Spędzam popołudnie z Pattinsonem w małej knajpce na Doheny Drive w Zachodnim Hollywood i przez cały czas wydaje mi się, że jest trochę nieopanowany, bezradny, gada dużo i od rzeczy, jakby wziął właśnie garść pigułek nasennych. Problemem, do którego sam się przyznaje, jest to, że nie potrafi znieść przerwy w rozmowie. „Po prostu mówię pierwszą rzecz, która przychodzi mi do głowy. Podczas wywiadów jestem tak zestresowany, że robię w majtki.
Nie chcę milczeć, bo boję się, że zacznę płakać.” Ubrany na czarno, z tygodniowym zarostem i włosami upchniętymi pod wełnianą czapką wygląda jak Justin Timberlake. Jego ubranie pachnie, jakby odkupił je od kogoś, komu się gorzej powodzi. „Boże, nie pamiętam, kiedy ostatni raz jadłem” – mówi Pattinson i natychmiast wyjaśnia, że w miejscu, w którym mieszka w Los Angeles, jest mikrofalówka, a on nigdy przedtem jej nie miał, więc żywi się głównie mrożonymi hamburgerami i marchewką. Podczas spotkania wypija około dziewiętnastu fi liżanek kawy. Zamawia zupę z kurczakiem i warzywami oraz colę.

Wampir na valium

Po roli w Harrym Potterze i po tym, jak został wyrzucony z londyńskiego teatru, postanowił poszukać szczęścia w Stanach. Propozycja wzięcia udziału w „Zmierzchu” była dla Pattinsona przede wszystkim szansą na zdobycie pracy w Ameryce. Nie miał pojęcia o kulcie książki Stephanie Meyer ani o fanach, którzy śledzili losy bohaterów – Edwarda i Belli. Kiedy pytam, jak dostał rolę wampira Edwarda, mówi: „Żeby się uspokoić, wziąłem ćwiartkę valium, po czym wszedłem w rolę, no i się zaczęło”. Stąd tabletka. „To był pierwszy raz, kiedy wziąłem valium. Próbowałem także na kolejnym castingu, ale to odniosło odwrotny skutek – straciłem przytomność.”

Casting odbywał się w sypialni reżyserki Catherine Hardwicke, która sfilmowała Roberta i Kristen Stewart odgrywających jedną ze scen miłosnych. Hardwicke była już wtedy po spotkaniu z co najmniej setką potencjalnych Edwardów. „Widziałam miliony uroczych facetów – mówi. – Ale był jeden problem: oni wszyscy wyglądali jak urocze dzieciaki ze szkoły średniej, a ja chciałam kogoś z innego świata i czasu.” Jej wybór był najlepszy, bo w ciągu pierwszych trzech dni „Zmierzch” zarobił siedemdziesiąt milionów dolarów i właśnie wtedy rozpoczął się szał na Pattinsona. Dziewczyny, które były zakochane w książkowym Edwardzie, nagle miały przed sobą żywą istotę, na której mogły skupić swój zachwyt. Gdy aktor miał składać autografy w pasażu handlowym w San Francisco, zamiast pięciuset fanów pojawiło się ich kilka tysięcy. Pattinson mówi, że od zawsze jest przewrażliwiony, gdy ktoś na niego patrzy, i garbi się, próbując zniknąć. Nie jest przygotowany na sławę i gdy znajduje się w takim tłumie, myśli ze zgrozą: „Ktoś mógłby bardzo łatwo pchnąć mnie nożem”.

