Poród lotosowy – na czym polega? Czy jest bezpieczny?
Poród lotosowy to poród, w trakcie którego nie odcina się pępowiny. Dziecko jest połączone z łożyskiem jeszcze po narodzinach do momentu, aż przewód łączący je z matką samoistnie odpadnie, wcześniej wysychając. Ma to miejsce mniej więcej po 3-10 dniach, a jego zwolennicy tłumaczą, że skoro nie następuje to naturalnie, nie powinno się do tego samemu doprowadzać, tylko dać działać naturze. Zgodnie z filozofią lotosu moment od narodzin dziecka do oddzielenia go od łożyska jest symbolicznym przedłużeniem życia płodowego i czymś na kształt rytualnego przejścia ze świata w ciele matki do świata zewnętrznego.
Przeciwnicy tłumacza, że łożysko jest potrzebne niemowlęciu jedynie w trakcie życia płodowego, a po narodzinach, gdy ulega procesowi rozkładu, stanowi zagrożenie wywiązania się infekcji. W Polsce ta wielowiekowa azjatycka tradycja nie jest kultywowana, chyba że w przypadku porodów domowych prowadzonych pod opieką położnej lub douli. Joanna i Paweł Zbrożek są pierwszymi rodzicami w Polce, którzy doświadczyli porodu lotosowego w szpitalu.
Poród lotosowy w Polsce
Jak do tego doszło? Pierwszy poród okazał się być koszmarem. Mimo planu, wszystko poszło nie tak: nie udało się, jak pierwotnie zakładali, pojechać na Podkarpacie, gdzie wśród położnych jest więcej zwolenniczek porodów w domu, na który się szykowali. Akcja porodowa przedłużała, położna im towarzysząca z obawy o bezpieczeństwo całej akcji w ostatniej chwili wycofała się, dlatego po dwóch dniach skurczów, wyczerpani, zdecydowali się pojechać do szpitala. Syn przyszedł na świat za pomocą cesarki.
Do tego porodu przygotowywali się długo. Chcieli zdać się na naturę i za wszelka cenę uciec od zmedykalizowanych szpitalnych procedur. Brak decyzyjności co do własnego ciała i odseparowanie dziecka od matki tuż po porodzie było ich doświadczeniem poprzednim razem, dlatego w drugiej ciąży marzyło im się mistyczne doświadczenie niezakłóconego niczym sprowadzenia dziecka na świat tak jak to się dzieje w kulturach pierwotnych. Gdy lekarz potwierdził, że blizna po cesarce nie niesie zagrożenia pęknięcia, zgodnie z planem poród w asyście dwóch położnych rozpoczął się w domu. Niestety w drugiej fazie akcja porodowa ustała i dalszy ciąg odbył się już w szpitalu. Przyszli rodzice mimo iż wybrali olsztyńską placówkę przyjazną porodom naturalnym, musieli podpisać oświadczenie, w którym szpital zrzeka się odpowiedzialności za konsekwencji porodu lotosowego. Mimo pewnych komplikacji na świat przyszła zdrowa dziewczynka, a pępowina nie została odcięta. Oddzielono ją dopiero po trzech dniach.
To sytuacja bez precedensu. W dobie cesarek na życzenie (alarmujące dane wskazują, że tą drogą na świat przychodzi w Polsce ponad 40% dzieci) uszanowanie woli kobiety przez państwową placówkę i danie jej możliwości, by sprowadzić na świat dziecko w naturalny, zgodny z jej duchową potrzebą sposób (bo tak właśnie tłumaczyło swą motywację polskie małżeństwo), zapewniając jednocześnie zaplecze medyczne w razie komplikacji, napawa ogromna nadzieją na to, że w Polsce kobiety będą miały szansę na godne rodzenie na własnych zasadach.
Zdecydowałybyście się na poród lotosowy?