Chciała, żeby nasz syn miał na imię Grześ, chociaż ja wolałem Roberta. A skoro tak, to sama poszła do urzędu stanu cywilnego, chociaż ledwo trzymała się na nogach, bo bała się, że ja zrobię po swojemu. Chciałem kupić sobie czerwone auto – to nie, bo łatwo się brudzi, bo kolor zbyt jaskrawy, bo na pewno będę chciał na niego wyrywać młode dziewczyny… No i tyle się nagadała, że w końcu musiałem ustąpić i kupić srebrne auto, bo takie pasuje jej do płaszcza.

Chce remontu, to niech go sobie sama robi!

Dlatego kiedy uparła się na remont, wiedziałem, że w końcu i tak będę musiał ustąpić, chociaż oczywiście ponarzekałem trochę, ot tak, dla zasady, że chyba w głowie jej się poprzewracało i żaden remont nie jest nam potrzebny! A Halina na to, że laminat już jest niemodny, stosowało się go 30 lat temu. Nie twierdzę, że tak nie jest, ale z drugiej strony, skoro już od trzydziestu lat trzyma się u nas na ścianach, to chyba mocny i wytrzymały jest, no nie?! Zobaczymy, ile te nowoczesne wynalazki wytrzymają, bo ja idę o zakład, że nawet nie dziesięć lat! Na co Halina swoje – jest jej wstyd koleżanki do domu zaprosić, tym bardziej że w rogu korytarza nam tego laminatu brakło i jest tam malutka dziurka, przez którą widać goły tynk. Ja nie wiem, jaki ona ma wzrok, skoro ja przez trzydzieści lat tej dziurki nie zauważałem! Idąc w gości, też nie rozglądam się nikomu po kątach, tylko siadam za stołem i patrzę, czy jest coś dobrego do jedzenia. Dlatego uważam, że Halina grubo przesadza! 

Kiedy jednak wsiadły na mnie we trzy, razem z córkami, uznałem, że nie mam szans.

Ponarzekałem, powiedziałem, że jeszcze będą tego żałować, ale w końcu zadzwoniłem do fachowca i umówiłem termin remontu. Był jeden problem: ściany trzeba było przygotować, bo fachowiec chciał przyjść na gotowe. Należało więc oderwać laminat i pozbyć się wszystkich szaf, wieszaków i wszystkich innych gratów z korytarza. Perfidnie zamierzałem w tym czasie zostawać dłużej w robocie, żeby Halina sama wszystkim się zajęła, skoro jest taka mądra i napalona na ten remont! Niech bierze łom i odrywa sobie te płyty – w końcu mamy równouprawnienie, no nie? 

Gdy wychodziłem rano do pracy, dziewczyny już się kręciły, wynosiły z szaf stosy czapek, szalików i innych dupereli, co to ich kobiety mają tysiące. Nie wiem, po co to wszystko trzymać, skoro i tak nie mają co na siebie włożyć, ale przemilczałem tę uwagę, zabrałem drugie śniadanie i poszedłem na autobus. Koło południa – telefon. Oczywiście – Halina. Byłem pewien, że jest na pogotowiu, bo uderzyła łomem w nogę albo rękę na jakimś gwoździu rozcięła, ale nie…

– Wracaj natychmiast! – wrzeszczała do słuchawki. – Musisz to zobaczyć! 

– Stało się coś? – zapytałem, ale nie chciała nic powiedzieć.

Zobacz także:

No to jej wyjaśniłem, że przecież nie pójdę się zwolnić do kierownika, bo moja żona odkryła mysią dziurę czy inną bzdurę.

– Jak to jest to, co myślę, to kierownik będzie ci mógł nafikać! – powiedziała tajemniczo żona i odłożyła słuchawkę. 

Nie powiem, zaciekawiła mnie, ale na pewno nie na tyle, żebym leciał wcześniej do domu! Poczekałem spokojnie do trzeciej.

W domu od razu zauważyłem, że prace wcale nie posunęły się do przodu. Laminat jak był na ścianach, tak cały czas tam tkwił.

Nawet lustro wciąż wisiało na swoim miejscu… Za to Halina i nasze córy siedziały jak zaczarowane w kuchni i wpatrywały się  w obraz.

Żeby to jeszcze było jakieś arcydzieło, zrozumiałbym, ale to był portret Żyda liczącego złote monety, który wujek Jaś dał mi w prezencie ślubnym, żeby pieniądze się nas trzymały. Ten obraz wisiał w naszym domu bez mała od trzydziestu lat, więc co takiego ciekawego nagle w nim odkryły, że nawet obiadu jeszcze mi nie wydawały? 

Ona szukała kosztowności, ja zaś – grzybów

– Patrz, Staszek – rzuciła Halina, która zauważyła w końcu, że stoję w drzwiach. – Nareszcie będziemy bogaci

Pokiwałem tylko głową z politowaniem, myśląc, że może rzeczywiście jakieś opary wydzielają się z tego laminatu i trzeba było go wcześniej usunąć. 