Facet o stu twarzach

Pattinson nie chce narzekać, ale czuje, że to wszystko, co się ostatnio dzieje wokół niego, prowadzi go do szaleństwa. Jeśli nie musi, nie wychodzi z domu. Niezbyt interesuje się tym, co piszą na jego temat, choć czasem czyta o sobie w Internecie i dziwi się, że istnieje inny Robert Pattinson. Ten z plotkarskich portali prowadzi odmienne życie: jest nocnym zwierzakiem, chętnym, aby zatopić swoje kły w czymkolwiek, co jest ciepłe i ma cycki. „To wszystko guzik prawda” – mówi, ale czyta te opowieści z masochistycznym narcyzmem. Robert dorastał w Londynie. Jego mama pracowała w agencji modelek, a ojciec był importerem luksusowych samochodów. Jako dziecko był modelem, grał w amatorskim teatrze, trochę w telewizji, a później zrobił sobie przerwę w szkole aktorskiej, by zagrać w Harrym Potterze. Tak mało o nim wiemy, że wszystko, co mówi, staje się superważne albo zostaje niepotrzebnie rozdmuchane. Gdy dziennikarze pytają go o jakieś głupie rzeczy dotyczące np. jego włosów, on żartuje, że nigdy ich nie myje. Nagle taka informacja rozrasta się w nieprawdopodobną historię o tym, że kiepsko u niego z higieną. Czasami nawet nie musi nic mówić. Ludzie sami wymyślają plotki. Takie jak ta o domniemanej narzeczonej Annelyse Schoenberger, którą widziano z Pattinsonem na koncercie Kings of Leon, albo historię oświadczyn na planie „Zmierzchu”. „Kiedy dziennikarze pytali, czy oświadczyłem się już Kristen, powiedziałem dla żartu, że wielokrotnie. Ktoś to wydrukował i plotka gotowa. A prawda jest taka, że ja nie chcę mieć dziewczyny w tym środowisku. Nie ma ani jednej prawdziwej historii wśród tych, które czytałem o sobie.” Między „Zmierzchem” a drugą jego cześcią – „Zmierzch: Księżyc w nowiu” na ekrany wejdzie film „Little Ashes” z udziałem Pattinsona. To dramat o romansie między Salvadorem Dalim, Luisem Buñuelem i Frederico Garcią Lorcą. Pattinson był na przesłuchaniu do tego filmu dwa lata temu. Początkowo miał grać Garcię Lorkę, ale poproszono go, aby zagrał młodego Daliego. Zgodził się. „Chciałem mieć wakacje w Hiszpanii – mówi – ale to na pewno nie były wakacje. Nigdy nie wykonywałem pracy, która byłaby tak trudna.” Film miał niewielki budżet, większość zespołu mówiła po hiszpańsku, a Pattinson spędził mnóstwo czasu, próbując samemu dojść, jak zagrać rolę, by nie wypaść jak kretyn. „Byłem kimś, kto przekracza bariery tego, w czym myślałem, że czuję się swobodnie. Musiałem stawić czoło wszystkim homoerotycznym scenom.” Niektóre z nich są pomysłowe i niedosłowne (Dali i Lorca wspólnie nurkują w morzu w świetle księżyca), a inne wprost przeciwnie (Lorca odstawia mściwy seks z kobietą, podczas gdy Dali masturbuje się w kącie). „Little Ashes” to film, który udowadnia, że Pattinson jest aktorem wszechstronnym i nieustraszonym. On sam nie widział jeszcze skończonej wersji filmu, bo nie lubi oglądać się na ekranie. Kiedy zabrał swoją mamę na amerykańską premierę „Zmierzchu”, wiercił się przez dziesięć minut filmu, a potem wyszedł. Dlaczego? Boi się, że wygląda jak oszust i że tylko imituje własne uczucia.

Aktorstwo? Niekoniecznie

Teraz Robert Pattinson pracuje nad filmem „Zmierzch: Księżyc w nowiu”. Catherine Hardwicke chciałaby obsadzić go w kolejnych swoich projektach. „On jest bardzo utalentowany i ma bogate wnętrze. Widzę go kreującego dziwne, dzikie, fantastyczne postacie, tak jak robi to Johnny Depp” – mówi. To byłoby wspaniałe, ale może się zdarzyć, że po czterech filmach o wampirach nikt nie będzie chciał obsadzać go w roli śmiertelnika. Pytam delikatnie, czy ma plan na po „Zmierzchu”. Pattinson chce stworzyć wytwórnię, która będzie wydawać płyty jego kolegów. „Tak naprawdę nie jestem bardzo zainteresowany pracą aktora – mówi. – Gdyby to wszystko teraz prysło, pomyślałbym: OK. Prawdopodobnie głupio tak mówić, ale tak jest. Uważam, że byłoby znacznie gorzej robić rzeczy, które są kiepskie. Jeśli jesteś kiepskim aktorem, nigdy nie będziesz traktowany serio w żadnym innym zawodzie – ani jako prawnik, ani ktokolwiek inny. Jedyną rzeczą, jakiej chcę, to nie znaleźć się w kłopotliwej sytuacji.” Może kłamie, gdy mówi o przyszłości. Albo może on naprawdę nie jest zainteresowany tym, co będzie robił. A może rzeczywiście chce zostać prawnikiem? Kto wie. Pattinson zerka na telefon. Nie ma żadnej wiadomości. Niedawno powiedział, że gdy po sześciu miesiącach włączył swoją angielską komórkę, miał dwie nieodebrane rozmowy od chichoczących nastolatek, które chciały rozmawiać z Edwardem. Gdy pytam, jakie ma plany na wieczór, mamrocze coś o „czyichś urodzinach”, potem opowiada o towarzyskim kręgu, który odkrył w tym mieście. „Czyjeś urodziny” okazały się być kolacją w restauracji na Sunset Boulevard. Na liście obecności obok Roberta Pattinsona widnieje również kusicielka Katy Perry i inne gwiazdki „z kręgu”.

Zdjęcia: Nathaniel Goldberg