Siedziałam na korytarzu sądowym, czekając na rozprawę, kiedy z sali obok wyszło kilka osób. Szybko się zorientowałam, że tam też był rozwód. Kobieta właśnie oskarżała męża, że mówi same kłamstwa, on milczał, a adwokaci uciszali się wzajemnie. W pewnej chwili milczący mężczyzna spojrzał w bok, prosto na mnie. W jego nieruchomej, na pozór obojętnej twarzy żyły tylko oczy. Wylewało się z nich bezbrzeżne zmęczenie.

Mój rozwód też nie był łatwy. Mąż próbował wszelkimi sposobami na mnie zrzucić winę za swoje zdrady. Walczył o pieniądze, więc sięgał po najbrudniejsze chwyty.

Drugi raz spotkałam tego mężczyznę trzy miesiące później przed kolejną rozprawą. Kiedy przyszłam, jak zwykle za wcześnie, siedział na ławce i czytał książkę. Usiadłam obok. Spojrzał na mnie krótko, potem dłużej.

– Dzień dobry – powiedział.

– Mam nadzieję – odparłam. – Co pan czyta?

Zawahał się.

– Właściwie nie wiem – spojrzał na okładkę i zdziwił się. – Wędkarstwo słodkowodne. To syna, przez ten rozwód tracę rozum.

Zobacz także:

Rozumiałam go. Też niekiedy nie wiedziałam, co czytam, co jem. Jaki jest dzień. Rok wyrwany z życia. Miałam nadzieję, że ta rozprawa będzie ostatnia.
Przez ponad kwadrans rozmawialiśmy. Dowiedziałam się, że ma dwudziestoletniego syna, że żona pewnego dnia postanowiła go opuścić, oficjalnie bez powodu.

– Myślę, że ma kochanka, i nawet podejrzewam, kim on jest, ale nie chcę się w tym babrać – wzruszył ramionami.

– Dlaczego?

– Zna pani to powiedzenie: gdy spojrzysz w otchłań, otchłań spojrzy na ciebie? Nie chcę tak naprawdę wiedzieć. Potrzebuję spokojnego snu.

Spokojny sen. Rozumiałam, o czym on mówi. Polubiłam go, czułam, że to ciepły, spokojny człowiek, z którym kobieta może czuć się bezpiecznie. Szkoda, pomyślałam, że spotykamy się w takich okolicznościach. I szkoda, że piętnaście lat wcześniej nie wiedziałam, że przebojowy, energiczny i chorobliwie ambitny facet nie jest właściwym kandydatem na męża dla mnie.

W pudełeczku był pierścień. Stary, przepiękny

Mataczenie mężowi się nie przysłużyło i dostałam rozwód z orzeczeniem o jego winie. Odsprzedałam mu mieszkanie, w którym od lat źle się czułam, więc teraz musiałam kupić sobie nowe. Tymczasem wynajmowałam kawalerkę i szukałam czegoś odpowiedniego, blisko pracy. Tamtego dnia wyszłam z biura i zamiast jechać do domu, łaziłam bez celu po mieście. W pewnej chwili zobaczyłam ogłoszenie o aukcji bankowej, która odbywała się na piętrze budynku. Postanowiłam tam zajść. Słyszałam, że czasami na takich aukcjach można kupić coś dobrego za ułamek ceny, bo bank, wyprzedając majątek wierzycieli, chce jak najszybciej odzyskać wkład.

Godzinę później wyszłam jako właścicielka piętrowego domu na przedmieściach. Domu w stanie powolnego rozkładu, otoczonego martwym ogrodem. Właściciel podobno zapił się na śmierć, a wcześniej obciążył hipotekę. Bank sprzedał dom za śmieszną sumę, jak na taką posiadłość. Dla mnie oznaczało to wydanie prawie całej gotówki. Przez następne dni pytałam sama siebie, po co mi ten dom? Co mnie podkusiło? Niemniej jednak dom kupiłam i trzeba było się tam wprowadzić.

Willa była stara, jeszcze przedwojenna, z pięknymi pokojami o wysokich sufitach. Pootwierałam wszystkie okna, by wpuścić świeże wiosenne powietrze. Z żalem pomyślałam, że nie ma przy mnie mężczyzny, który pomógłby mi w remoncie. Przy moich zasobach gotówkowych będzie trwało to wieczność. Ale najpierw musiałam ten dom po prostu wymyć z kurzu i zastałych energii.

Dawny właściciel wyprzedał niemal wszystko, zostały tylko dwa wielkie łóżka, jedna szafa i stół z dwoma rozchwierutanymi krzesłami. I sekretarzyk w zaskakująco dobrym stanie. A dziw, że się go nie pozbył, pomyślałam, bo mógł za niego wziąć ładną sumkę. Na kilka libacji by wystarczyło.

Obejrzałam sekretarzyk dokładnie i dostrzegłam wyślizgane miejsce, jakby ktoś często je dotykał. Dotknęłam je i ja. Wyczułam delikatne zgrubienie. Nacisnęłam je. I otworzyła się z boku tajna szufladka. A w środku leżało pudełko. Z bijącym z podekscytowania sercem – kto nie lubi znajdować skarbów? – uchyliłam je.

W środku było pudełeczko, a w nim przepiękny pierścień. Nieco w stylu wschodnim – bez wielkiego oczka, za to złoto wygięte było w precyzyjne, kunsztowne kwiatowe esy floresy, z kolorowymi drobinkami klejnotów zamiast płatków. Cudo. Naturalnie natychmiast go przymierzyłam – wszedł na mój palec gładko, pasował idealnie, jakby był zrobiony dla mnie.

