Znowu się patrzył. Czułam, jak jego wzrok wędruje po mnie z góry na dół. Chyba każda babka zgodziłaby się ze mną, że to aż swędzi, kiedy facet się tak przygląda. Ciekawe, czy oni o tym wiedzą? Jeśli nie, to matki powinny im uświadamiać, jakie to krępujące. Temu na pewno nikt nie powiedział, bo wodził za mną wzrokiem, gdy tylko mijaliśmy się na osiedlu.

Mieszkał dwie bramy dalej, więc spotykaliśmy się dość często. Był nawet przystojny, chociaż nie w moim typie. Taki trochę… za bardzo młodzieżowy. Szczupły, modna fryzura, a do tego sportowa bluza, dżinsy i adidasy. Ten styl już mam za sobą. Wolę facetów ubranych po męsku. Spodnie, koszula… Wiadomo.

Jeździł też bardzo krzykliwym samochodem. Nie wiem, jaki to model, nie znam się. Zawsze czyściutki, błyszczący, jakieś światełka, strasznie niskie zawieszenie, spoilery. Lubił też puścić sobie w środku muzykę. Czasem miałam wrażenie, że aż blacha wibruje od decybeli. No, śmieszny chłopak…

Na mnie nie robił wielkiego wrażenia, ale Izie, z którą wynajmowałam mieszkanie, bardzo się podobał. Z dużą satysfakcją komentowała każde jego spojrzenie w moją stronę. Była trochę zazdrosna, ale i rozbawiona.

– Znowu – szeptała, gdy nas mijał i oglądał się kilka razy, udając, że wypatruje czegoś niesłychanie ważnego. – Oczy mu wypadną niedługo. A ty co? Nic…

Nie dajesz mu żadnej nadziei… – śmiała się.

– Jakiej nadziei? Co ty pleciesz?

Zobacz także:

– Uśmiechnęłabyś się do niego… To przecież bardzo fajny chłopak.

– Daj spokój, Izka. Gapi się tylko od miesięcy i nic nie zagai.

– Bo mu sprawy nie ułatwiasz.

– A niby jak mam to zrobić? A zresztą, po co?

Ja bym mu ułatwiła… – powiedziała zalotnie.

– Jesteś niemożliwa!

Nie miałam zamiaru zaczepiać tego chłopaka. Zresztą, dlaczego miałabym przejmować inicjatywę? Bo wykazał zainteresowanie? Nie byłam zdesperowana, ceniłam sobie wolność i samodzielność. Nie potrzebny był mi adorator. Zwłaszcza taki bez odwagi.

Nagle wjechał w tył innego auta. Nie zdążył zahamować!

Izka namawiała mnie, żebym z nim flirtowała, a ja raczej chciałam się go pozbyć. Uwolnić od tych ukradkowych spojrzeń. Od irytacji narastającej przy każdym przypadkowym spotkaniu. Nic jednak nie mogłam zrobić. Gdybym podeszła i powiedziała, żeby się odczepił, najpewniej udawałby, że wcale go nie interesuję. Gdybym się uśmiechnęła, zachęciła go trochę, jak radziła Iza, pomyślałby, że na niego lecę. A tego nie chciałam za żadne skarby.

Przypadek – a raczej wypadek – załatwił jednak sprawę za mnie.

Szłam rano do pracy. Ubrałam się bardziej elegancko niż zwykle, bo mieliśmy w firmie wizytę zarządu. Wysoki obcas, spódnica, garsonka. Wyglądałam dobrze, w każdym razie lepiej niż na co dzień.

Gdy dochodziłam do przystanku, złowiłam wzrokiem auto mojego wielbiciela. Jechał z naprzeciwka. Spojrzałam na niego odruchowo, on też mnie spostrzegł, ale zaraz odwrócił wzrok, znów udając, że jestem mu całkiem obojętna. Ruszyłam więc przed siebie, mając niemal stuprocentową pewność, że będzie się na mnie gapił, że obróci się za mną jeszcze kilka razy. No i miałam rację. Skąd wiem? Tym razem dowodem był huk zderzających się samochodów.

Obróciłam się i wszystko stało się jasne. Chłopak zagapił się na mnie i wjechał w auto przed nim. Naprawdę solidnie. Nie było mowy o żadnym hamowaniu.

Stałam i nie wiedziałam, co robić. Śmiać się, iść do pracy, a może biec, sprawdzić, czy nic mu się nie stało. Ale był cały. Wysiadł z auta trochę zszokowany. Przyglądał się zniszczeniom i pocierał czoło. Maska była pogięta, a oba reflektory zbite. Tył auta, w które wjechał, też nie wyglądał najlepiej. Jego kierowca zaczął się wydzierać na mojego „znajomego”.

– Coś ty człowieku robił za tą kierownicą?! Spałeś?!

– Zagapiłem się, sorry… – odpowiedział mój wielbiciel.

– Jakie sorry, jakie sorry?! Rozwaliłeś mi pół samochodu!

– Bez przesady.

– Zagapił się! Szlag by to…

Chłopak chyba wciąż był w szoku, bo chciał wyjaśniać, co przykuło jego uwagę. Pokazał w moją stronę, jakby miał zamiar wytłumaczyć temu facetowi, że jest taka jedna, która od dawna go rozprasza. Ale potem zobaczył, że stoję i przypatruję się wszystkiemu, więc znów się speszył.

