Gala: Niedawno oboje świętowaliście 45. urodziny. Parą jesteście od prawie 25 lat, tak długo trwają też Wasze kariery.

MACIEJ KURZAJEWSKI: Te urodziny to ważna cezura. Zrobiliśmy rachunek sumienia.

PAULINA SMASZCZ-KURZAJEWSKA: Zgodnie z wyliczeniem, że nasze pokolenie będzie żyło do dziewięćdziesiątki, wiemy, że połowę życia mamy już za sobą. A ja mam jeszcze tyle planów! Tyle miejsc do zobaczenia,  tyle sportów do spróbowania, tylu  ludzi do poznania.

M.K.: Najważniejszym wyzwaniem, które sobie stawiam, jest dotrzymanie kroku Pauli. Jej energia napędza całą rodzinę. Chyba ukrywa przede mną swój eliksir młodości. Mam nadzieję, że jeśli zabraknie mi siły, doleje mi odrobinę do herbaty. (śmiech) Do niedawna wydawało mi się, że wraz z tymi urodzinami wkroczymy w wiek dojrzały. Okazuje się jednak, że wspólne życie z 45-letnią kobietą to niekończąca się przygoda. Nigdy się naszą  miłością nie nudzę.

P.S.K.: Ja też nie wyobrażam sobie  życia z kimkolwiek innym!

M.K.: Chyba sobie to wyznanie miłości nagram...

P.S.K.: Maciek jest spełnieniem moich marzeń o rozumiejącym mężu, ojcu  i przyjacielu. Nasz związek przeszedł wszystkie etapy: od szalonego romansu do dojrzałego partnerstwa. Ale  codziennie, od prawie 25 lat, mamy  o czym ze sobą rozmawiać. To jest sukces! Maciek towarzyszył mi też  w trudnej drodze do macierzyństwa. Nie ukrywam, że mogliśmy mieć pięcioro dzieci, a mamy dwoje. Dla dorosłego już Franka i 12-letniego Julka Maciek jest inspirującym, rozumiejącym, wspierającym ojcem.

Zobacz także:

Wspieracie się także w rozwoju osobistym?

P.S.K.: Tak, nie osiągnęłabym sukcesu bez wsparcia rodziny. Moja kariera nabrała tempa dopiero po czterdziestce. Dzięki temu wśród innych PR-owców na wysokich stanowiskach wyróżniam się doświadczeniem z wielu dziedzin.  Z coraz większym zaangażowaniem szkolę kobiety, które rozpoczynają życie zawodowe albo mają syndrom wypalenia, albo chcą kompletnie zmienić swoje życie. Piszę też doktorat z socjologii o kobietach w połowie biegu życia u schyłku transformacji systemowej w Polsce. A Maćka dokonania – trzy Telekamery, Złota Telekamera, wiele nagród za osobowość, medale za maratony, tytuł Zdobywcy Korony Maratonów Ziemi (medale zajmują całą ścianę w domu) – nie mogłyby się zrealizować, gdyby nie nasze wsparcie i zrozumienie jego pasji. Gdy jechał na drugi koniec świata, na Antarktydę, do Australii, Afryki czy Ameryki, by biegać, ja zajmowałam się domem. Zdarzało nam się rezygnować z wakacji na rzecz Maćka podróży śladami maratonów.

Maćku, czym jest dla Ciebie bieganie?

M.K.: Medytacją, oczyszczeniem,  katharsis. Kiedy biegnę, przychodzą mi do głowy najlepsze pomysły. Zaczynając dzień od ruchu, wiem, że jestem gotowy do boju. Żaden zawodowy stres nie ma wtedy ze mną szans. Co ciekawe, kiedyś uważałem bieganie za najnudniejszy sport na świecie. Nie mówiąc o tym, że strasznie męczący. Teraz nie rozumiem argumentów tych, którzy nie uprawiają sportu: „nie mam czasu”, „nie chce mi się”, „jestem zmęczony”. Przecież trzeba coś ze sobą zrobić! Skutki zaniedbania ciała są opłakane. Ale zachowanie sprawności fizycznej to tylko jedna  z korzyści z wysiłku. Nie mam potrzeby poprawiania mojego wyniku z każdym kolejnym startem. Samo dotarcie do mety to zwycięstwo. Bieganie trenuje hart ducha, pomaga budować relację z dziećmi, czyni mnie lepszym mężem i ojcem. Pierwszy maraton przebiegłem w Atenach. Nigdy nie zapomnę chwili, gdy na mecie wpadłem w ramiona Pauliny i pięcioletniego wtedy Franka.

P.S.K.: A my nie mogliśmy powstrzymać płaczu.

M.K.: Teraz Franek biega ze mną  maratony. Chciałem mu pokazać, że przełamanie bariery własnej słabości poprawia jakość życia. Gdy przebiegnie się dystans 42,195 kilometrów, inne wyzwania też łatwiej pokonać.

P.S.K.: A jakie to wzruszające dla matki, gdy ojciec i syn, biegnąc noga w nogę, wspierają się przez te 42 kilometry!

M.K.: Na naszym pierwszym wspólnym maratonie w Nowym Jorku zgubiliśmy się 10 kilometrów przed metą. Przygodę z bieganiem zaczął też Julek. W Nowym Jorku przebiegł dystans pięciu kilometrów. Od siedziby ONZ-u, przez Manhattan, aż po metę wyznaczoną w Central Parku, w tym samym miejscu dzień później finiszowaliśmy z Frankiem.

Franek już wyfrunął z rodzinnego gniazda. Jak się z tym czujecie?

M.K.: Przez ostatnie 20 lat towarzyszyły nam dzieci. Teraz Franek pojechał na studia za granicę, a młodszy Julek niedługo skończy 12 lat. Będziemy musieli przestawić się na codzienne życie we dwoje. Przygotowujemy się do tego etapu życia.

P.S.K.: Julek jeszcze przez kilka lat  będzie zapewniać nam realizację instynktów rodzicielskich. Na pewno  łatwiej na nowo uwić sobie opuszczone przez dzieci gniazdo, jeśli wcześniej życie nie było im w całości podporządkowane. Chociaż ze względu  na synów kilka razy zrezygnowaliśmy z propozycji zawodowych, między innymi z wyjazdu do Argentyny, Austrii czy Stanów Zjednoczonych. Naszą  zasadą było zawsze zachowanie własnego życia przy jednoczesnym podążaniu za dziećmi. To my biegniemy  w rytmie dzieci, my je doganiamy,  a nie odwrotnie. Starszy syn wprowadził nas w świat swoich sportowych aktywności, młodszy w artystyczne fascynacje. Zgodnie z sentencją Marka Twaina: przestajemy się bawić nie dlatego, że się starzejemy, tylko starzejemy się, bo przestajemy się bawić. U mnie wciąż konfetti i fajerwerki, więc chyba starość mi nie grozi.

M.K.: Kocham moją pracę, która daje mi ogromną wolność, a jednocześnie zmusza do samodoskonalenia, ale najchętniej w pewnym momencie przeszedłbym na emeryturę, by móc realizować wszystkie inne pasje. Zostało mi jeszcze pewnie 25 lat życia. To zbyt mało, aby zrobić wszystko, o czym jeszcze marzę.

P.S.K.: A ja nie mam zamiaru przestać pracować, działać, edukować się i tworzyć kolejne projekty. Zawsze fascynowały mnie takie osoby jak pani Danuta Szaflarska czy profesor Władysław Bartoszewski, których miałam zaszczyt poznać osobiście – sprawne intelektualnie, z poczuciem humoru, wiedzą  i dystansem do siebie i świata do późnego wieku. Dzięki temu, że pozostali aktywni, chciało im się żyć. Ja chciałabym nauczyć się przynajmniej jeszcze jednego języka, skończyć doktorat, zostać wykładowcą praktykiem  w dziedzinie public relations, rozwijać swoje warsztaty dla kobiet i założyć fundację. I zawsze być partnerem dla dzieci, a potem także wnuków. Chciałabym, by w Polsce zaczęto szanować starszych ludzi. Korzystać z ich doświadczenia, przemyśleń, spojrzenia  na świat. Traktuje się ich często jak darmowych opiekunów dla wnuków,  a nie osoby, które mają jeszcze własne marzenia i potrzeby. Na maratonie  w Nowym Jorku widziałam wolontariuszy w starszym wieku, którzy czuli się potrzebni, a więc szczęśliwi.

Szczęście jest dla Was ważniejsze niż sukces?

P.S.K.: Szczęście to sukces! Nie uczę się od najbogatszych, najmożniejszych, tych, którzy zajmują najwyższe stanowiska. Uczę się od najszczęśliwszych! To oni mnie inspirują i motywują. Jak osiągnąć ten stan? Z mojego doświadczenia i badań respondentek wynika prosta definicja: nie dać sobie wmówić, że cokolwiek musimy. Wkurza mnie,  że coachowie tłumaczą nam, że wciąż trzeba więcej. „Dałaś 100 procent? Daj 150, a osiągniesz sukces”. Nie, ja nic nie muszę. Ja mogę tylko chcieć. I świadomie wybierać. Nie chcę działać na nieustającym speedzie. Nie chcę poddawać się presji społeczeństwa, pracodawcy, rodziny, świata. Na wszystko jest czas  – naukę, zabawę, dzieci, karierę, rozwój, korzystanie z benefitów życia i wyciszenie. Z czteromiesięcznym Frankiem na rękach wróciłam do pracy w telewizji,  a z Julkiem zostałam w domu, dopóki nie poszedł do przedszkola, bo czułam, że oboje tego potrzebujemy. Wymagam od siebie bardzo dużo. Pracuję codziennie po 10-12 godzin, potem dom, rodzina, godzina treningu, książka, pisanie, analizy, badania. Nie piję, nie palę, nie chodzę do klubów, nie marnuję czasu na marudzenie i narzekanie. Moją jedyną słabością są piękne ubrania i dodatki, tony książek i beza z malinami.

A nie jest tak, że oczekiwania  wobec kobiet zawsze są większe  niż wobec mężczyzn?

M.K.: Mężczyźni mają łatwiej. Nigdy nie chciałbym być kobietą. I cieszę się, że mamy synów.

Bo bycie kobietą to niewykonalne zadanie, zwłaszcza w Polsce. Wiele się od nich wymaga, ale się nie wspiera, ogranicza się je, nakazuje.

Mnie jest z tym cudownie, że mam obok siebie kobietę sukcesu. I uczę się od niej każdego dnia. Chociażby tego, że skupienie na pracy zawodowej nie przysłania jej relacji z ludźmi. Ona jest zawsze dla ludzi, pomaga, jest mentorem, szefem, wykładowcą dla studentów i kobiet w różnym wieku. Ja miewam problem z podzielnością uwagi.

P.S.K.: Podziwiam kobiety za siłę do przezwyciężania i dokonywania niemożliwego. Sama, pracując w różnych korporacjach od 25 lat, zawsze zarabiałam mniej niż mężczyźni na tych samych stanowiskach. A pracowałam tak samo ciężko, albo i ciężej. Teraz ze wstydem tłumaczę koleżankom z Brukseli, Londynu czy Paryża, co się dzieje w Polsce. I mówię głośno: „Mam dwa fakultety, robię doktorat, znam trzy języki,  jestem mamą, żoną – wara od mojego ciała, mojego życia, moich wyborów.  To moje w pełni świadome życie, moje decyzje i nikt nie będzie mi mówił, co  i jak mam robić, jak działać”. Z drugiej strony jestem przeciwna deprecjonowaniu wartości mężczyzn. My, kobiety, musimy pamiętać, że są ważni w naszym świecie i świecie naszych dzieci. Dają nam równowagę. Świat samotnych kobiet byłby pozbawiony czułości, spontaniczności, namiętności, uniesień i seksu, wierszy i muzyki. A za to pełen intryg i złośliwości. Jako kobieta pięknieję pod spojrzeniem mężczyzny. Jeśli przestajemy być atrakcyjne w oczach mężczyzny, z czasem stajemy się smutne, potem marudzące, czepialskie, zrzędliwe, a na końcu agresywne. Nie chcę takich kobiet wokół siebie.

W Polsce mamy wspaniałe, mądre, wyedukowane, świadome, kochające, opiekuńcze kobiety. Potrzebujemy mężczyzn, którzy tuląc nas w swoich atletycznych  ramionach – bo muszą o siebie dbać  – pozwalają nam jednocześnie rozwijać skrzydła, a nie że będziemy sobie wyrywać przez nich pióra. Cóż, mężczyzna jest tyle wart, ile uśmiech kobiety, która siedzi obok niego.

A z synami rozmawialiście  o równouprawnieniu?

M.K.: Uczyliśmy synów szacunku do kobiet, bo od tego się wszystko zaczyna. Mężczyzna, który szanuje kobiety,  wie chociażby to, że nie jest zwolniony od opieki nad dziećmi czy pomagania  w obowiązkach domowych. Najlepiej pokazywać dobre zachowania na własnym przykładzie, co nam się chyba udaje. Myślę, że przyszłe żony naszych synów będą zadowolone.

P.S.K.: Tak, Maciek daje chłopakom świetny przykład, jak odnosić się do kobiet. Nie tylko do mnie, ale także sióstr, mamy i mojej mamy, koleżanek  z pracy czy moich znajomych. Widzę mężczyzn oraz znam historie oprawców, którzy stosują przemoc fizyczną albo słowną, zostawiając żonę, rozwodzą się z dzieckiem. Ale też sami nie szanują siebie, swoich rodzin, rodziców, tego, co stworzyli, a potem wdeptali w ziemię, i budują swoje pseudoszczęście na nieszczęściu innych.

M.K.: Nie mów tak, jest przecież wielu fajnych mężczyzn...

P.S.K.: Ja się na innych mężczyzn nie oglądam. Jestem zaślepiona tobą. Codziennie od 25 lat. Maćku, naprawdę dajesz radę.
 

PRZECZYTAJ WIĘCEJ WYWIADÓW Z GWIAZDAMI>>