Sokołowsko - malutka wieś położona w Sudetach, w XIX wieku znana pod nazwą Görbersdorf. To właśnie tam zostało uruchomione w 1855 roku pierwsze na świecie specjalistyczne sanatorium dla gruźlików. Na jego wzór zostało następnie zbudowane szwajcarskie Davos. I choć Sokołowsko nazywane jest "śląskim Davos" to, by oddać sprawiedliwość historii, tak naprawdę Davos powinno nazywać się "szwajcarskim Sokołowskiem". Nie dziwi jednak, że stało się inaczej. Po wojnie sanatorium podupadło, w czasach PRL-u powoli chyliło się ku ruinie, a z końcem XX wieku wydawało się, że czasy świetności ma już dawno za sobą. Gdy w 2004 roku do tego zapomnianego przez świat miasteczka przyjechała polska para artystów - Bożenna Biskupska i Zygmunt Rytka, okazało się, że dla Sokołowska otworzył się nowy rozdział. Dziś Sokołowsko jest miejscem trzech festiwali artystycznych i przyciąga ludzi z całego świata. Nie tylko na czas festiwali. Sokołowsko to miejsce magiczne, które skupia równie magicznych ludzi. Postanowiło się tu osiedlić wielu artystów i ludzi ze świata kultury, odrestaurowywując zabytkowe obiekty XIX-wiecznej architektury i rearanżując je na domy. Zakupy można zrobić tu u Pana Cukiernika, który prowadzi jedyny w Sokołowsku sklep spożywczy. Po mleko warto się udać do Pana Mąki, rolnika, który hoduje tu krowy z... Australii. Gdy poznaję kolejne historie mieszkańców Sokołowska, nie mam wątpliwości: trafiłam do innego wymiaru. Czas biegnie tu innym tempem, powietrze pachnie inaczej. Nie bez powodu o Sokołowsku krąży żart, że tu kupuje się bilet w jedną stronę. Opowieść o Sokołowsku to historia piękna i szalona jednocześnie. Jednak patrząc na kobiety, które stoją za tym projektem, trudno oprzeć się wrażeniu, że w tym szaleństwie jest metoda. Zresztą - mamy nadzieję, że przekonacie się sami. Zapraszamy do lektury wywiadu z Bożenną Biskupską i Zuzanną Fogtt, kobietami, które są żywym dowodem na to, że niemożliwe nie istnieje.

Skąd wziął się pomysł, by wyjechać z Warszawy? Rozumiem, że powstała wizja, ale skąd wzięła się potrzeba, by tę wizję zagnieździć na drugim końcu Polski?

Bożenna Biskupska: Mieszkałyśmy w tym okresie zarówno w Warszawie, gdzie znajdowała się moja pracownia, jak i w zabytkowym pałacyku myśliwskim Stanisława Lilpopa w Podkowie Leśnej. Bardzo piękny obiekt, w stylu art déco, który remontowałam blisko 13 lat. 

Zuzanna Fogtt: Może warto tu dodać, że pałac – choć otwarty dla artystów – był też naszym domem (śmiech). Parter pełnił rolę powierzchni wystawienniczej. Przyjeżdżało do nas mnóstwo różnych artystów, z którymi zrealizowaliśmy wspólne projekty. Ich skala nie była mała, ale nie było to coś na miarę pomysłu Bożenny (śmiech).]