Tymczasem Halina odwróciła obraz i odsunęła spodnią warstwę. A tam, za portretem Żyda, tkwiła jakaś mapa

– To na pewno skarb! – cieszyła się nasza młodsza pociecha, Aldona. 

– Przecież sam nieraz opowiadałeś, że wujek wyjeżdżał za granicę – mówiła z przejęciem Halina. – Na pewno się tam wzbogacił, może złota nakupił, a potem wszystko zakopał

– No nie wiem… – wątpiłem. – Mama mówiła, że wujek tylko samowar przywiózł z tych swoich wojaży. A że rozrzutny był i pić lubił, to choćby dużo zarobił, to i tak by przepuścił.

Jednak jak Halina chwyciła już temat, to nie było odwrotu. Tym bardziej że porządnie wyrysowana mapa pokazywała tereny, głównie las, koło mojego domu rodzinnego, gdzie wujek mieszkał aż do śmierci.

– Pojedziemy do twojej mamy, niby żeby pomóc, a przy okazji porozglądamy się, co? – zaproponowała żona. 

Myślałby kto, że taka chętna do odwiedzin u teściowej! Zgodziłem się jednak, bo po pierwsze, u mamy dawno nie byłem, a po drugie, zaczął się właśnie sezon na grzyby, a ja uwielbiam je zbierać. W żaden skarb, rzecz jasna, nie wierzyłem. Już bardziej bym podejrzewał, że wujek zaznaczył miejsca, gdzie zakopał butelki! Haliny jednak nie przegadasz, więc w sobotę z rana, zamiast wyspać się pod moją pierzyną jeszcze z dzieciństwa, wyciągnęła mnie do lasu. Zabrała ze sobą kompas, łopatę, mapę, miarkę i Bóg jeden wie, co jeszcze. Chcąc nie chcąc, dałem się wciągnąć w tę zabawę

Pierwszy punkt oznaczony na mapie był na szczęście niedaleko domu. Halina zabrała się do kopania, a ja rozglądałem się, czy nie ma gdzieś w pobliżu jakichś grzybów. I były, a jakże! Czerwone kapelusiki kozaków tylko wychylały się spod mchu! Byłem tak podekscytowany, że nawet nie zauważyłem, jak Halina, zasapana i zdenerwowana, klnie pod nosem. Nic dziwnego zresztą – wykopała prawie metrową dziurę, a skarbu ani widu, ani słychu! 

– To za blisko domów, może ktoś już to zabrał! – stwierdziła i ruszyliśmy dalej. 

O ile jeszcze punkty z mapy łatwo było znaleźć, o tyle skarbu jakoś nie bardzo. Halina była coraz bardziej rozgoryczona. A ja wręcz przeciwnie – grzyby same pchały mi się do rąk! Piękne, dorodne borowiki, żółciutkie kurki, lśniące podgrzybki, maślaki rosnące w całych gromadach… Nic, tylko zbierać! Szybko zapełniły cały kosz, aż szkoda było mi odejść! Halina za to była w fatalnym humorze. Słyszałem, że mruczała coś pod nosem o mojej rodzinie, że pewnie do jej obrazu już się dobrali i skarb wykopali… Aż mi się jej żal zrobiło, że tak się zawiodła, ale od początku jej mówiłem, że wuj Jaś to raczej dla zgrywy taką mapę do obrazu by włożył, niż rzeczywiście ukrył skarby. 

Wreszcie się wydało, czego dotyczyła mapa

Moja mama nie zwróciła uwagi na kiepski humor Haliny, bo aż klasnęła w ręce, jak zobaczyła moje grzyby: 

– No jakbym Jaśka widziała! On też znosił całe kosze grzybów do domu, a ja to wszystko musiałam czyścić, kroić, suszyć, marynować! Czasami aż mnie złość brała, bo ja nigdy aż tylu grzybów, w dodatku takich pięknych, nie zebrałam. Trzeba mieć do tego dar, i tyle. Jasiek obiecał, że narysuje mi mapę i zaznaczy, gdzie są jego grzybowe miejsca, ale nie zdążył…

I wtedy mnie olśniło… Przecież ja te wszystkie grzyby zbierałem w pobliżu punktów zaznaczanych na mapie, bo tam kopała Halina, a ja nie chciałem jej spuścić z oka… 

– Chyba jednak zdążył! – zaśmiałem się, podając jej mapę, którą Halina trzymała, całą wymiętą, w kieszeni. – Tylko zapomniał, gdzie ją wsadził… Bo znalazła się u nas w obrazie!

– Jaśka pismo! – krzyknęła mama, kiedy założyła okulary i przyjrzała się dokładnie mapie. – Dobry z niego brat! Jednak nie zapomniał o mnie…

Mama była radosna i uszczęśliwiona, czego nie można powiedzieć o Halinie. Od łopaty zrobiły jej się bąble na rękach i potem sam musiałem odrywać ten cały laminat. A co najgorsze, wspomina ostatnio, że schody też mamy niemodne i wstyd kogoś zaprosić…