Historia Anny. "Choć nasze drogi dawno temu się rozeszły, okazało się, że on o mnie pamiętał"

Wspomnienie tej pięknej przyjaźni zostało w moim sercu na zawsze. Nie szukałam z nim kontaktu. To los nas znowu postanowił połączyć. Zostałam sama i nie przypuszczałam, że to się jeszcze kiedyś zmieni.

Sześćdziesiąt lat temu jeździłam na wakacje do cioci na... plebanię. Tak, siostra mojej mamy była gosposią księdza, naszego dalekiego kuzyna. Cicha i robotna, idealnie nadawała się do pełnienia takiej funkcji. Dawno temu podobno była zamężna, ale mąż lubił chadzać do domów uciechy, co jeszcze przed wojną było wprawdzie gorszące, ale tolerowane. I stamtąd przyniósł wstydliwą chorobę, którą zaraził żonę. Przez to ciocia stała się niepłodna, a więc... mało przydatna jako małżonka. Wuj się więc rozwiódł, ciocia uzyskała także z pomocą kuzyna rozwód kościelny i nie mając żadnych planów na życie, które teraz musiała wieść w pojedynkę, została w podzięce jego gosposią.

Kiedy mnie gościła, miała z siedemdziesiąt lat. Gotowała wspaniale i miała wielkie serce do dzieci. Dlatego najbiedniejsze dzieciaki ze wsi zawsze mogły liczyć u niej na ciepły posiłek. Dziewięcioletni Julek przychodził codziennie. Jego ojciec był nauczycielem i nadał mu imię po Juliuszu Słowackim, którego ponoć uwielbiał. Ale na tym skończył się jego pozytywny wkład w wychowanie dziecka, bo później już tylko pił i bił. Matka Julka także w końcu zaczęła zaglądać do kieliszka. W ogrodzie księdza, pod okiem jego gospodyni chłopiec znajdował więc azyl, którego brakowało mu w domu. 

"Lubiłam się z nim bawić, bo był zgodny i wpatrzony we mnie jak w tęczę"

Pochlebiało mi to. Mieliśmy z Julkiem swoje sekrety i domek na końcu ogrodu, sklecony przez niego ze starych desek. Trzymał się mocno i służył nam przez trzy lata. Lubiliśmy wtedy marzyć, że kiedyś będziemy mieli prawdziwy dom. Taki z drewnianym gankiem, na którym będzie wygrzewał się pies.
– Ja go dla ciebie zbuduję! – twierdził Julek i już wtedy czułam, że taki chłopiec jak on nie rzuca słów na wiatr.
Tęskniłam za nim w czasie roku szkolnego, ale nigdy nie pisaliśmy do siebie. Skąd zresztą biedny Julek miałby wziąć pieniądze na kopertę i znaczek? Gdyby je miał, to kupiłby sobie bułkę, aby nie siedzieć głodnym na lekcjach. Kiedy skończyłam dwanaście lat i znowu pojechałam do cioci na wakacje, na próżno wypatrywałam Julka. Zwykle pojawiał się jeszcze tego samego dnia, znając od cioci termin mojego przyjazdu. Denerwowałam się, czy coś mu się nie stało i wreszcie ciocia wyjawiła mi, że… Julek wyprowadził się do miasta!
– Zabrała go dalsza rodzina, na wychowanie! – usłyszałam.
Niewiele z tego wtedy rozumiałam, ale chodziło o to, że sąd po tym, jak rodzice Julka omal nie doprowadzili do śmierci jego młodszego brata, postanowił odebrać im prawa rodzicielskie. Trzeba było tego tragicznego wypadku, w którym pięcioletni chłopiec został ciężko poparzony, aby ktoś wreszcie zainteresował się losem dzieci zaniedbywanych przez wiecznie pijanych rodziców. Chłopcami zaopiekowała się dość zamożna rodzina z miasta. Brakowało mi Julka, ale miałam nadzieję, że jest szczęśliwy.

"Rozmowy z Julkiem na temat naszego domu wryły mi się w pamięć na zawsze"

Może niektórym wyda się to śmieszne, ale rozmowy z Julkiem na temat naszego domu wryły mi się w pamięć na zawsze. Już jako dorosła kobieta, ilekroć mijałam domy z drewnianymi gankami, myślałam zawsze o moim adoratorze z dziecięcych lat. „Czy go wybudował? Czy spełnił swoje marzenie?” Miałam nadzieję, że tak.