Bożenna: Tak, w momencie, gdy pojawiła się fundacja [In Situ – Fundacja Sztuki Współczesnej prowadzona od 2004 roku przez Zuzannę, Bożennę i Zygmunta– przypis red.] i myśl o szerszym działaniu w sztuce, artystach, rezydencjach, wydarzeniach, których celem miało być poszukiwanie swojego miejsca w sztuce, stało się jasne, że Podkowa nie spełnia tych warunków. Wydawało mi się, że taki obszar totalny daje jako jedyny możliwość pełnej swobody działania. Jeśli performerzy wykorzystują ogromne połacie przestrzeni czy dźwiękowcy pozyskują dźwięk z parku, to wymaga to określonego terenu. Także decyzja o miejscu wynikała bezpośrednio z potrzeby tworzenia i była to potrzeba wielokrotnie artykułowana przez artystów. Nie ma mowy o swobodzie twórczej na połowie hektara ziemi, przy dzwoniącym kościele i szumie samochodów, które co chwile przejeżdżają wzdłuż ogrodzenia. Także w Podkowie zaczęło się pięknie, choć w małej skali. To dało nam poczucie, że ta wizja ma sens. Tak zaczęło się poszukiwanie miejsca.

Jak one wyglądały? Wsiadłyście w samochód i zaczęłyście jeździć po Polsce?

Bożenna: Poszukiwania trwały około dwóch lat i nie były łatwe, jednak wiedziałam, że są konieczne. Miałam głębokie wewnętrzne przekonanie, że niezbędny jest własny teren o określonej wielkości – taki, gdzie można się skupić bądź zgubić. To wyobrażenie nie miało w mojej głowie żadnego konkretnego kształtu, nie było przypisane do żadnego obrazu czy miejsca. Wobec tego zrobiliśmy z Zygmuntem [Zygmunt Rytka, wieloletni partner Bożenny, ceniony polski artysta sztuk wizualnych – przypis red.] marszrutę po całej Polsce. Oglądaliśmy skrajnie różne miejsca i obiekty – pałace, zamki na wodzie oraz wille. Wszystko w ruinie. Gdy trafiliśmy do Sokołowska, decyzja zapadła w ciągu jednego poranka.

Zobacz także:

(śmiech) Wybacz śmiech, po prostu, gdy widzę ogrom tego miejsca (jesteśmy w gigantycznym sanatorium!) i słyszę, że decyzja zapadła w ciągu jednego poranka to nie umiem opanować rozbawienia. Bożenna, musiałaś słyszeć to wielokrotnie – wariatka jesteś. 

Bożenna: No słyszałam, słyszałam (śmiech). Zaprosił nas tu kolega, który zajmował się w Sokołowsku renowacją małej cerkwi. Nie mógł uwierzyć, gdy usłyszał, że chcemy opuścić Podkowę. „Dlaczego? Po co?” pytał. No właśnie, dlaczego? Dlatego, że było marzenie i upór w dążeniu do jego spełnienia. Zaprosił nas i powiedział: „Skoro tak, to przyjedźcie. Zobaczycie, kupicie Grunwald – dawne sanatorium Dr. Brehmera”. I tak też się stało.

Czyli miłość od pierwszego wejrzenia? Po prostu od razu poczuliście, że to jest to?

Bożenna: Oglądając przeróżne nieruchomości, zawsze pojawiał się ten sam problem – brakowało w nich otoczenia natury, do tego PRL-owski krajobraz. Często nieruchomość, choć ładna, położona była w bardzo nieciekawej okolicy – wśród starych PGR-ów, opuszczonych magazynów, nędznych dróg. Z kolei przyjeżdżając do Sokołowska zobaczyliśmy piękny obiekt położony w parku na tle malowniczej miejscowości otoczonej górami. Pamiętam, że przyjechaliśmy tu nocą. Następnego dnia obudziło mnie słońce, wybrałam się na spacer i widzę taki obrazek: dwóch panów zamiata szczotką chodnik, wokół góry, urokliwy starodrzew, a w tle wyłania się imponująca budowla. Myślę sobie „Co tu się w ogóle dzieje? Gdzie ja jestem?”. Trafiony zatopiony, po prostu. Biegnę do Zygi i mówię „mamy to!”.

Zuzanna, a jak Ty zareagowałaś na pomysł mamy, gdy zadzwoniła do Ciebie tamtego poranka? Też od razu dostrzegłaś potencjał tego miejsca?

