Bohaterowie:
Mama (autorka) - Anna Lasoń- -Zygadlewicz;
Skubanek (syn) - Jakub Lasoń;
Przemek (tata) - Przemysław Lasoń

Mądre teorie mówią, że spanie dziecka w łóżku rodziców źle wpływa na relację małżeńską. W dodatku syn umie zasypiać tylko przypięty do piersi, a to podobno niedobrze, bo tata ma wtedy ograniczoną możliwość uśpienia własnego potomka. Jak niedobrze, to niedobrze - postanowiliśmy odzyskać łóżko.

Metoda I: sadyzm

Posiłkując się lekturą zakupioną w internecie ("Każde dziecko może nauczyć się spać"), przez 5 dni uczyliśmy Skubanka zasypiać w nowym lokum. Zasada była prosta: zostawia się dzidziusia w łóżeczku, a gdy płacze - wchodzi do niego po trzech minutach, pociesza przez dwie, potem wychodzi. Płacze? Wracamy po pięciu, zostajemy przez dwie, wychodzimy. Potem po siedmiu, dziesięciu i do skutku. Mąż wykonanie wziął na siebie. Ale siedząc w drugim pokoju i słuchając rozpaczliwego wycia Skubanka, prawie znienawidziłam własnego męża za to, co robi mojemu dziecku! Gdy czwartego dnia płacze trwały, a my byliśmy na granicy rozwodu, metoda poszła w kąt. Ku wielkiej uldze mojej i syna, którego znów usypiałam przy piersi. Ale kac moralny trwał jeszcze przez kilka tygodni.

Metoda II: ściana płaczu

Minęło kolejne 1, 5 miesiąca, mój urlop macierzyński i wypoczynkowy dobiegał końca. Na scenę wkrótce miały wkroczyć babcie, które piersią karmić nie będą, więc trzeba było znaleźć nową metodę. Wtedy poznaliśmy teorię Tracy Hogg z serialu "Zaklinaczka dzieci". Ryczącego w łóżeczku dzidziusia bierze się na ręce, pozwala wyryczeć w siebie, a gdy się uspokoi, wkłada z powrotem do łóżeczka. Metoda wydała mi się bardziej humanitarna, bo przynajmniej dziecko nie płacze w przestrzeń. Spróbowaliśmy. Skubanek miał już głos o półtora miesiąca donośniejszy, więc... mąż nawet w stoperach ledwo wytrzymał! Za pierwszym razem płacz trwał 25 minut, a sen po nim pół godziny... Wystraszyłam się. Ponieważ Skubanek sypia 4 razy, nie byłam w stanie go katować. Sto minut płaczu dziennie? W życiu! Przy następnym karmieniu oglądałam film na tyle konsekwentnie, że... mój ssak zdążył zasnąć na kamień. A wtedy z lekkim sercem włożyłam go do kołyski. Tak sama machnęłam ręką na kolejną cudowną metodę.

Metoda III: improwizacja

Inna mama, słysząc o moim żrącym poczuciu winy i braku pomysłów na spanie Kuby, udzieliła mi genialnej rady: "Zdaj się na intuicję, a będziesz wiedziała, co jest najlepsze dla twojego dziecka". Brzmiało nieźle. Świadoma szkodliwości smoczków dla przyszłego uzębienia, gdy wszystko inne zawiodło - postanowiłam zaryzykować. Tak powstał nowy model na "godzinę zero". Trochę skomplikowany: karmienie, odkładanie do kołyski, szybkie wetknięcie silikonowego "tłumika", mamusia rzuca się na łóżko obok (z gazetą) i wstawiając rękę do kołyski, majta nią przed oczami syna tak, żeby wiedział, że nie jest sam. I... zadziałało!