Babcia w reklamie jednego z banków, trzymając na rękach nowo narodzonego wnuka, oznajmia przerażonemu synowi i synowej, że mały będzie mieć na imię Zygfryd. Na próby sprzeciwu reaguje stanowczo: „Babcia dała tacie pięć tysięcy na kino domowe, więc będzie Zygfryd”. I stawia na swoim! Rodzice pomagają finansowo aż 59% dorosłych dzieci, które ukończyły szkołę. Najczęściej kupują im mieszkanie, samochód albo dają pieniądze na życie. Z pozoru to świetny układ. Takiej pożyczki często spłacać nie trzeba, a jeśli trzeba, to na korzystniejszych warunkach niż kredyt w banku. Ale co zrobić, kiedy rodzice, którzy nas „sponsorują”, zaczynają sobie z tego powodu rościć prawo do wtrącania się w nasze życie? Jak nie dać sobie wejść na głowę? W którym momencie powiedzieć „dość” i jak ich przy tym nie urazić?

Wszystko dla naszego dziecka

– Nie było tajemnicą, że rodzice odkładają pieniądze na moje wesele – opowiada Patrycja, której przed rokiem rodzice zorganizowali ten najważniejszy dzień w życiu. – Na ślubach kuzynów żartowali, że pieniądze już mają, teraz tylko czekają, aż się zaręczę. Gdy dwa lata temu mój chłopak Paweł poprosił mnie o rękę, byli zachwyceni. Od razu oznajmiłam Pawłowi: chcę, żeby było nowocześnie. Żadnych oczepin, zbierania na wózek i zmuszania gości do zabawy w „gorące krzesła”. Nie chcę tańczenia z rodzicami w kółku do piosenki „Cudownych rodziców mam”. I bez tego wiedzą, że ich kocham. Ma być elegancko i już. Ustaliliśmy, że ja o wszystkim decyduję, mama doradza, a tata za wszystko płaci.

Problemy zaczęły się, gdy tylko przyszło do podejmowania pierwszych konkretnych decyzji. Ja chciałam urządzić wesele w eleganckim hotelu. Ale zanim zdążyłam się zorientować w cenach, mama oznajmiła mi, że już zarezerwowała salę. W domu weselnym pod Warszawą, który wygląda jak kiczowaty pałacyk! Gdy go zobaczyłam, rozpłakałam się. „Dlaczego to zrobiłaś bez mojej wiedzy?” – pytałam zaskoczona. „Ty jak zawsze myślisz swoimi kategoriami i chyba zapomniałaś, że większość naszej rodziny to ludzie z małych miast. Przywieziesz ich do drogiego hotelu, bo masz takie widzimisię. A pomyślałaś, że może oni będą się tam źle czuli? Uznaliśmy z ojcem, że w sali weselnej nie będą się czuć skrępowani”. Później było coraz gorzej. „Sushi w menu? Absolutnie nie! Żadna ciotka tego nie zje! Będzie rosół, a na sushi pójdziesz sobie po ślubie. Cupcakes zamiast tradycyjnego tortu? Wykluczone! Co to za wesele bez tortu!”. Spieraliśmy się o wszystko. Któregoś dnia zobaczyłam, że na liście gości zamiast moich przyjaciół są kontrahenci firmy taty i jacyś kuzyni, których ostatnio widziałam, gdy miałam może... pięć lat. „Z tymi ojciec od lat współpracuje – wypada ich zaprosić. A to przecież rodzina – nie możemy ich pominąć. Zresztą my z ojcem byliśmy na weselu ich syna, więc nie wypada ich nie zaprosić do nas” – moja mama odpierała wszelkie argumenty.

Kiedy po kolejnej kłótni usłyszałam: „To my płacimy rachunki, więc będzie tak, jak my chcemy”, wyszłam z ich domu, trzaskając drzwiami. Mój narzeczony był zdezorientowany: „Przecież mówiłaś, że nie zależy ci na weselu? Że możemy wziąć cichy ślub i też będziesz szczęśliwa. Wyluzuj. Niech robią, co chcą. Przynajmniej będzie spokój. Zapomniałaś, że dzięki nim nie będziemy musieli brać kredytu na remont mieszkania?”. Uznałam, że ma rację. Odpuściłam, ale do dziś tego żałuję. W dniu ślubu moi rodzice byli przeszczęśliwi. Za to ja przez cały czas myślałam o tym, że nic nie jest takie, jak chciałam. Dlatego teraz, w piątą rocznicę ślubu, zamierzamy z Pawłem odnowić przysięgę małżeńską. Odkładamy pieniądze na przyjęcie. Będzie kameralne i eleganckie. Takie, o jakim marzyłam. Ja, a nie moi rodzice.