I był mój. W końcu kupiłam dom z całą zawartością.

Opowiedział mi historię tego cacka i pewnej miłości

Następnego dnia, a była to sobota, myłam podłogi na parterze. Za oknem kwitły bzy, co prawda w ogrodzie sąsiadów, ale ich słodki zapach docierał i do mnie. Zadzwonił telefon. Nieznany mężczyzna przedstawił się, powiedział, że dostał numer mojego telefonu z banku i proponuje mi odkupienie domu.

– Widzi pani, chciałem przyjechać na aukcję, ale pewne okoliczności mi to uniemożliwiły.

– Pana strata, mój zysk.

– Tak, z pewnością. Tylko, widzi pani, ten dom należał do mojego dziadka, a potem wuja. I chciałbym go odzyskać. To dla mnie ważne.

Rozejrzałam się. Lepiej się tu czułam po dwóch dniach niż w moim mieszkaniu po piętnastu latach. Ten ogród, ta przestrzeń… Chciałam tu zostać, i powiedziałam to mojemu rozmówcy, zanim się rozłączyłam. Tego samego dnia, po południu, gdy tym razem myłam podłogi na piętrze, ktoś zadzwonił do drzwi. Zeszłam i otworzyłam, odgarniając ręką opadające na twarz strąki włosów.

Od razu go poznałam. Facet z korytarza sądowego. Już nie wyglądał na tak śmiertelnie zmęczonego. A ja jak wyglądam?! Jak córka ostatniego nieszczęścia! Zrobiło mi się gorąco.

– To pan?

– To pani?

– To pan dzwonił?

– A pani się rozłączyła.

Znów odgarnęłam włosy, on rzucił okiem na moją dłoń i spytał gwałtownie:

– Skąd ma pani ten pierścionek? Należał do mojej babci. Mam zdjęcia na dowód.

– Wierzę panu. Znalazłam go tu.

Nie miałam wyjścia, zaprosiłam go do środka. Przedstawił się (miał na imię Roman), usiedliśmy przy stole w kuchni i on opowiedział mi historię pierścienia i pewnej tragicznej miłości.

Ona, Agata, była guwernantką małej dziewczynki. On, Walenty, synem pana domu, bratem jej podopiecznej. Pokochali się. Ale on bał się ojca, bo wiedział, że ten ma inne plany. Pragnął jednak guwernantki, więc w tajemnicy się pobrali. On dał jej za obrączkę stary pierścień zaręczynowy jego babki. To była jedyna osoba w rodzinie, która wiedziała o tej miłości i akceptowała ją. Mieli zamiar oboje wyjechać, kiedy on, kończąc dwudziesty szósty rok życia, zyska dostęp do pieniędzy z funduszu powierniczego. Jednak wcześniej ona zaszła w ciążę, a gdy rodzice dowiedzieli się, wyrzucili ją z domu. Walenty ze strachu przed utratą majątku nie przyznał się, że Agata jest jego żoną. Ona milczała, bo była dumna. Odchodząc, oddała mu pierścień. Nigdy więcej się nie zobaczyli. Potem on jej szukał, ale ona zniknęła. Rok później wybuchła wojna i wszystkie tropy diabli wzięli.

– Nigdy po raz drugi się nie ożenił, wciąż kochał Agatę i nienawidził się za słaby charakter. Był zgorzkniałym, nieprzyjemnym starcem, umarł w 1995 roku w tym domu. Nigdy nie chciał powiedzieć, co zrobił z pierścionkiem, który podarowała mu babcia. Razem z Walentym mieszkał mój kuzyn, alkoholik, który jak potrafił opiekował się staruszkiem. Nikt inny w rodzinie nie chciał mieć z nim do czynienia, taki był wredny.

Trudno mi było podjąć tę decyzję, ale wiedziałam, że tak należy.

Domu nie odsprzedam, przykro mi – powiedziałam.– Ale pierścionek oddam.

Spróbowałam go zdjąć, ale nawet mydło nie pomogło.

– Chyba dłonie mi spuchły od tego sprzątania – powiedziałam. 

– Może jutro.

– Przyniosę pizzę – obiecał, a na koniec zagroził: – Ponegocjujemy.

Zetknął nas ze sobą niesamowity przypadek

Następnego dnia przyszedł nie tylko z pizzą, ale i albumem zdjęć rodzinnych. Pewnie chciał mnie wziąć emocjonalnie pod włos. Pokazał mi fotografie Walentego, a także guwernantki z podopieczną. Akurat piliśmy kawę i o mało nie zalałam zdjęcia.

– Ależ to babcia Agata! – zawołałam. – Jestem córką jej syna, który nigdy nie znał swojego ojca… Babcia mówiła, że zginął podczas wojny. Nigdy nie przestała go kochać i nigdy nie wyszła za mąż.

Przez długą chwilę patrzyliśmy na siebie, próbując jakoś wchłonąć w siebie niesamowity przypadek, który nas ze sobą zetknął. Najpierw w sądzie. Potem on nie dojechał na aukcję i kupiłam dom, TEN dom.

– Zrobimy tak – powiedział wreszcie Roman. – Ja przestanę namawiać cię na sprzedaż domu, pod warunkiem, że umówisz się ze mną na trzy randki. Potem już mnie więcej nie zobaczysz.

Myślę, że dokładnie wiedział, jak skończą się te trzy randki. Jesteśmy już cztery lata po ślubie, niedawno zakończyliśmy remont domu. Mnie udało się ściągnąć pierścionek dopiero po ślubie, jakby babcia pilnowała, żebym nie zrobiła tego za wcześnie…