– Dzwonimy po policję – powiedział tamten i zaczęły się negocjacje, żeby tylko spisać oświadczenie. A mnie zrobiło się żal mojego wielbiciela, bo w końcu byłam pośrednią przyczyną tej kolizji. Miał tak żałosną minę, że naprawdę mu współczułam. Nic jednak nie mogłam zrobić. Spieszyłam się do pracy, więc wsiadłam w autobus, gdy tylko się pojawił.

Siedział mi jednak ten wypadek w głowie przez cały dzień. Co rusz przypominał mi się wyraz twarzy tego biednego chłopaka i musiałam tłumaczyć sobie, że przecież nie było w tym mojej winy. Chodziłam rozkojarzona, a wizyty zarządu nawet nie zauważyłam.

W drodze powrotnej do domu miałam tremę. Nie wiedzieć czemu, bałam się, że go spotkam. Zastanawiałam się, czy czasem na mnie nie naskoczy, czy nie będzie obwiniał. Normalnie strach mnie obleciał. Zupełnie irracjonalny, nie było wątpliwości.

Gdy zobaczyłam rozbite auto zaparkowane niedaleko mojej bramy, znów zabiło mi szybciej serce. Chciałam wiać do domu, ale ciekawość wzięła górę. Podeszłam do samochodu, żeby sprawdzić, co się stało. Jak bardzo jest uszkodzone. Przyglądałam się przez chwilę, nawet się nad nim pochyliłam. Wtedy zobaczyłam chłopaka. Stał tuż obok mnie i uśmiechał się z zakłopotaniem. Wyprostowałam się i popatrzyłam na niego, a on odwzajemnił spojrzenie. I już wiedziałam, że nie ma zamiaru mnie udusić.

– Dzień dobry – powiedziałam, bo nie przyszło mi do głowy nic mądrzejszego.

– Dzień dobry – odpowiedział.

– Mocno rozwalony.

– Trochę. Nic, czego nie dałoby się naprawić… Pracuję w warsztacie. Dam sobie radę.

– To dobrze. Do widzenia – minęłam go i już chciałam iść do domu, ale mnie zatrzymał.

– Halo, przepraszam! – zawołał. Podszedł bliżej i zaskoczył mnie zupełnie: – Wie pani co… Pomyślałem, że skoro już ze sobą rozmawiamy, powinienem spytać, czy nie poszłaby pani ze mną na kawę… Albo na koktajl… Co pani woli.

– Koktajl – odpowiedziałam. – Chociaż nie jestem pewna, czy to dobry pomysł… To spotkanie.

– Mam kiepski dzień, gdyby się pani zgodziła, może skończyłby się trochę lepiej.

– Nie wiem…

– Tutaj niedaleko jest taka mała knajpka z włoskim jedzeniem. Zna ją pani? Zabrałbym panią w jakieś lepsze miejsce, ale auto mam niesprawne – oparł się o rozbity samochód z miną Jamesa Bonda. Rozbawił mnie tym gestem.

– Tylko wejdę na górę, torbę z pracy zostawię – odparłam.

Musze przyznać, że całą drogę po schodach zastanawiałam się, czy wracać, czy po prostu zostać w domu i go tak bezczelnie spławić. Ale uznałam, że to byłoby okrucieństwo. Kiedy więc schodziłam, myślałam już tylko o tym, jak to się stało, że właśnie idę na randkę z panem sportowym.

Włoska knajpa, o której mówił, okazała się zwykłą pizzerią, ale muszę przyznać, że czas minął mi wesoło. Jacek, bo tak miał na imię mój nowy znajomy, okazał się bardzo sympatycznym chłopakiem. Rzeczywiście, był trochę nieśmiały i małomówny, ale to akurat zrobiło na mnie dobre wrażenie. Przynajmniej miałam wytłumaczenie, dlaczego tak długo ograniczał się do spojrzeń. Lepszy wstydliwy milczek niż jakiś cwaniak.

Wybaczyłam mu, zachwyt w jego oczach był szczery

W miarę upływu czasu wieczór nabierał rumieńców. Skończyliśmy przed północą. Jacek zdawał sobie sprawę, że czuję się trochę przez niego prześladowana, ale ujął mnie wyznaniem, że bardzo mu się podobam. Dlatego tak długo zbierał się, by mnie gdzieś zaprosić. Wybaczyłam mu, bo zachwyt w jego oczach był szczery – woda na młyn mojej próżności!

Po przyjściu do domu opowiedziałam całą tę historię Izie. A ta zaczęła piszczeć, że to przeznaczenie. Cała ona. Ja myślę o tym wszystkim raczej w kategoriach szczęśliwego przypadku, bo gdyby nie ta stłuczka, to on nigdy nie zebrałby się na śmiałość, żeby do mnie zagadać. A tak jesteśmy ze sobą już od roku. Historia naszego poznania nie jest może opowieścią pełną westchnień i uniesień, ale na pewno można będzie opowiadać ją dzieciom. Albo wnukom. Jeśli on ze mną tyle wytrzyma.