Czy może być coś milszego, niż usiąść przy stole suto zastawionym: papierami, farbami, stemplami, skrawkami starych koronek, i tworzyć, tworzyć, tworzyć? Zdaniem naszych bohaterek: nie. – Być może sto lat temu wyszywałybyśmy serwetki. Ale dziś z pasją ozdabiamy zdjęcia naszych bliskich, albumy, kartki, zakładki, pudełka. To właśnie jest scrapbooking. Cudowna zabawa w tworzenie pięknych rzeczy. Apelujemy: scrapujcie razem z nami! Moje ulubione słowo? „Przydasie”. Dzięki oryginalnym „przydasiom” powstają najpiękniejsze kartki, albumy, żurnale – mówi warszawianka Olga Heldwein, mama 3-letniego Eryka, zapalona scraperka. – Z angielskiego „scrap” znaczy „skrawek”. I właśnie te skrawki – papieru, wstążek, koronek – są moją twórczą bazą – tłumaczy Olga i zaprasza do swej pracowni. Urządziła ją w mieszkaniu na trzecim piętrze, na balkonie zabudowanym kiedyś przez jej dziadka. Mieści się tu jedynie wąskie biurko i kilka półek. Ale Olga i tak jest szczęśliwa, że dorobiła się twórczego kącika. – Tu powstają moje scrapy. Tu mam też pod ręką swoje bezcenne „przydasie” – mówi. Zdejmuje z półki jeden z wielu kuferków. – W środku są prawdziwe skarby: klips babci, uchwyty od szafek, igielniki, spinka do mankietów z haftem prababci, buteleczka na olejek różany, koronka ze starej bluzki, łyżeczka z targu staroci, kartka ze zniszczonej książki… Skąd to mam? Zwykle dostaję, rzadko kupuję. Często zdobywam sama: spaceruję po mieście i zbieram „śmieci” – śmieje się Olga. – Mój mąż już się wstydzi wychodzić ze mną z domu. Podobno poznaje po mojej minie, że zaraz zgarnę z ziemi jakieś szkiełko. A jak mi mało, zawsze mogę liczę na hojność sąsiadów. Jeśli mają zbędne rzeczy, wystawiają je na klatkę. Zwykle nieźle się obłowię. Również w mojej rodzinie każdy wie, że stawiam na twórczy recykling. Ostatnio babcia znalazła na strychu pudło z nićmi. Oczywiście je dostałam. Koleżanki też nigdy nie przychodzą z pustymi rękami. „Masz, to ci się przyda” – mówią i wręczają mi stare klamerki, guziki, ćwieki – wylicza Olga. – Prezenty? Tylko scrapowe. Mąż podarował mi wypasione nożyczki, które nigdy się nie tępią i poradzą sobie nawet z puszką po konserwie. Mam też sprzęt do „postarzania” papieru. Ale jak potrzesz papier pilnikiem do paznokci, efekt będzie taki sam.

NIE TRZEBA MIEĆ WIELKICH PIENIĘDZY I NIE WIADOMO JAKIEGO SPRZĘTU, ŻEBY SCRAPOWAĆ.

– Zanim dorobiłam się nagrzewnicy, używałam starego żelazka. Tak samo dobrze roztapia specjalny puder, który pod wpływem ciepła staje się lepki. Ozdabiam nim kartki notesów, pamiętników – tłumaczy Olga. – Natomiast rzadko korzystam z drogich tuszy. Potrzebny mi błysk? Rozcieram swój brokatowy cień do powiek, łączę go z barwnikiem i już mam. „Przydasiowy” szał panuje też w domu Agnieszki, warszawskiej architekt, mamy 8-letniej Leny i 6-letniego Alka. Ich mama również scrapuje. – Dzieci przejmują się moją pasją, starają się pomóc. Każde wyjście na podwórko kończy się pytaniem: „Mamo, a to ci się przyda?”. Po czym następuje prezentacja znalezionych skarbów: puszek, kamyczków, piórek. Kiedyś przynosiły wszystko, co wpadło im w ręce. Na szczęście teraz udało się nam dojść do porozumienia. Jest takie: ograniczamy łupy do zardzewiałych metalowych rzeczy. Z tych nie zrezygnuję! Zdobię nimi swe prace w mrocznym stylu grunge. Skąd ten mrok? Nie jestem taka łagodna, na jaką wyglądam. Jak się wkurzę, mój wrzask słyszy pół miasta, ściany, w które walę pięściami, pękają, a ludzie uciekają w popłochu – żartuje Agnieszka. Ale serio, co najbardziej ją denerwuje? – To, że w tworzeniu nie jestem w stanie wyjść poza „ładność.” Musi być dobra kompozycja, właściwie rozłożone akcenty. Cóż, wiedza czasem przeszkadza. Fajnie byłoby odrzucić ją i wspiąć się wyżej, odlecieć. A ja wciąż mam problem. Choćby z beztroskim „ciapaniem” tym obrzydliwym mazidłem, jakim jest żelowe medium akrylowe. Aga chętnie do tworzenia swych kompozycji używa starych widelców. Pokrywa je farbą w taki sposób, że wyglądają jak pokrwawione ręce. Powstała już cała seria widelcowych obrazów. – Na jednym z nich widelec wyglądał jak przygięte do ziemi drzewo, ale moja córka zobaczyła w nim chyba złamaną życiem kobietę, skoro zapytała: „Mamusiu, dlaczego Pani Widelcowa jest taka smutna?” – wspomina Agnieszka. Jej koleżanka Kasia Krzymińska, nazywana Czekoczyną, opowiada: – Zauważyłam, że im więcej mam „przydasiów”, tym mniej z nich korzystam. Ale one i tak wychodzą z każdego kąta. Wszystko przez to, że nie dorobiłam się jeszcze swojego scraproomu. Wciąż zaśmiecam ścinkami i chlapankami całą sypialnię. Mój chłopak codziennie odkrywa na wykładzinie nowe dziury. Po prostu: niechcący przypalam ją nagrzewnicą. Trudno, najwyżej kiedyś wyrzucę wykładzinę. Dla mnie liczy się tworzenie, a nie liczenie strat – mówi Kasia.

