„Baśń zrodzona z tragedii”

Ile razy można opowiadać tę samą historię? Co ważniejsze – czy da się to jeszcze zrobić w zaskakujący i niekonwencjonalny sposób? Pablo Larrain pokazał nam wszystkim, że tak. Reżyser staje się naszą przepustką do bardzo intymnego weekendu rodziny królewskiej – świąt Bożego Narodzenia. Nie będzie to jednak tradycyjne świętowanie. Znając historię księżnej Diany wiemy, że to właśnie po tym tragicznym weekendzie postanawia ona rozwieźć się z Karolem. Nie będą to więc spokojne święta. Ani dla Diany, ani dla nas – widzów. Chociaż akcja zdaje się na początku biec spokojnym rytmem, ani przez chwilę nie jesteśmy zrelaksowani.  Czujemy się jak intruzi albo nieproszeni goście, będący świadkami czegoś, czego nie powinniśmy. Czekamy, aż przysłowiowa bomba wreszcie wybuchnie. 

„Baśń zrodzona z tragedii”. Tymi prostymi słowami zostajemy wprowadzeni do zamkniętego nam normalnie świata. Chociaż film powstał na podstawie biografii Diany, Larrain nie daje nam zapomnieć o tym, że jest to jedynie jego wyobrażenie o księżnej. W żaden sposób nie odbiera to jednak ładunku emocjonalnego historii. Wręcz przeciwnie. Nie możemy być pewni, że tak właśnie potoczył się tragiczny świąteczny weekend 1992 roku. Jednocześnie nie daje nam to pewności, że tak nie było.

 

„Spencer”, czyli historia o anty-królewnie

Czasy, w których Kristen Stewart była kojarzona jako dziewczyna wampira, uważam za zakończone. Aktorka w nowym filmie nie gra Diany, ona się nią staje. Chociaż trzeba przyznać, że Stewart nie miała łatwego zadania. Diana w nowym filmie Larraina to nie była już młodziutka, zakochana w pięknym, eleganckim księciu zakompleksiona dziewczyna. To dorosła kobieta, matka, radząca, a raczej nieradząca sobie z presją nałożoną na nią przez rodzinę królewską, ciągłymi zdradami męża i zaburzeniami odżywiania. To kobieta przez lata poniżana, nierozumiana i wykluczona. Czuje się jak niesłusznie oskarżony więzień, skazany na wieczność u boku stale oceniającej rodziny. 

Diana stworzona przez Stewart to oczywiście tylko pewne wyobrażenie o księżnej. W filmie całkowicie odbiera się głos rodzinie królewskiej i mocno wybrzmiewa konflikt "oni kontra ona". Znając historię Windsorów wiemy, że jest to tylko jedna strona medalu. Dla Larraina druga strona jest jednak nieistotna. Reżyser nie chciał pokazać pełnego obrazu, a jedynie jego ułamek. To wyobrażenie Larraina o tym, jak Diana mogła postrzegać rodzinę królewską. Te kilka dni oglądamy przecież z jej perspektywy – czyli osoby chorej, na skraju załamania.

„Oni się nie zmienią. Ty musisz”

Larrain nazywa swój film baśnią, a więc możemy założyć, że są w nim pewne elementy magiczne, bądź prościej – symboliczne. W „Spencer” będą to perły i Anna Boleyn. Towarzyszą one Stewart przez cały film, do momentu, w którym nareszcie mówi "dość". Perły zostają zrzucone. W tym momencie Diana uświadamia sobie, że zdanie powtarzane jej od czasu ślubu z Karolem jest prawdą. Rodzina królewska się nie zmieni, ale ona też nie. Nie chce być kolejną Anną Boleyn, z gracją i bez sprzeciwu idącą na swoje ścięcie. Nie chce być żoną niewiernego męża, całe życie zakochanego w innej kobiecie. Wybiera siebie i przede wszystkim swoje dzieci. 

Zobacz także:

 „Spencer” Pabla Larraina nie jest kolejną opowieścią o życiu najsłynniejszej księżnej świata. Nie miał to być film biograficzny, a raczej pokazanie historii znanej kobiety z innej, nieznanej nam dotąd perspektywy. Podobnie jak w filmie „Jackie”, poznajemy naszą główną bohaterkę w momencie przełomowym. W filmie z Natalie Portman był to zamach na Johna F. Kennedy'ego w 1963 roku. Tym razem jest to pozorny, mogłoby się wydawać szczęśliwy weekend bożonarodzeniowy. Nasza wiedza i wyobrażenia zostają poddane rewizji. Możemy ponownie odwiedzić jedno z najważniejszych wydarzeń w życiu księżnej i  nagle dowiadujemy się, jak mało tak naprawdę wiemy o jej świecie. 

Można powiedzieć, że historia o Dianie opowiedziana przez Pabla Larraina kończy się pozytywnie, jednak nie jest to szczęśliwe zakończenie do jakiego przyzwyczaiły nas baśnie. Diana zrywa symboliczne perły, ale pozostaje ofiarą tradycji. Reżyser celowo skupia się jedynie na trzech dniach z życia księżnej, bo wszyscy wiemy, jak dalej potoczy się jej historia. I chociaż księżna nie dostaje od losu tradycyjnego szczęśliwego zakończenia, moment pokazany w filmie, w którym uświadamia sobie, czego tak naprawdę pragnie, mimo wszystko wywołuje uśmiech i dodaje otuchy, że pod koniec udało jej się nareszcie powiedzieć „nie”.