Jeden mężczyzna, dwie kobiety. Niestety, jedna z nich to ja, druga – moja przyjaciółka. Obie wpatrzone w Kamila, który studiuje z nami antropologię. Gdyby jeszcze był zdecydowany... Ale nie, on ewidentnie flirtuje z nami dwiema! Czy to możliwe, żeby mężczyzna był zakochany w dwóch kobietach naraz?
PATRYCJA

Odpowiada Marcin Prokop prezenter telewizyjny, Redaktor Naczelny magazynu Stuff

„Bo do tanga trzeba dwojga”, śpiewał Krzysztof Cugowski. Czyli ja plus jeszcze ich dwoje. Wtedy dopiero jest zabawa. Cwany wyga z Budki Suflera, chociaż twierdził, że „nic nie boli tak jak życie”, doskonale wiedział, jak się w tym życiu odpowiednio ustawić.
A Ich Troje? Najpierw ta nazwa, a potem cyrki z piętnastoma żonami Wiśniewskiego.
No, a znane przysłowie: „Aby życie miało smaczek, raz dziewczynka, raz chłopaczek”? Aha, zapomniałem jeszcze o piosence zespołu Partia, będącej poniekąd moim życiowym credo, w której wokalista Lesław śpiewa: „Jest tak wiele kobiet, że kręci mi się w głowie”!
To wszystko nie są przypadki, lecz znaki, jakie od dłuższego czasu wysyła nam popkultura. Znaki, że cała ta okrzyczana monogamia jest mocno przereklamowana. O czym Kamil, jako przyszły antropolog, z pewnością doskonale już wie. Teraz wiesz również i ty.

No dobra, widzę, że moje błyskotliwe żarty średnio cię bawią. To będzie bardziej serio.
Po pierwsze, facet kręcący z kilkoma kobietami naraz to nic nadzwyczajnego. Powiedziałbym wręcz, że jest to naturalne i zgodne z darwinowskim spojrzeniem na rzeczywistość, w myśl którego każdy samiec dąży do przedłużenia gatunku i aby zapewnić powodzenie tej misji, nie zamierza poprzestawać na jednym strzale.
Po drugie, nawet jeśli założyć, że w samcach rodzaju ludzkiego drzemią jakieś humanistyczne, wyższe instynkty, poza czystą biologią (na marginesie – jest to cholernie błędne założenie, na które niektórzy wciąż dają się nabrać), to godowa gra na kilka frontów nadal nie budzi mojego zdziwienia. Przecież to jest najbardziej powszechny męski sposób utwierdzania się we własnej atrakcyjności! Jak w tej reklamie z klikającym Borysem Szycem. Faceci to łowcy rozkochanych w nich spojrzeń. Klik, klik... Ja nazywam to „generowaniem potencjału”. Przecież nikt nie mówi, że muszę zaciągnąć do łóżka każdą kobietę, z którą flirtuję. W końcu, jak niegdyś rzekł filozof, seks to zaledwie kilka śmiesznych ruchów pomiędzy kołdrą a jej skórą. Cały „fun” polega na doprowadzeniu do sytuacji zatrzymanej na krok przed metą. Czyli tam, gdzie potencjalnie mógłbym zwieńczyć dzieło, ale nie muszę. Wszak chodzi o to, aby gonić króliczka.
Jest jeszcze jedna opcja, wyjaśniająca zachowanie Kamila. Być może chłopak dołączył do powiększającej się z roku na rok armii poliamorystów? Spokojnie, to żaden zakon rodem z powieści Dana Browna. Według definicji, uprawiający poliamorię są przekonani, że można z miłości wyrugować tak paskudne uczucia, jak zazdrość czy potrzebę wyłączności i tworzyć szczęśliwe, głębokie, intensywne związki emocjonalne (oraz, rzecz jasna, seksualne) z wieloma partnerami w tym samym momencie. Warunek: zgoda wszystkich zaangażowanych („bo do tanga trzeba dwojga” – pamiętacie?). Coś na kształt hipisowskiej wolnej miłości. Poliamoryści mają już swoje oficjalne stowarzyszenia, strony internetowe i grupy dyskusyjne (także w Polsce). Rosną w siłę. W USA jest ich około miliona.
Czy Kamil przypadkiem ostatnio nie wyjeżdżał za Ocean?