Rozmawiając z ludźmi, coraz częściej odnoszę wrażenie, że święta traktujemy trochę jak obowiązek.

ks. Kazimierz Sowa: Myślę, że z niewłaściwymi ludźmi pani rozmawia. Dzień świąteczny jest choćby po to, aby przenieść nas z trybu codzienności w inną przestrzeń. Przez ponad trzysta dni w roku zajmujemy się przyziemnymi sprawami, żyjemy w kieracie, święta mają dawać oddech. W każdym wymiarze. Zewnętrznym, bo dosłownie zatrzymujemy się w pędzie. W wymiarze duchowym, religijnym i w wymiarze społecznym – spotykamy się z bliskimi osobami, mamy okazję je rzeczywiście dostrzec.

Mówi ksiądz o oddechu, a czy nie jest tak, że my sobie ten sposób życia – w biegu – sami wybraliśmy. Zatrzymywać się wcale nie chcemy. Z różnych powodów… Święta są nam nie do końca na rękę.

ks. Kazimierz Sowa: Rzeczywiście jest tak, że każde kolejne pokolenie coraz delikatniej odznacza codzienność od dni świątecznych. Pamiętam ze swojego dzieciństwa, że nawet niedzielę akcentowało się choćby strojem. Dzisiaj wszystko nam się zlewa nierzadko w szarą całość. I do tego dochodzi bieg. Niezależnie od jego źródła święto staje się czasem, aby odetchnąć wyłącznie w tym sensie dosłownym. Nie ma miejsca na zastanowienie się, czemu ten przystanek może służyć. A wręcz bywa tak, że święta rzeczywiście nam ten pozornie bezpieczny rytm codzienności zaburzają. I wtedy – obserwuję to także wśród znajomych – pojawia się w nas napięcie, z którym sobie nie radzimy.

To jest strach przed tym, co możemy zobaczyć, kiedy przez moment przyjrzelibyśmy się sobie i swojemu życiu?

ks. Kazimierz Sowa: I strach przed znalezieniem się w domu, w którym nikt nie wymaga od nas zarządzania wielkimi projektami, ale wymaga nagle prostej czynności, pomocy w prozaicznym działaniu, albo przed czymś, co nie jest od razu przekładalne na efekt.

Albo szuka bliskości…

Zobacz także:

K.S.:Czytałem takie listy pisane przez dzieci do św. Mikołaja: „żeby rodzice ze mną czasami się pobawili”. Bardzo głośny krzyk. Jasno pokazuje, że brakuje w naszej codzienności rzeczy elementarnych…

I ciszy? Bez komputera, newsa, komórki w ręku.

ks. Kazimierz Sowa: Nie ma już dzisiaj takich domów. Ale nie potępiałbym tego. Święta nie mają być czasem, w którym przewrócimy swój świat o 180 stopni. Mają być czasem, w którym uszeregujemy hierarchię istotności. Telefon, telewizor, komputer przesuniemy w obszar „mniej ważne”.

Z jednej strony święta trochę komplikują nam życie, z drugiej strony w jakimś sensie wiążemy z nimi nadzieje – jeśli coś może się odmienić, to właśnie w te dni.

ks. Kazimierz Sowa: Każdy z nas, czy sobie to uświadamia, czy nie, pielęgnuje w sobie wspomnienie albo wyobrażenie tego czasu jako wyjątkowego. Chociaż nic w naszej postawie na to nie wskazuje, tęsknimy do takich dni. Mówi się: cud Bożego Narodzenia. Czas, kiedy wszystko, jak za dotknięciem różdżki, może się odmienić. Tęsknimy za lepszym światem.

To znaczy, że podświadomie liczymy na małe cuda, a potem, po świętach, czujemy nie do końca zrozumiałe rozczarowanie?

ks. Kazimierz Sowa: Różnie to bywa. Wychodzę z założenia, że da się go uniknąć. Może tak być, jeśli człowiek potrafi racjonalnie ułożyć sobie piramidę wartości, a jest z nią tak trochę jak z choinką – coś wisi na samym czubku, coś na kolejnych poziomach, a prezenty, jak wiadomo, leżą pod drzewkiem. Dostrzegam tu pewną analogię, więc kiedy na czas świąt stworzymy sobie taką choinkową hierarchię ważności, to dzięki temu potem łatwiej będzie nam przejść do normalnej pracy, codzienności. Bo dostaniemy potężny zastrzyk siły. Święta potencjalnie są momentem, kiedy nasz życiowy kompas ma szansę się uregulować – precyzyjnie wskazać właściwy kierunek.