Ja wyszłam za mąż za kolegę z pracy i dorobiliśmy się mieszkania w bloku. Niedużego, ale przyjemnie urządzonego. Mieliśmy także plany kupienia niewielkiej działeczki, na której moglibyśmy spędzać weekendy, ale choroba naszego synka pokrzyżowała te plany. Maciuś urodził się z porażeniem dziecięcym i wymagał stałej rehabilitacji. Zrezygnowałam z pracy, aby poświęcić się wychowaniu syna i córeczki, która przyszła na świat cztery lata po nim. Na szczęście Asia jest zdrowa.

Przez całe życie byliśmy z mężem oszczędni, staraliśmy się, aby wystarczyło na najpilniejsze potrzeby i nie w głowie nam były takie „zbytki” jak działka. Zresztą, kto by miał ją uprawiać, skoro nam już na nic nie starczyło i czasu, i siły.

Zobacz także:

Los nam wynagrodził nasze starania i wieloletnie poświęcenie. Maciuś, mimo że jego niepełnosprawność jest widoczna, bo ma kłopoty z poruszaniem się, jest poza tym zupełnie normalnym młodym człowiekiem, dającym sobie radę w życiu, samodzielnym. Spotkał nawet swoją wielką miłość, Ewunię i tworzą udane małżeństwo. Na ich ślubie byliśmy z mężem w siódmym niebie.
– Teraz wszystko się ułoży… – szeptał mi Paweł. 

Miałam taką nadzieję. Asia także była już samodzielna, miała chłopaka, z którym spotykała się „na poważnie”. Czuliśmy z mężem, że możemy wrócić do naszych dawnych planów na przyszłość. Do działki i spokojnej starości, którą spędzimy wśród zieleni…

Ja także się poświęcałam, ale wiadomo, my kobiety jesteśmy wytrzymalsze od mężczyzn. Mój mąż zaczął mieć kłopoty ze zdrowiem, w szczególności z trawieniem. Lekarz dawał mu coraz to inne tabletki, zlecał dietę, prosił aby ograniczył stres. Ale jakoś do głowy mu nie przyszło zlecić badania na obecność komórek rakowych. Kiedy zostały wykonane, choroba mojego męża była już w zaawansowanym stadium. Znowu nastały dla naszej rodziny trudne lata, pełne wyrzeczeń i poświęcenia. Mąż przeżył pełną resekcję jelita grubego, przez ostatnie lata życia miał założoną stomię. Widziałam, jakie to było dla niego upokarzające, jako mężczyzny, ale razem z dziećmi starałam się wynagrodzić mu wszystkie trudności. Jestem pewna, że wyczerpaliśmy wszelkie sposoby, aby ratować zdrowie Pawła, ale w końcu choroba zwyciężyła.

"Przeżyłem z tobą najwspanialsze lata mojego życia i nie oddałbym ani jednej minuty!" 

Tak powiedział mi na koniec mąż. Pogrzeb miał piękny, a kwiatów było tyle, że wprost nie mieściły się na grobie. Po odejściu Pawła musiałam poukładać sobie życie na nowo, sama… Czy myślałam wtedy o Julku, przyjacielu z dzieciństwa? Był w mojej pamięci niezmiennie. Czasami zastanawiałam się, jak mu się ułożyło w nowej rodzinie, czy teraz, po latach cieszył się, tak jak ja, szczęśliwą rodziną, czy doczekał już wnuków. Śmierć męża niczego jednak nie zmieniła, nie sprawiła, że zaczęłam szukać kontaktu z Juliuszem. To los nas znowu postanowił połączyć. Lubiłam chodzić na cmentarz, aby odwiedzać męża. Leżał w grobie swoich rodziców, w zabytkowej części cmentarza z pięknymi drzewami ocieniającymi wiekowe pomniki. Często przychodziłam tam z książką i czytałam ją godzinami, dzieląc się ze swoim mężem co ciekawszymi fragmentami. Stara ławeczka jednak wyraźnie wymagała remontu i w końcu Maciek zadecydował, że trzeba zrobić nową. Zapytałam zarządcę cmentarza, czy zna jakiegoś stolarza, który by się zajął wykonaniem siedziska do ławki.
– Znam jednego, emerytowanego… Ale on wykonywał piękne meble, nie wiem, czy się podejmie takiego drobiazgu… – usłyszałam.

Dał mi jednak telefon. Stolarz miał na imię Juliusz, ale nie spodziewałam się wcale spotkać „swojego” Julka, w końcu miał zupełnie inne nazwisko. Ja także nosiłam nazwisko męża, więc kiedy stanęliśmy naprzeciwko siebie, oboje nie kryliśmy zaskoczenia.