Mama lepsza niż bank

Różnica między mamą i ojcem a bankiem jest taka, że bankowi pieniądze trzeba oddać, a rodzicom niekoniecznie. Ale to tylko pozornie korzystny układ, jak przekonuje Anna Bersz, psycholog i psychoterapeuta z Laboratorium Psychoedukacji. – Pożyczka od rodziców na tzw. wieczne nieoddanie sprawia, że dziecko ma poczucie długu, a dług wiąże. Czy to z bankiem, czy z najbliższymi osobami – mówi Anna Bersz.

Zobacz także:

– Każdy dojrzały człowiek wie, że nie ma nic za darmo. Jeśli chcemy mieć np. nową lodówkę, musimy za nią zapłacić pieniędzmi, na które trzeba zapracować. Mamie, która nam je zafunduje, też musimy zapłacić. Czym? Podporządkowaniem się. Warto więc się zastanowić, czy aby nie lepiej dla nas jest nie przyjmować takich podarunków? Marta została obdarowana przez mamę kawalerką, gdy tylko obroniła pracę magisterską. – Skakałam z radości, kiedy dostałam do ręki klucze – opowiada. – Planowałam, jak ją urządzę. Myślałam, że może za jakiś czas wprowadzi się do mnie mój chłopak. Moja mama zawsze lubiła rządzić. Gdy byłam nastolatką, potwornie się buntowałam przeciwko jej domowej dyktaturze. Denerwowało mnie, że chce o wszystkim decydować i że zawsze musi mieć ostatnie zdanie. Tata brał mnie wtedy na stronę i mówił: „Córcia, ona już taka jest, musi rządzić. Odpuść jej, bo ona już się nie zmieni...”. „Ale ona zachowuje się jak dyrektor! Dlaczego wszystko ma być tak, jak ona chce?” – wkurzałam się.

Tata zmarł cztery lata temu, a my stałyśmy się sobie bliższe niż kiedykolwiek. Nawet dogadywałyśmy się bez większych problemów. Miałam wrażenie, że mama złagodniała. Cieszyła się, że jestem zakochana. Że wyprowadzę się na swoje. A przynajmniej tak mi się wydawało... W pierwszych tygodniach po przeprowadzce przyjeżdżała codziennie. A to przywiozła moje rzeczy, a to podrzuciła zakupy albo wpadała z obiadokolacją, bo ja nie miałam jeszcze urządzonej kuchni, a ona chciała, żebym zjadła jakiś domowy posiłek. Kiedy zwierzyłam jej się, że chciałabym, żeby zamieszkał u mnie Rafał, mój chłopak, powiedziała wściekła, że „nie po to wydała kupę pieniędzy na to mieszkanie, żeby on miał darmową noclegownię”. Gdy zrobiłam parapetówkę, była wkurzona, że moje koleżanki porysowały szpilkami podłogę, która ją tyle kosztowała. Starałam się ją zrozumieć. Tłumaczyłam sobie, że ona ciężko pracowała, żebym ja nie musiała brać kredytu. Wydała mnóstwo pieniędzy, a ja, niewdzięczna, tego nie szanuję.

Z czasem jej codzienne wizyty zaczęły mnie męczyć. Kiedyś zapytałam, czy mogłaby nie przyjeżdżać w najbliższy weekend, bo chciałabym pobyć sama. „Wyrzucasz mnie z mojego własnego domu?” – zapytała oburzona. Przestała przychodzić, przestała dzwonić. Nie odpisywała na SMS-y. Czułam się podle. Jak wyrodna córka, która zabrania własnej matce wstępu do swojego domu. Po dwóch tygodniach pojechałam do niej. „Wpadaj, kiedy chcesz, to też twój dom” – uległam. Sielanka nie trwała długo. Coraz częściej słyszałam: „mieszkasz u mnie”, „ja za to wszystko płacę” itp. Kłóciłyśmy się non stop. W końcu uznałam, że to się nigdy nie zmieni. I że albo odetnę pępowinę, albo zwariuję. Wyprowadziłam się do Rafała. Po roku kupiliśmy na kredyt mieszkanie. Boli mnie, że musimy oddawać co miesiąc bankowi 1,5 tys. zł, ale przynajmniej nasz dom jest naprawdę naszym domem i nikt mi nie mówi, co wolno, a czego nie. Jeżdżę co prawda na najtańsze wakacje last minute i nie kupuję tylu ubrań co kiedyś, ale taka jest cena dorosłości. Mamę odwiedzam co jakiś czas. Nasze kontakty powoli się ocieplają. Mieszkanie, które kupiła dla mnie, dopiero niedawno wynajęła jakiemuś młodemu małżeństwu. Ale porysowaną szpilkami podłogę wypomina mi do dziś przy każdej nadarzającej się okazji...