Jak powinna wyglądać taka choinka wartości, która uspokoi serce? Możemy ją opisać? Jest uniwersalna?

ks. Kazimierz Sowa: Myślę, że możemy. Na gruncie polskim wciąż jeszcze da się narysować taką mapę wyborów, zachowań. Na samym szczycie będzie to, co mnie, człowieka wierzącego, odnosi do Pana Boga. Ale zaraz potem, bardzo blisko, znajdzie się to, co odnosi mnie do innych ludzi. Funkcjonujemy w jakiejś grupie, więc tu będzie rodzina, przyjaciele, ale też ludzie, o których po prostu pamiętam. Dalej będzie odpoczynek, czyli „odświętność” tych dni. Niewymuszony oddech. I niżej cały pakiet rzeczy, spraw, czynności, które prowadzą do tego, aby święta przeżyć przyjemnie. Bo przyjemność, wbrew pozorom, nie jest czymś, co zaburza duchowe przeżywanie świąt, co zamyka nas na najwyższe wartości. Ważne są proporcje. Dlaczego nie wyobrażam sobie np. przeżywania czasu świątecznego na tej złotej plaży pod palmą? Nie dlatego, że – jak ktoś mógłby powiedzieć – „nie wypada”. Nie w tym rzecz. Chodzi raczej o to, że w takim miejscu, w tak wyrazistej scenerii kwestie drugoplanowe przysłaniają nam wątek pierwszoplanowy.

Czyli istotne jest, aby odświętność zbudować z tego, co mamy tu i teraz, a nie poprzez przeniesienie się w „lepszy świat”.

ks. Kazimierz Sowa: Ważne, aby zbudować ją, zmieniając siebie. By spróbować zapanować nad naszym chaosem, a nie zabierać go ze sobą w egzotyczne miejsce. Święta wymuszają pewien porządek, ten dosłowny, w domu. W kącie. Ale, dla ludzi wierzących, również ten wewnętrzny – np. spowiedź. Warunkiem dobrego przeżycia świąt jest zachowanie kolejności – najpierw uporządkowanie siebie, a potem skorzystanie z pięknej świątecznej otoczki.

A nie drażni księdza to porządkowanie siebie tylko od święta?

ks. Kazimierz Sowa: To prawda, że w okresie przedświątecznym odzywa się w ludziach taki dzwonek, czasami brzmi jak ostatni dzwonek, ale staram się patrzeć na to z nadzieją. Wierzyć, że np. te kolejki w kościołach będą mieć jakiś ciąg dalszy, że dłonie podane sobie w serdecznym geście przy wigilijnym stole jeszcze się spotkają. Jeśli ktoś daje sobie szansę, to ja nie mam prawa, nie chcę zamykać mu drzwi. Nigdy nie należy wchodzić komuś w duszę w poszukiwaniu jego motywacji. Zakładam najlepszą.

Jesteśmy, według księdza, nadal prawdziwie przywiązani do tradycji?

ks. Kazimierz Sowa: Z pewnością jesteśmy bombardowani popkulturą, która niekoniecznie troszczy się o świątecznego ducha. Dlatego zawsze powtarzam, że tak ważne jest spędzanie świąt w wielopokoleniowym składzie. Jeśli tylko jest to możliwe, trzeba o to zadbać. Obecność przy świątecznym stole dziadków, strażników tradycji, jest dla wnuków w dłuższej perspektywie bezcenna.

