Dostajesz próbkę kremu. Jeśli będzie ci odpowiadał, zainwestujesz w cały słoik. Może nawet będziesz używała go latami. A gdy okaże się, ze na półce obok stoi lepszy, bez wahania wymienisz. W przyszłości tak ma być z miłością. Wszystko trzeba najpierw przetestować. Sprawdzić, czy działa i spełnia oczekiwania. Związek tez. I przede wszystkim – nie wolno zamykać się na inne opcje. Może za rogiem czai się coś nowego, lepszego, ciekawszego? Nigdy nie wiesz.
Gdy miesiąc temu w amerykańskiej telewizji startowało „Satisfaction”, serial o parze mierzącej się z kryzysem w związku, wśród tysiąca millenialsów (to my wszyscy urodzeni miedzy 1980 a 2000 rokiem) przeprowadzano badania dotyczące relacji. A w zasadzie tylko jednej konkretnej formy relacji: małżeństwa. Czy millenialsi chcą mówić „tak”? Tak. Tyle ze w wersji mniej wiążącej, bez zamykania furtki. Badania pokazały, ze opcja „na zawsze” jest nieaktualna.
Prawie połowa pytanych powiedziała, że marzy im się model małżeństwa z dwuletnim okresem próbnym, taka wersja beta. Co to w praktyce oznacza? Mniej więcej tyle, ze po dwóch latach można małżeństwo bez konsekwencji i stresu anulować. 30 proc. potraktowało ślub jak etat w korporacji – biorę, ale za piec lat renegocjujemy warunki kontraktu. A 20 proc. postawiło na wersje prezydencka – wybieram partnera, ale tylko na cztery lata. Jeśli się sprawdzi, zostanie na kolejna kadencje. Jeśli nie – poszukam lepszego kandydata.

Związek? Zawsze, ale nie na zawsze

Margaret Mead była antropologiem kultury, z bliska obserwowała rewolucję seksualną z lat 60. ubiegłego wieku. Najpierw kibicowała wolnej miłości, później – wolności w miłości. To Mead już w latach 70. pisała o tym, że w przyszłości tradycyjne związki na całe życie zostaną wyparte przez monogamiczne relacje na jakiś czas. Minęło 40 lat i prognoza Margaret Mead się sprawdziła. Ale seryjni monogamiści nie mają lekko. Niektórzy w ich przechodzeniu że związku w związek widzą emocjonalny defekt – ten typ tak ma, że nie potrafi być sam. To tylko część prawdy. Monogamiści przyszłości wchodzą w wieloletnie, często sformalizowane związki. Ale zmieniają zasady gry. Na nowo definiują śluby i rozwody. Pierwsze nie jest dla nich dożywotnim wyrokiem, drugiego się nie boją. Małżeństwo w wersji beta to idealny model dla wszystkich związkofobów. Seryjni monogamiści wchodzą w związek z założeniem, że po okresie próbnym mogą z niego wyjść bez konsekwencji, a to sprawia, że nie boją się w pełni zaangażować. Przez te dwa lata dają z siebie wszystko. I co najważniejsze, bywa, że związek zdaje test i są w nim szczęśliwi jeszcze latami. Dla hedonistycznie nastawionych millenialsów związek to przyjemność. Jak przestanie być miło, to się wycofam i poszukam szczęścia gdzie indziej. Świat czeka.

Osobno, ale lepiej

Związki seryjnych monogamistów wcale nie są gorsze, płytsze, mniej wartościowe – są po prostu krótsze. Co więcej, jedna z prognoz mówi o tym, że ich relacje będą lepsze i zdrowsze, tyle że podskoczy również liczba rozwodów. To ma sens? Oczywiście. Nowe pokolenie stawia na satysfakcję. Millenialsi chcą być zadowoleni z życia. Przestajesz lubić swoją aktualną pracę? Zmieniasz. Związek się wypalił? Wchodzisz w nowy. O współczesnych dwudziesto- i trzydziestolatkach mówi się, że są generacją wychowaną w poczuciu nieograniczonych szans. Mogą wszystko i nie boją się wyciągać rąk po to, co najlepsze. Mimo że mniej trwałe, relacje seryjnych monogamistów to wciąż klasyczne związki, oparte na partnerstwie miłości i wierności. Tylko bez wspólnego konta w banku i kredytu hipotecznego do podziału. Nic dziwnego, że coraz większą popularnością cieszy się wariant LAT – „living apart together”, czyli wspólne życie, ale w osobnych mieszkaniach. Skoro zakładasz, że obecny związek nie jest tym ostatnim, ciężko podjąć decyzję o wspólnym kupnie mieszkania.
LAT to opcja praktyczna. W Wielkiej Brytanii już kilka lat temu 10 proc. par mieszkało osobno. Tak żyją również Belgowie, Francuzi, Skandynawowie i Niemcy. Bez społecznego sprzeciwu, bo nikt nie widzi w osobnym mieszkaniu niczego złego, a ci, którzy mieszkają oddzielnie, zapewniają, że związek na tym nie traci. Przeciwnie: zdaniem ekspertów niezależność w parze wzmacnia relację.

Mniej przymusu, więcej miłości

Zmieniły się priorytety. Zakładanie rodziny już nie jest na pierwszym miejscu, a przynajmniej nie od razu. Wykształcenie, praca, awans, podwyżka, mieszkanie, samochód, pełna samowystarczalność. To, że o stałym związku zaczynamy myśleć dużo później niż nasze mamy, wynika też z tego, że nikt od nas nie wymaga myślenia o nim już teraz. Nikt nie każe ci brać ślubu przed trzydziestką. Społeczna presja słabnie, a za pięć, dziesięć lat nie będziemy jej już w ogóle odczuwać. Nie musisz wychodzić za mąż z rozsądku, bo starych panien nikt już nie wytyka palcami. Mało tego, starych panien już nie ma. Wśród seryjnych monogamistów występują wyłącznie singielki w przerwie między związkami. Nie musisz brać ślubu dla pieniędzy, bo chcesz być i jesteś finansowo niezależna. Zresztą ostatnie wyniki badań pokazują, że już 25 proc. polskich kobiet zarabia więcej niż ich partnerzy. Za pięć lat pewnie będzie ich jeszcze więcej.
Nie potrzebujesz małżeństwa również do tego, żeby awansować w hierarchii społecznej. Skończyłaś dobre studia – masz dobrą pracę, więc odpowiedni status zapewniasz sobie sama. Seryjni monogamiści chcą ślubów, tyle że od razu zakładają, że może być ich więcej niż jeden. Zachłanność? Realizm. I choć tym samym wysadzają w powietrze tradycyjne wyobrażenie o instytucji małżeństwa, w związki wchod