– Ania? – Julek odezwał się pierwszy. – Własnym oczom nie wierzę! Co za spotkanie!
Nie chciał słyszeć o „służbowym” załatwieniu sprawy, obiecał solennie, że siedzisko do cmentarnej ławeczki zrobi jak najszybciej, zupełnie za darmo i przede wszystkim zaprosił mnie na kawę. Wszystkiego byliśmy ciekawi i wypytywaliśmy się o wiele spraw jak wtedy, kiedy byliśmy dziećmi i nie wiedzieliśmy jeszcze, że istnieją na świecie jakieś tematy tabu. Okazało się, że życie Julka nie zawsze szło po jego myśli, jak moje. Ja zostałam doświadczona chorobą syna, on nieudanym małżeństwem. Rozstali się z żoną i mój przyjaciel przeżył ciężkie chwile.
– Nie mam dobrych kontaktów ze swoimi dziećmi, bo opowiedziały się po stronie matki – usłyszałam z przykrością.
Dowiedziałam się też, co się działo z Julkiem, gdy został zabrany od rodziców.
– Mnie i brata przygarnęła rodzina matki. To byli dobrzy ludzie, którzy starali się zapewnić nam normalne życie, jakiego do tej pory nie zaznaliśmy. Sami mieli dwóch dużo starszych, odchowanych już synów, których zawsze nazywałem braćmi. Od cioci i wujka dostałem wiele miłości, ale materialnie nie byli w stanie nigdy mi pomóc. Kiedy więc dorosłem, wiedziałem, że muszę się ostro zabrać do roboty. Zawsze kochałem pracę z drewnem, więc pewnego dnia zadzwoniłem do cechu stolarzy i zapytałem o adres najlepszego ich zdaniem rzemieślnika w mieście. Do niego poszedłem terminować. Robiłem nowe meble i restaurowałem antyki. Kiedyś była moda na zupełnie nowoczesne regały, meblościanki i ludzie masowo pozbywali się „starych gratów”. Wiele z nich znalazło spokojną przystań w domach mojej rodziny, znajomych. A potem i w moim. Nie liczyłem w swojej branży na kokosy. Cieszyłem się, że mam fach w ręku i potrafię sam zarobić na rodzinę. Ale w pewnym momencie moda się zmieniła i ludzie zaczęli cenić zarówno stare meble, jak i te robione na miarę. Zaczęło mi się lepiej wieść w życiu.

"Niestety, kiedy żona poczuła, jak to jest mieć pieniądze, chciała wciąż więcej i więcej…"

Nie dawałem rady sprostać jej wymaganiom, więc wymieniła mnie na „bogatszy model”. Był wtedy taki moment, że się załamałem. Nie znajdowałem sensu życia i nawet zacząłem pić. Nigdy nie zapomnę miny moich synów, kiedy przyszli kiedyś do mnie w odwiedziny, a zastali mnie w strasznym stanie. Zrozumiałem wtedy, że muszę odstawić alkohol, aby nie skończyć jak moi rodzice. Przecież ja nawet zmieniłem nazwisko na to, które nosili moi przybrani rodzice, bo z tymi prawdziwymi nie chciałem mieć nic wspólnego! Przestałem zaglądać do butelki, ale moje dzieci nie chciały w to uwierzyć. Pamiętały mnie zalanego w pestkę i wolały słuchać rzeczy, które mówiła im matka, a moja była żona. Nie wiem, dlaczego postanowiła mnie oczerniać przed synami i nie chcę wiedzieć. Ta kobieta to dla mnie zamknięty rozdział. Od lat jestem abstynentem, ale stosunków z synami nie udało mi się odbudować. Rzadko u mnie bywają, nie czują takiej potrzeby. Są chwile, kiedy czuję się bardzo samotny…

Ja także znałam to uczucie po odejściu Pawła. Dzieci mi się usamodzielniły i nie mogłam od nich wymagać, aby zajmowały się jeszcze przecież nie tak starą matką. Dlatego odnaleziony przyjaciel z dzieciństwa był jak najdroższy skarb. Zaczęliśmy z Julkiem spędzać razem każdą wolną chwilę, rozumiejąc się bez słów i mając dla siebie wiele wyrozumiałości. Wszystko było jak dawniej, jak w dzieciństwie. 

Juliusz wiele lat temu kupił stary, drewniany dom pod miastem i wyremontował go z ogromną starannością. Kiedy przyjechałam tam po raz pierwszy, łzy wzruszenia stanęły mi w oczach, bo dom miał werandę, a na niej wygrzewał się pies.
– To jest także twój dom, Aniu – powiedział mi Julek.