Mamy pewien zbiór zasad, które niby stosujemy. Zostawiamy na przykład przy stole wolne nakrycie. Miejsce dla kogoś samotnego, zbłąkanego. Pytanie tylko, czy kiedy rzeczywiście zadzwoni do naszych drzwi, nie pomyślimy sobie: „Obcy? Tu? Przecież to rodzinne święta…”.

ks. Kazimierz Sowa: Będę łagodny. Może to straszne, co powiem, ale lepiej przygotować wolne miejsce, nawet jeśli podszyte jest ono niepewnością, niż wyeliminować ten zwyczaj zupełnie. Dużym wyzwaniem jest spotkanie nieznajomego w ten wieczór. Znam taką historię sprzed wielu lat. Nieżyjący już biskup, wracając w wigilijny wieczór z katedry do swojego domu, spotkał na pustej ulicy żołnierza. Ten opowiedział, że jedzie na święta do domu, ale spóźnił się na pociąg i kolejny ma dopiero za kilka godzin. Biskup zabrał go do siebie, choć ten człowiek, błąkając się już od jakiegoś czasu po ulicach, mijał kilka obojętnych osób. Ta historia jest o tyle wyjątkowa, że pokazuje prawdziwy wydźwięk tego elementu tradycji – nikt nie pcha się do ciebie na siłę, ale to ty sam znajdujesz człowieka, którego z troską zapraszasz, by zajął to przygotowane przez ciebie miejsce.

Myśli ksiądz, że jesteśmy gotowi otworzyć drzwi?

ks. Kazimierz Sowa: Nie wiem. Pewnie inaczej jest w małych miejscowościach, gdzie ludzie jednak chociaż pobieżnie się znają, a inaczej, kiedy to ma być ktoś kompletnie obcy. Bo nie chcemy, żeby ktoś taki nam przeszkadzał. Przyznajmy sami przed sobą, że ta druga sytuacja jest bardziej powszechna Większość ludzi na szczęście nie jest poddana takiej próbie. Ale ja na pewno nie będę odsądzać od czci i wiary kogoś, kto jest wewnętrznie zamknięty na takie spotkanie.

Kolejny świąteczny paradoks to ozdobiona choinka czy dzielenie się opłatkiem w domach ludzi niewierzących.

ks. Kazimierz Sowa: Oj, bardzo częsta sytuacja! Mam wielu znajomych, którzy – jak to się kolokwialnie mówi – są trochę na bakier z Kościołem, a 23 grudnia wieczorem czy w Wigilię rano dzwonią do mnie z pytaniem: „Czy nie masz tam może jakiegoś opłatka?”. Więc już od kilku lat jestem przygotowany na taką ewentualność. Zawsze mam.

Pozwala sobie ksiądz wówczas na drobną, serdeczną złośliwość?

ks. Kazimierz Sowa: Myślę wtedy: „Co robimy, dzieląc się opłatkiem?”. Składamy sobie życzenia. Zabieranie komuś prawa do dzielenia się nim tylko z tego powodu, że nie chodzi w niedzielę do kościoła, albo dlatego, że ma jakieś grzeszki, byłoby małostkowe.

Składamy sobie życzenia... No właśnie. Dość często słyszymy i mówimy: „Wesołych Świąt”, tym samym odbierając świętom ich wartość. Żadnej treści.

ks. Kazimierz Sowa: Muszę przyznać, że na to jestem trochę wyczulony. „Wesołych Świąt” to jednak zbyt mało. Jeśli decyduję się w te dni złożyć komuś – jakąkolwiek drogą – życzenia, one zawsze są osobiste: ode mnie dla tego jednego, konkretnego człowieka. Drażnią mnie te wszystkie, zapewne śmieszne w założeniu, wierszyki, rymowanki. Rozsyłane za pomocą opcji „do wszystkich”. One nie mają nic wspólnego z sensem przeżywanych świąt. Takie wiadomości zawsze kasuję. Nie przesyłam ich dalej. Czasem odpisuję. Ale po swojemu. Z nadzieją, że uświadomię w ten sposób takiej osobie, że ten czas coś znaczy, że te święta są po coś… Powinny wyzwolić w nas refleksję. Przecież jeśli uświadomimy sobie, że od tamtego magicznego Bożego Narodzenia liczymy nasz czas, naszą erę, że to był zwrot dla ludzkości, to ta świadomość wymusza na nas chęć indywidualnej zmiany, indywidualnego zwrotu. Dobrego. I takich pięknych zwrotów w wigilijne wieczory w poszczególnych sercach może być wiele. Jeśli tylko tego zechcemy.