Zmywałam właśnie naczynia, kiedy  usłyszałam jakiś łomot za oknem. A potem Lotos, nasz pies, zaskowyczał, jakby się czegoś wystraszył. Zaniepokoiło mnie to, jednak wahałam się, czy wyjść na podwórko? Byłam akurat sama w domu. „A jeśli ktoś mnie zaatakuje?” – pomyślałam. Niby mieszkamy w spokojnej okolicy, ale czy to wiadomo… Nasłuchiwałam czujnie, Lotos nie szczekał. Wyjrzałam przez okno, biegał sobie po podwórku, co oznaczało, że nikt go nie zaatakował. Dlaczego więc wcześniej skamlał? Mimo obaw postanowiłam to sprawdzić.

Słońce chyliło się już zachodowi. Narzuciłam kurtkę na kuchenny fartuch i wyszłam na dwór. Zawiał lekki wiaterek, więc otuliłam się szczelniej i rozejrzałam dookoła. Nie zobaczyłam nic podejrzanego, podwórko wyglądało jak zwykle, furtka prowadząca na ulicę była zamknięta. Lotos podbiegł do mnie, a ja pogłaskałam go po kudłatej głowie. 

– Co ci się stało? Dlaczego piszczałeś? – zagadałam do niego czule. 

Machnął ogonem, a potem zrobił kilka kroków i wrócił do mnie. Znowu odszedł i znowu wrócił. Znałam to zachowanie doskonale. Mówiło: chodź za mną! 

– Co ty mi chcesz pokazać? – ruszyłam za psem. 

Zrozumiałam, że się boi. Czego?

Podbiegł do swojej budy. Stała w cieniu, więc w pierwszej chwili nie zauważyłam, że… 

– O mój Boże, a co tutaj się stało? – wykrzyknęłam, gdy podeszłam bliżej.  W dachu budy Lotosa była spora dziura! – To ty zrobiłeś? – zwróciłam się do psa, choć przecież doskonale wiedziałam, że nie byłby w stanie. 

Zobacz także:

Trzymał się teraz z dala od budy. Zrozumiałam, że się boi. Czego? Zajrzałam do środka. Niewiele zobaczyłam, bo było tam zupełnie ciemno, ale… 

– Matko święta! – wymamrotałam nagle, wystraszona. – Co to jest?!

Na legowisku mojego psa leżało coś dziwnego. Jakieś powyginane żelastwo w kształcie pająka. Nabrałam tchu. Nie widziałam dokładnie, więc zrobiłam w tył zwrot i pobiegłam do domu po latarkę. Mój mąż zawsze trzyma ją na półce w korytarzu. Tyle razy go pytałam, po co tam leży, bo tylko się kurzy, a teraz wreszcie się przydała – nie musiałam jej nigdzie szukać.

Wróciłam do psiej budy i zajrzałam tam, tym razem przyświecając sobie latarką. Już wiedziałam, co wpadło do środka – to był dron! Widziałam podobnego na okładce pisma, które czytał mój mąż. Ale ten rozbity dron był przecież zbyt lekki, aby przebić dach budy Lotosa. To była naprawdę solidna konstrukcja, zbita z desek przez mojego ojca i ocieplona papą. Rozejrzałam się więc po wnętrzu w poszukiwaniu winowajcy i znalazłam go! To była jakaś paczka. Wyglądała jak torebka cukru, tylko była opakowana szczelnie w folię. 

– Co to jest, do diabła? – wzięłam ją do ręki. 

Nie była bardzo ciężka, ważyła może z kilogram. Ale musiała spaść naprawdę z wysoka i chociaż nigdy nie byłam dobra z fizyki, a liceum skończyłam dość dawno, to nawet ja pamiętałam, że przedmiot, który szybko spada, w miarę nabierania prędkości robi się coraz cięższy. Nic więc dziwnego, że chociaż paczka była niewielka, to przebiła dach psiej budy. 

– Dobrze, że nic ci się nie stało, biedaczku, tylko się wystraszyłeś – pogłaskałam psa, który z pewną nieufnością obwąchiwał swoją budę. Nawet nie chciałam myśleć o tym, co by było, gdyby paczka spadła prosto na Lotosa.

Zawartość paczki mnie przeraziła

Zabrałam rozbitego drona i paczkę do domu. W pierwszym odruchu miałam zamiar ją rozpakować, ale zaraz pomyślałam, że lepiej będzie, jak poczekam na męża, aż wróci z pracy. 

– Moim zdaniem nie powinniśmy tego ruszać. Najlepiej będzie, jak zawiadomimy pomoc – zadecydował Marcin. 

– Może najpierw coś zjesz? – zaproponowałam. 

– Nie, wolę od razu pojechać. To mi podejrzanie wygląda – zawyrokował. 

Wrócił po godzinie, blady… I nie sam, tylko z policją.

– Kochanie, musisz złożyć zeznania – powiedział.

– Najpierw zabezpieczymy teren – zadecydował jeden z funkcjonariuszy. 

Skierowali się do ogrodu. 

– Ale dlaczego? Co się dzieje? – byłam zaniepokojona. 

– W tej paczce były nielegalne substancje – wyjaśnił mi mąż. 

W tym momencie i ja zbladłam. 

Niestety, nie mogłam za wiele pomóc policjantom. Zeznałam to, co wiedziałam. Paczka spadła z nieba i przebiła dach budy Lotosa. Skąd się wzięła nad naszym domem? 

– To właśnie będziemy chcieli wyjaśnić. Skąd i dokąd leciała przyczepiona do tego drona. 

Funkcjonariusze przepytali mnie, zabrali paczkę i drona, i tyle ich widzieliśmy. Kilka tygodni później przeczytaliśmy w gazecie o sukcesie i aresztowaniu winowajców, po dotarciu do nich dzięki danym zapisanym w kontrolerze lotu drona. Miał on wbudowany GPS i autopilota. Zakodowano początek i cel lotu, i na tej podstawie trafiono bez pudła zarówno do człowieka, który wysłał towar, jak i do tego, który miał go odebrać. 

– No tak, policjanci dostali medale, tamci poszli siedzieć, a my zostaliśmy z dziurą w dachu – zaśmiał się mąż.