"Łączyło nas wiele wspólnych tematów, dogadywaliśmy się wspaniale i mieliśmy dla siebie wiele czułości"

Po jakimś czasie faktycznie zamieszkaliśmy razem, uznając, że nie mamy żadnego innego pomysłu na spokojne przeżycie jesieni swojego życia. Łączyło nas wiele wspólnych tematów, dogadywaliśmy się wspaniale i mieliśmy dla siebie wiele czułości. A poza tym Julek gotował o niebo lepiej ode mnie, bo ja chociaż pół życia spędziłam jako gospodyni domowa, to nigdy nie kochałam garów. Czy potrzeba czegoś więcej, aby być szczęśliwym? Myślę, że stworzyliśmy naprawdę udany związek. Prowadziliśmy dom otwarty dla swoich rodzin i przyjaciół. Moje dzieci przyjeżdżały do nas z wielką ochotą, a wnuki nazywały Julka ukochanym dziadkiem. Ważne było dla mnie także to, że pod koniec życia Juliusz porozumiał się ze swoimi synami. Obaj uważali, że ogromna w tym moja zasługa, ale sądzę, że przeceniali moją rolę. Po prostu i oni, i on dojrzeli w końcu do wyjaśnienia sobie spraw z przeszłości i rozpoczęcia zupełnie nowego rozdziału życia.

Nie myślałam nigdy o tym, jaki będzie koniec tej historii, chociaż w głębi duszy miałam nadzieję, że los nie sprawi, iż będę musiała po raz kolejny przeżywać odejście najbliższej mi osoby. Że tym razem ja zostanę pierwsza wezwana przed oblicze Pana.

Spadek po ukochanym sprzed lat

Na szczęście stało się to we śnie, więc w przeciwieństwie do mojego pierwszego męża w żaden sposób nie cierpiał. Odszedł w spokoju, a po śmierci na jego twarzy malował się błogi wyraz. Po pogrzebie, który był dla mnie strasznie poruszającym przeżyciem, od razu zaczęłam się pakować. Nie było mi łatwo, przeżyliśmy bowiem z Juliuszem wspólnie ostatnie czternaście lat, mieliśmy więc razem większy staż niż on miał ze swoją żoną. Ten dom był pełen naszych wspólnych rzeczy, przesiąknięty wspomnieniami. Ale wiedziałam, że dam radę wrócić do mojego mieszkania, w którym z kolei czekało na mnie echo chwil przeżytych z Pawłem.

Miałam już posegregowane rzeczy, kiedy przyjechał Antek, starszy syn Juliusza i… powiedział mi, że jego ojciec zapisał mi ten dom w testamencie! I tak dostałam spadek po ukochanym.

Byłam wstrząśnięta! Przez tyle lat Julek mi to obiecywał, a ja się wzbraniałam. Nie chciałam tego domu, przecież powinien należeć do jego dzieci. Nie miałam zamiaru wydzierać im ich dziedzictwa, co powiedziałam teraz Antkowi.
– Zrzeknę się spadku! – oznajmiłam.
– Naprawdę? – był zdumiony. 
Chyba przyjechał nastawiony na długą dyskusję, a nawet wojnę. A tutaj wygrał bitwę, zanim w ogóle otworzył ogień.
– To jest wasze! – stwierdziłam.
– Ale ty kochasz ten dom, Anno – nadal nie wierzył, że go oddam.
– Kocham i zabiorę go w swoim sercu – powiedziałam.
Umówiłam się z nim i z młodszym synem Juliusza, Robertem, u notariusza. Przyjechali obaj. Przed wejściem do kancelarii poprosili mnie o chwilę rozmowy.
– Anno, podjęliśmy pewną decyzję. Mamy nadzieję, że przyjmiesz ją z zadowoleniem. Zresztą nie chcemy słyszeć o twojej odmowie – powiedział Antek.
Słuchałam zaciekawiona, nie mając pojęcia, jaką mi zrobią niespodziankę. A tymczasem to, co usłyszałam, sprawiło, że łzy wzruszenia znów stanęły mi w oczach, jak przed laty, gdy Julek pokazał mi swój, a raczej nasz wymarzony dom.
– Nie chcemy, abyś się wyprowadzała. Uważamy, że masz prawo mieszkać w tym domu do śmierci, dopiero wtedy przejmiemy go z Robertem – usłyszałam.

To był doprawdy szczery gest z ich strony i czułam, że odrzucając propozycję, zrobiłabym tym chłopcom przykrość. Przystałam więc na to i nadal mieszkam w drewnianym domku po Julku, otoczona miłością nie tylko swoich dzieci i wnuków, ale również jego rodziny, którą uważam za własną.