INSPIRUJĄ MNIE: MUZYKA, NAPOTKANI LUDZIE, ZAPACHY, KOLORY. CZASEM WYSTARCZY, ŻE SPOTKA MNIE COŚ CIEKAWEGO LUB BANALNEGO, I JUŻ CZUJĘ, ŻE WENA MUSI ZNALEŹĆ UJŚCIE.

Zawsze idę na żywioł. Lubię wybrać kolor, wziąć papier i po prostu działać. W trakcie nie zastanawiam się, czy coś mi się udało, czy nie. Nie maskuję przypadkiem rozlanej farby albo źle odbitego stempla. Nie czekam, aż wyschnie klej, a godzinne planowanie dzieła nie dla mnie. Po prostu wyłączam myślenie, bawię się – tłumaczy Czekoczyna. Ostatnio postanowiła ubrać w artjournalowe kolaże stare rodzinne zdjęcia. – Szczególnie poruszyło mnie jedno, od babci. W chwili gdy mi je podarowała, zaczęła opowiadać o wojnie, o swych rozterkach w młodości. To mnie natchnęło. Chciałam, aby oprawa zdjęcia była wyjątkowa, postanowiłam wyrazić to naturalnymi, delikatnie „przypalonymi” kolorami. Jak z szafy vintage – mówi Kasia. Ma 22 lata, właśnie skończyła policealną szkołę farmacji i rozpoczęła staż w aptece. – Lekko nie jest, bo cały czas myślę o scrapbookingu. Koleżanki z pracy już wiedzą, że mam na tym punkcie bzika. Już w podstawówce tworzyłam albumiki, kartki. Nawet nie wiedziałam, że „to” ma jakąś nazwę. Potem zaczęłam malować. Zaraziła mnie mama, malarka. Ale czułam, że to jednak nie do końca moja bajka. Gdy pierwszy raz usłyszałam o scrapbookingu, pomyślałam, że to coś bez fantazji, jakieś przyklejanie gotowych elementów. Opowiadałam swojemu chłopakowi: „To jakieś nudy z papieru”. Aż pewnego dnia natrafiłam na forum scrappassion. Już wiedziałam, że wsiąknę – przyznaje Kasia. Olga odkryła ten papierowy świat, gdy była w ciąży. – To był trudny czas, musiałam się oszczędzać, nie wychodzić z domu. Moim oknem na świat był internet. Przypadkiem trafiłam na blog jakieś młodej mamy, która chwaliła się własnoręcznie stworzonym albumem zdjęć swego dziecka. Pomyślałam, że zrobię podobny dla swojego syna. Przeszukałam wszystkie szafki w domu i już miałam materiały. Obyło się bez profesjonalnych narzędzi. Do robienia dziurek przydał się zestaw do reperacji pasków. Wzory? Odbijałam je zwykłym tuszem, a wzorek „zgapiłam” z talerza marki Bolesławiec. To, co mi wyszło, wszystkim się spodobało. Koleżanki zaczęły prosić: „A dla nas też coś zrobisz?”. Potem mama, moja fanka, zaczęła zamawiać u mnie kartki na święta – wspomina Olga. – W końcu od tej lawiny zamówień wyczerpały mi się zapasy „przydasiów”. Wybrałam się więc na pobliski bazarek i za całe 20 złotych kupiłam: szary papier, tasiemki, stemple dla dzieci – opowiada. – Teraz są sklepy internetowe, w których jest wszystko. Ale jedno się nie zmieniło: najważniejsza jest kreatywność. Na przykład w pracy, która nazywa się „Królowa Kier”, udział wzięły: podkładka pod piwo, sitko ze zlewu, głowa lalki, metalowe wióry, nakrętki, suwak, zębatki i jakieś części od „niewiadomoczego” – wylicza Olga. Kreatywność ma po mamie. – Ona zawsze miała fantazję. W młodości sama zrobiła sobie modne koturny. Od kozaków urwała obcasy, a w ich miejsce przykleiła drewniane spody od chodaków – opowiada Olga. Sama, co prawda, butów nie tworzy, ale codziennie tworzy scrapy. – Przed urodzeniem syna pracowałam w firmie ubezpieczeniowej, teraz zajmuję się domem. Gdy Eryk jest w przedszkolu, siadam w swojej minipracowni, włączam komputer i przez Skype’a łączę się z koleżanką. Ona też scrapuje, tyle że mieszka w innym mieście. Ale fajnie jest działać razem. Dlatego stworzyłyśmy twórczy team – mówi Olga.