Sztuka kompromisu

– Problem leży po obydwu stronach: zarówno rodziców, jak i dorosłych dzieci – mówi psycholog i psychoterapeuta Anna Bersz. – Chęć wyposażenia dzieci na życie (w edukację, własne mieszkanie, samochód, sprzęty do mieszkania) jest absolutnie naturalna i wynika z naszych kulturowych przyzwyczajeń. Bywa jednak, że rodzice lubią utrzymywać dzieci w pozycji niedorosłych. Zamiast wypuścić spod skrzydeł, trzymają w przekonaniu, że bez ich pomocy finansowej nie dadzą sobie rady. Dzieciom z kolei wygodnie jest nie dorosnąć, więc przyjmują tę pomoc. To jest problem tzw. niedokończonej separacji. Jak go rozwiązać? Dzieci muszą się nauczyć nie korzystać z pomocy rodziców.

Ułożenie relacji z rodzicami, od których bierzemy pieniądze, wymaga wysiłku z obydwu stron. Musimy sobie zdać sprawę, ile rzeczywiście płacimy za pomoc, i przyjrzeć się, czy aby nie jesteśmy poddawani manipulacji – dodaje Anna Bersz. W normalnej, zdrowej relacji między dorosłymi dziećmi a ich rodzicami nie trzeba za nic płacić podporządkowaniem czy spełnianiem oczekiwań. Można korzystać z pomocy rodziców i samemu udzielać im wsparcia, ale nikt nie wykorzystuje tego do sprawowania kontroli nad życiem bliskich. Jeśli jest inaczej, darmowy obiad od mamy przestaje takim być. Kiedy w takim razie powiedzieć „stop”, tak żeby nie mieć poczucia winy, że ich ranimy i że jesteśmy niewdzięczni? Anna Bersz radzi, żeby nie dopuścić do takiego momentu. Według psycholożki o warunkach otrzymania pożyczki czy prezentu należy rozmawiać, zanim się je przyjmie.

– Z jednej strony jesteś dzieckiem, ale z drugiej dorosłą osobą i masz prawo przyjąć pomoc na własnych zasadach – sugeruje. Tak zrobiła Agnieszka, kiedy rodzice zaproponowali, że kupią jej samochód, żeby nie musiała do pracy dojeżdżać dwoma autobusami i by częściej wpadała do nich, za miasto. – Ale chcieli, żebym była na obiedzie w każdą niedzielę – opowiada. – Powiedziałam wprost: „Mogę przyjeżdżać co drugi, trzeci weekend, bo mam w Warszawie swoje sprawy i różne plany. Jeśli wam to odpowiada to super. Jeśli nie, to trudno. Kręcili nosem, ale zgodzili się. Dostałam używaną hondę i staram się być fair. Zwykle dwa razy w miesiącu przyjeżdżam w odwiedziny.

Naucz się odmawiać

Ewelinie rodzice dają pieniądze, ale niczego nie oczekują w zamian. A przynajmniej nie mówią o tym wprost. – Kiedy od nich wyjeżdżam, zawsze dostaję stówkę albo dwie na tzw. nieprzewidziane wydatki – opowiada. – A to przywiozą mi przetwory, a to kupią dla mnie ekologiczne jajka od sąsiada i nie wezmą za to ani grosza. Nigdy nie mówią, że czegoś ode mnie chcą, ale mimo to czuję się zobowiązana, żeby im pomagać. Gdy dzwonią, że chcieliby pojechać na wakacje, i pytają, czy orientuję się, które biuro ma teraz najlepsze oferty, to ja już wiem, że oczekują ode mnie, że pojadę z nimi do biura podróży i pomogę w wyborze. Albo gdy mama mówi, że babcia znowu jest w szpitalu i że będzie musiała do niej codziennie jeździć, czuję się w obowiązku ją tam zawozić. Sama z siebie.

– Udowadnianie, że jestem dorosła, jest trudne – uprzedza Anna Bersz. – Rodziców da się przekonać do swoich racji, choć im dłużej pozostajesz z nimi w symbiozie, w zależności finansowej, tym będziesz mieć trudniej. Niemniej warto walczyć o swoje. Czasem trzeba powiedzieć: „Mamo, dziękuję za kino domowe, ale ten prezent nie ma nic do tego, jak nazwę swojego syna”. Albo postawić rodzicom sprawę jasno: „Przyjmę od was mieszkanie, ale będzie ono moje. Będziecie mile widzianymi, szanowanymi gośćmi, ale tylko gośćmi”. Czasem trzeba się obejść bez nowego komputera, dopóki się samemu na niego nie zapracuje. Albo przestać chodzić po knajpach, żeby zaoszczędzić. Dorosłość polega bowiem na tym, że dokonujemy wyborów.