Zuzanna: Skądże. W pełni rozumiałam, gdy Bożenna mówiła z zachwytem: „Jaki tu piękny detal! A tu jaki cudny!”, ale jednocześnie zdawałam sobie sprawę, że ten piękny detal zaraz zwali nam się na głowę. Cała konstrukcja budynku była niestabilna i wymagała mnóstwa prac, zasobów i przede wszystkim pieniędzy.

Bożenna: Tak, to prawda. Ja patrzyłam na zabytkowy obiekt i widziałam piękno. Nie dostrzegałam wtedy braku zadaszenia, walących się ścian, czy rozpadających się kominów. Może to i dobrze, bo gdybym tę wiedzę miała, to mogłabym się zawahać.

Zuzanna: Ja z jednej strony bardzo wierzyłam w ideę Bożenny - sens w znalezieniu miejsca totalnego. Znam moją mamę i wiem, że podejmuje się projektów dużego formatu. Dom w Podkowie Leśnej, był przepięknym obiektem dzięki pracy i wysiłkom Bożenny. To miejsce wyrosło ze sztuki. Bożenna jest człowiekiem ogromnej pracy i wiary, jednak, gdy pokazuje mi obiekt pozbawiony dachu, to rozmowa jest bardziej skomplikowana. Bożenna nie używa komputera, natomiast ja na co dzień korzystam z takich programów jak Excel (śmiech). Choć idea była mi bliska – to sam pomysł zakupu kompleksu sanatorium nie budził mojego entuzjazmu.

Bożenna: Co więcej, Zuzanna jest z wykształcenia architektem, więc dobrze wiedziała co oznacza zakup takiej ruiny.

Zuzanna: Tak, ja po prostu wiedziałam, że perspektywa odbudowy jest odległa, a odpowiedzialność finansowa jest znacząca. Tego projektu bali się wszyscy, nawet ludzie z dużym kapitałem, dlatego byłam przeciwna, ale jednocześnie w głębi serca liczyłam na to, że Bożenna zdecyduje się na ten odważny zakup. Odezwała się we mnie ambicja i wiedziałam, że możemy stworzyć tu coś niezwykłego. Dziś myślę, że nikt nie zrobiłby tego lepiej niż Bożenna i Zygmunt. To miejsce powstało dzięki dwójce fenomenalnych artystów, którzy oddali życie sztuce. 

Bożenna: Zuzanna wiedziała zresztą, że jak się uprę to nie ma przebacz, więc powiedziała w końcu „Dobrze, rób co chcesz, jedź i kup tę paranoję”. (śmiech)

Zuzanna: I tak Bożenna pojechała, a nasz dwunastoosobowy zespół fundacji w Warszawie z wypiekami na twarzy czekał przy telefonie. W końcu zadzwonił telefon i spytałam „No i co?”, na co mama odpowiedziała poważnym głosem „No i co? No i sprzedane”. Przekonani, że coś poszło nie tak, spytaliśmy „No, ale komu? Co się stało?”. Po drugiej stronie zapadła cisza. Aż w końcu śmiech, „No nam!”.

Były momenty, że żałowałaś tej decyzji?

Bożenna: Nigdy! Zwłaszcza pierwsze lata, gdy żyliśmy tym marzeniem. Było fenomenalnie.

To szaleństwo miało swoją kontynuację, prawda? Bo sanatorium Dr. Brehmera to nie jest Wasza jedyna inwestycja w Sokołowsku.

Bożenna: Powiedzieliśmy A, więc trzeba było powiedzieć B (śmiech). Podjęliśmy odbudowę Różanki – dawnego sanatorium z połowy XIX wieku, w której teraz jesteśmy, a potem kina teatru Zdrowie, mimo, że nie miałam żadnych planów na realizację innych projektów. A jednak stało się. Wynikiem naszej wspólnej pracy są wydarzenia artystyczne. Jesteśmy po dziewiątej edycji festiwalu sztuki efemerycznej Konteksty, szóstej odsłonie festiwalu muzyki eksperymentalnej Sanatorium Dźwięku oraz w trakcie przygotowań do Hommage à Kieślowski. 