KAŻDE DZIEŁO ZAMIESZCZA NA SWOIM BLOGU, CZĘSTO RZUCA TEŻ NA NIM WYZWANIA ZAPRZYJAŹNIONYM SCRAPERKOM.

Ostatnio zanęciła tak: „Dziewczyny, dziś nowe zadanie. Tematem jest słońce. Ja od razu pomyślałam o piosence Kazika »Plamy na słońcu«. A wy?”. Niebawem dostała masę odpowiedzi w postaci ślicznych scrapów. Agnieszka, ta od widelców, też bloguje. Napisała ostatnio: „Dziś prawie całą rodziną przystąpiliśmy do tworzenia. Syn Alek zrobił notes dla cioci Elizy (mojej siostry). Przygotowałam mu wycięte elementy, które przykleił na okładce. Najlepszą zabawą było psikanie tuszem („Mamo, popsikam jeszcze na gazetę”). W tym czasie Lena, moja córka, tworzyła scrapa dla babci. Pomogłam jej w przycięciu papieru, ale jego brzegi potuszowała już sama, co przy wielkim arkuszu w małych rączkach jest wyczynem!”. Kasia, zwana Czekoczyną, na blogu chętnie dzieli się sukcesami. Kilka dni temu zapytała: „Zgadnijcie, co znalazłam w skrzynce? Najnowszy numer "Somerset Memories". To moja ulubiona gazeta scrapbookingowa. Uwaga! W środku jest mój artykuł, a na okładce – moja praca. Jestem dumna!”. Oprócz scrapów Kasia kocha też art journale. – To artystyczne pamiętniki. Zapisuję w nich swoje emocje, przeżycia. Dobre i złe. Raz po spotkaniu z osobą, która godzinę rozprawiała o paznokciach, popełniłam pracę: „Sto słów. Stop!”. Z ust spływała farba. To był mój protest przeciwko pustce w głowie – wspomina Kasia. Art journale ceni też Aga. – Często podróżuję pociągami. Obowiązkowym bagażem jest wtedy mój „śmieciowy” żurnal. Jego kartki posklejane są z kawałków gazet, ścinków i karteluszków przybrudzonych farbami. Świetnie sprawdza się jako baza do kolażowania w trudnych warunkach. Wystarczą klej, nożyczki, szkolne akwarelki oraz gazeta z kiosku na dworcu. Czasem dla dobrego scrapa trzeba pokonać własne uprzedzenia. Wie coś o tym Olga: – Nie cierpię przyrody, tej kłującej, obłażącej mnie, wplątującej się we włosy. Ale poświęciłam się: pojechałam na działkę, zrobiłam parę zdjęć różnemu robactwu i zdobycze te umieściłam w swej pracy. – Wena nie zawsze jej dopisuje. – Czasem nic mi nie idzie. Tu coś zacznę, tam coś skubnę. Jak coś nie wychodzi, wyrzucam i zaczy- nam od nowa, aż do skutku. – Nic na siłę – uważa Ania Dąbrowska, zwana Finn, z wykształcenia pedagog, z zamiłowania – twórcza dusza. – Uwielbiam mieszać materiały i techniki, eksperymentować. Nie przeszkadza mi, kiedy mam palce umazane tuszem – zapewnia. Na warsztatach, które prowadzi w Polsce i na świecie, radzi scraperkom (czasem przychodzą też panowie): – Twórzcie, gdy jesteście pełne emocji. Bez tego praca będzie pusta. Wy- konana z najpiękniejszych materiałów, nie dorówna tej ze ścinków, ale pełnej uczuć. – Potwierdzam! – mówi Kasia. – Dorzucę do tego spontaniczność tworzenia. Tak właśnie wyczarowałam sobie zakładkę. Zwykle między strony książki wrzucałam bilety, czasem barbarzyńsko zaginałam rogi – opowiada. – Wreszcie mam zakładkę! W kształcie obłoka, na którym przysiadł motyl. Może uda mi się jej nie zgubić?

Zobacz także: