowu. – Ja zawsze jestem obok – uśmiechnął się. – Pociąg, naprawdę? – zagaił, wpatrując się we mnie uważnie. – To nie jest ładna śmierć.
– Żadna nie jest – mruknąłem.
– Kamila była.
– Jak śmiesz?! – zerwałem się na równe nogi.
Co sobie myśli ten typ? Dlaczego się do mnie przyczepił? Gniew dosłownie rozsadzał mnie od środka. Zacisnąłem dłonie w pięści i…
– Twój przyjaciel przeżył dobre życie – powiedział obcy facet. – Zmarł kochany i opłakiwany przez wszystkich. Dobrze wykorzystał swój czas i jest teraz w lepszym miejscu.
– Powiedz to jego żonie i dzieciom!
– Tak zrobię – nieznajomy uśmiechał się łagodnie i patrzył na mnie w taki sposób, aż miałem wrażenie, że prześwietla mnie na wylot. – Jednak myślę, że oni już to wiedzą. Bardziej martwię się o ciebie.
Było w jego głosie coś takiego… uspokajającego. Cały mój gniew minął równie nagle, jak się pojawił. Bezsilnie opadłem na ławkę i schowałem twarz w dłoniach.
– Moje życie nie ma sensu.
– Bo źle żyjesz – rzucił. – Tylko ja, ja i ja! Dlaczego każda twoja decyzja była zła? Bo myślałeś tylko o sobie! – w niebieskich oczach nieznajomego na moment pojawiły się groźne błyski, po czym ponownie stały się spokojne jak morze w letni dzień. – Śmierć to łatwe wyjście, dobre dla tchórza, ale ty masz jeszcze wiele do zrobienia.
– Nie, to nie ma sensu…
– Wszystko ma sens – nie zgodził się. – Kto zajmie się Marysią? Wiesz, że ona nie ma rodziny. Zrób coś dla niej, jesteś jej to winien. A dzieci Kamila? Tak się nad nimi użalasz… Pomóż im, skoro nie mają ojca. Każdy tylko rozpacza, a pomagać nie ma komu.

Chciałem coś odpowiedzieć, ale mój głos zagłuszył huk przejeżdżającego pociągu. Poderwałem głowę i zerknąłem na zegar. To ten! Pośpieszny pociąg, pod który planowałem… Ale już za późno, pociąg przejechał, a był ostatni w dzisiejszym rozkładzie. Straciłem szansę przez tego namolnego faceta! Odwróciłem się do niego, żeby mu nagadać, jednak… Mężczyzny o niezwykłych błękitnych oczach nigdzie nie było, jakby rozmył się w powietrzu. Rozglądałem się, bo przecież nie mógł odejść tak szybko, a jednak na peronie zostałem całkiem sam.

Nowe (lepsze) życie. "Mam wiele do zrobienia i całe mnóstwo błędów do naprawienia"

– To jeszcze nie koniec – usłyszałem szept tuż przy uchu. 
Nad polami, które widziałem z peronu, powoli zachodziło słońce. Niebo było piękne, pastelowe, nieskończone… Nagle zrozumiałem – i mnie samego bardzo to zaskoczyło – że wcale nie chcę odchodzić. 
Mam wiele do zrobienia i całe mnóstwo błędów do naprawienia. Odwróciłem się, zostawiając za sobą tory i perony, po czym zrobiłem pierwszy krok w stronę nowego życia. 
Nadal nie wszystko układa się tak, jakbym chciał. Jednak każdego dnia walczę: o Marysię, o dzieci Kamila, dla których jestem najlepszym wujkiem. O biedne maluchy, którym pomagam w pewnej fundacji, w której zastąpiłem mojego przyjaciela. I do dzisiaj zastanawiam się, kim był ten dziwny facet. Tylko czy naprawdę chcę wiedzieć? A może w głębi duszy od dawna to wiem? Bo oczy miał tak jasne i błękitne jak niebo w pogodny letni dzień… Czy przeżyłem spotkanie z aniołem?