Zuzanna: Tak, kino niejako było moją decyzją. Gdy w gminie pojawiło się ogłoszenie, że jest do nabycia stary obiekt kino-teatru, który ma być zaadaptowany na hurtownię, to nie mogłam się oprzeć i musiałam go zobaczyć. Jak już tam weszłam, to wiedziałam, że decyzja w moim sercu już zapadła – włączamy obiekt do działań filmowych.

No tak, niedaleko pada jabłko od jabłoni. To dość ciekawe, że w przypadku kina postąpiłaś dokładnie tak, jak Twoja mama rok wcześniej. Z tą samą determinacją i wiarą zdecydowałaś się podjąć odważną, by nie powiedzieć szaloną, decyzję.

Zuzanna: Tak, dokładnie. Niebezpieczne z mamą jest jedno – jej szaleństwo się udziela. Całe moje życie jest związane z podróżami po nieruchomościach Bożenny: inwestycja przy ulicy Lwowskiej, gdzie Bożenna zaanektowała cały strych, piękny dom na pojezierzu brodnickim, pałac Lilpopa w Podkowie – wszystko ruiny, które zostały pięknie odrestaurowane. Gdy Bożenna kończy remontować jedno miejsce, zaczyna szukać nowego projektu (śmiech).

To jest niezwykłe, że masz w sobie ciągłe pokłady sił, wiary i energii. Bo przecież wszystkie te projekty to ogromne inwestycje.

Bożenna: Tak, chyba coś musi być na rzeczy, choć zwykle idzie to siłą rozpędu. Jeśli chodzi o Różankę, to zupełnie nie planowałam się tego podjąć. Musiałam gdzieś mieszkać po przeprowadzce do Sokołowska, ale zakładałam, że zamieszkam w westybulu w sanatorium Brehmera. Gdy Zuzanna to usłyszała: „Czyś Ty zwariowała? Nie ma mowy! To musi być przestrzeń dla artystów!”.

Zuzanna: Jako architekt widziałam tam duży potencjał, więc zaprosiłam do współpracy moich profesorów z Wydziału Architektury Politechniki Warszawskiej, a dodatkowych konsultacji udzielili moi drodzy znajomi, którzy wtedy szykowali polski pawilon na Expo. Zrobiliśmy zamknięty konkurs dla wybranych pracowni architektonicznych i tak westybul został na nowo zaprojektowany, a następnie odbudowany. Twórcami zwycięskiego projektu byli japoński architekt Hiroyuki Mae oraz Tomasz Grzyb.

I rozumiem, że tak zaczęły się poszukiwania miejsca, w którym mogłybyście mieszkać, tego, w którym dziś siedzimy.

Zuzanna: Tak, Różanka była opuszczonym domem w parku otaczającym sanatorium Brehmera. Bożenna wielokrotni zastanawiała się, „Kiedy to runie? A jak nie, to kiedy będzie można to zburzyć?”. Stan budynku był zły, w ogóle nie widziałyśmy w nim potencjału. Jak się okazało, widzieli go inni, kilku inwestorów rozważało zakup Różanki w celu stworzenia tam domu opieki dla seniorów.

No tak… dalej już nie musicie mówić. Gdyby do tego zakupu doszło to stworzyłaby się jakaś absurdalna enklawa seniorów otoczonych z każdej strony Waszym parkiem, w którym działają artyści tworzący sztukę eksperymentalną. Mieszanka kuriozalna. I wybuchowa.

Bożenna: Dokładnie. Poza tym Różanka zaczęła pełnić funkcję zastępczą dla sanatorium. Dziś to ona jest miejscem rezydencji artystycznej i to tu odbywa się wymiana artystyczno-kulturalna.

Tak, w Różance czuć artystycznego ducha w powietrzu od pierwszych chwil. I nie mam tu na myśli obecności artystów sensu stricto. Macie imponującą kolekcję sztuki.

Bożenna: To chyba najlepsze potwierdzenie naszej miłości i wiary w sztukę. Nasza kolekcja to wynik wieloletnich przyjaźni, moich i Zygmunta z polskimi artystami. W latach 60-tych, 70-tych, 80-tych, taka wymiana między artystami była częsta i nie myślało się wtedy o wartości tych prac. Po prostu trzymaliśmy się razem, wspólnie się inspirowaliśmy, bawiliśmy. Tak powstała kolekcja prywatna, w której mamy prace: Łodzi Kaliskiej, Warpechowskiego, Berdyszaka, Robakowskiego, czy Partuma. Dziś są to obiekty o wyjątkowej wartości, często dostajemy zapytania o wypożyczenie ich do Muzeów. 

Choć cała kolekcja jest imponująca, to jest w niej jeden element szczególny: archiwum Krzysztofa Kieślowskiego. Jak znalazłyście się w jego posiadaniu?

Bożenna: Można powiedzieć, że możliwość pracy nad archiwów Krzysztofa Kieślowskiego pojawiła się wraz z rozpoczęciem odbudowy sanatorium. Historia zatoczyła koło, ponieważ to w Sokołowsku dorastał Krzysztof Kieślowski. Z kinematografią zetknął się w kino-teatrze Zdrowie. Pomysł stworzenia archiwum wyszedł od jego żony Marii. Dalszą konsekwencją tych działań jest festiwal Hommage A Kieślowski - tegoroczna edycja będzie dziewiątą już odsłoną tego projektu. 

Zuzanna: Ta niesamowita przygoda z twórczością Kieślowskiego i jej archiwizacją wyszła zupełnie niespodziewanie, bo nie planowaliśmy wychodzić poza obszar sztuk wizualnych. Zaufanie Marii oraz całej rodziny Kieślowskich jest dla nas niezwykle nobilitujące, bo powierzyli nam w opiece wyjątkowe archiwum reżysera zwierające unikatowe obiekty, jak odręczne zapiski czy niepublikowane kadry. Po ośmiu latach udało nam się w końcu opracować archiwum jego twórczości.

Oj, wyobrażam sobie, że musiał być to gigantyczny wysiłek – wysiłek, który możliwy był zapewne jedynie dzięki determinacji i wierze ludzi, których tu przyciągacie. Bo przyciągacie z pewnością. Ja sama po dwóch dniach pobytu w Sokołowsku zaczęłam myśleć jakby tu stworzyć sobie jakiś przyczółek.

Bożenna: Faktycznie, chyba tak jest. Śmiejemy, że do Sokołowska kupuje się bilet w jedną stronę. Ilekroć ktoś nas odwiedza, wystarczy, że minie dzień, dwa i już zaczyna się rozglądać za własnym lokum. 

Warto dodać, że gości u Was nie brakuje. Może nie codziennie, ale trzy razy do roku Sokołowsko wypełnia się ludźmi z całego świata. Mam tu na myśli festiwale, które organizujecie.

Zuzanna: Festiwale, które organizujemy w Sokołowsku to wydarzenia, które przyciągają wyjątkowych ludzi. Może nie są to spektakularne ilości, ale 350 osób, które są w stanie dojechać do tej niewielkiej miejscowości, żeby przez kilka dni doświadczyć sztuki eksperymentalnej, to dla mnie duża wartość.  

Zdecydowanie. Często to właśnie te kameralne festiwale pozwalają na doświadczenia naprawdę unikatowe, których nie przeżyje się na Openerze.

Zuzanna: Nie chwaląc się, musimy przyznać, że Sokołowsko przyciąga ludzi nietuzinkowych. Przykładem może być zeszłoroczny festiwal, w którego programie były spacery ornitologiczno-artystyczne o piątej rano. Brzmi abstrakcyjnie, a codziennie była grupa chętnych do wyjścia w las o brzasku. 

Energie się przyciągają. Szaleństwo przyciąga szaleństwo (śmiech). A Wy – jak już ustaliłyśmy jesteście całkiem szalonymi typami (śmiech). Gdy o tym myślę, nie mogę przestać zastanawiać się nad tym skąd w Was tyle sił, determinacji i wiary, że to szaleństwo się uda.

Bożenna: Ja się nad tym chyba wcale nie zastanawiam. Ani dziś, ani nigdy. Całe życie robiłam to, co chciałam i zawsze jakoś się udawało. Patrząc dziś na Sokołowsko mogę powiedzieć, że i tu się udało, bo już dziś można powiedzieć, że osiągnęliśmy pewien etap. 

Skąd w Tobie ta postawa, by żyć po swojemu? Wyniosłaś to z domu?

Bożenna: Chyba tak. Mój tata taki był. Miał mnóstwo talentów i mnóstwo odwagi. Kochał życie, kochał ludzi. Zawsze mnie wspierał, nawet w najbardziej szalonych pomysłach, również tych budowlanych. Dziś też tu z nami jest, choć niefizycznie. Zwłaszcza na początku bardzo czułam jego obecność i wsparcie. 

Zuzanna: To miejsce ma niezwykłą energię – czujecie zresztą jak dobrze się tu śpi, jak oddycha, jak człowiek tu wypoczywa. 

Co jest dla Was największą wartością tego projektu?

Bożenna: Po pierwsze ratujemy dziedzictwo kulturowe.

Zuzanna: A po drugie: ciągły rozwój. Współpracujemy z nowymi artystami, specjalistami, którzy wnoszą nowe pomysły i wizje. Te spotkania też zmieniają życie. Dla mnie jednak najważniejszą wartością to moja rodzina, która też powstała dzięki spotkaniu z Gerardem Lebikiem w Sokołowsku, a teraz razem z nami jest nasz mały Ivo - nasz 10 miesięczny Minister Kultury!

No właśnie, bo chyba kluczowy jest w tym miejscu proces i rozwój, a nie cel sam w sobie.

Zuzanna: Dokładnie. I tak jak świat jest w procesie zmiany, tak będzie zmieniało się Sokołowsko.

Bożenna: Dla mnie to miejsce zawsze będzie obiektem sztuki. Możemy zrobić tu hotel, restaurację, szkołę, czy bóg wie co, ale bardzo zależy mi na tym, żeby kultywować myśl przewodnią, która nas tu zaprowadziła. 

Żeby myśleć ideą.

Bożenna: Tylko ideą.

I jest to piękna idea. Bardzo Wam dziękujemy za rozmowę. Życzymy dużo dobrej energii! Byście nigdy nie straciły sił i wiary, że warto.

Bożenna: My też dziękujemy. Chodźcie, kolacja czeka!

****

W Sokołowsku można spędzić weekend czy urlop, wypoczywając w otoczeniu gór w pensjonacie Różanka. Co roku odbywają się tu również trzy festiwale: festiwal sztuki efemerycznej Konteksty, festiwal muzyczny Sanatorium dźwięku oraz festiwal filmowy Hommage a Kieślowski, którego 9 edycja odbędzie się w Sokołowsku w dniach 13-15 września 2019. Spuścizna po jednym z najwybitniejszych europejskich reżyserów, Krzysztofie Kieślowskim, to coś, co z pewnością można nazywać dziś naszym dobrem narodowym. Ochrona dziedzictwa kulturowego wymaga jednak, jak wszystko w dzisiejszym świecie, środków finansowych. Chętni mogą wesprzeć organizację festiwalu poprzez wpłatę dowolnej kwoty TUTAJ.