Mogę śmiało powiedzieć, że moje relacje z synową były zbliżone do ideału… opisywanego w dowcipach. Monika irytowała mnie nieustannie. Była jakaś taka niepozbierana, nienadająca się ani do pracy, ani do prowadzenia domu. Owszem, o mieszkanie umiała dbać, ale moim zdaniem,  z chorobliwą przesadą. Odkurzała niemal codziennie, na podłodze nie miało prawa być żadnych śladów. Ani tych od butów, ani od kocich łap. Wszystko miało swoje miejsce, a kwiatki też musiały stać obrócone w „dobrą” stronę. „Jakby każda inna była gorsza” – myślałam z sarkazmem.

W tej dziewczynie nie było życia

Ale prowadzenie domu to nie tylko dbanie o czystość. To także gotowanie obiadów, zakupy, rachunki, a w tym już moja synowa, delikatnie rzecz ujmując, kulała. Zakupami i rachunkami musiał zajmować się mój syn, a ona ledwie umiała przygotować kilka nieskomplikowanych dań, którymi non stop karmiła rodzinę. Proponowałam, że nauczę ją gotować jakieś zupy, przyrządzać sosy i robić surówki. Przystawała chętnie na moją pomoc, uważnie przypatrywała się temu, co robię, i notowała sobie w zeszycie przepisy, a potem… znów robiła tylko to, co dobrze umiała. Myślałam, że po prostu nie jest stworzona do roli pani domu. Zdarza się przecież i tak.

– Moniczko, może ty do jakiejś pracy poszukaj? – podsuwałam inne rozwiązanie.

– Ja zajmę się Wojtusiem, dopóki nie pójdzie do przedszkola. Przygotuję wam co dzień obiad i jakoś to będzie – próbowałam nie pokazywać irytacji, choć naprawdę miałam już dość tego jej rozmemłania.

Potakiwała grzecznie i zaczynała szukać pracy. Kiedy coś znalazła, przez chwilę widziałam entuzjazm na jej twarzy, ale po paru tygodniach stawała się coraz bardziej zmęczona. Po ośmiu godzinach nie miała już nawet sił i ochoty, żeby zająć się dzieckiem. W końcu zwalniała się z pracy i wracała do domu.

Nie rozumiałam, dlaczego w tej dziewczynie nie było życia. Dziwiłam się temu coraz częściej w obecności mojego syna.

– Daj spokój, mamo – Marek nie podejmował rozmowy. – Monika jest po prostu specyficzna. Mnie to nie przeszkadza.

Zobacz także:

Też myślisz, że jestem do niczego

„Specyficzna. Specyficzna!” – gderałam w myślach. „Łatwo tłumaczyć nieudacznictwo specyficznością”.
 Zapewne jeszcze długo nie wiedziałabym, co kryje się za „specyficznością” Moniki, gdybym kiedyś nie podsłuchała jej telefonicznej rozmowy z matką. Moja synowa krzyczała do aparatu, zalana łzami.

– To twoja wina! Całe życie wmawiałaś mi, że jestem beznadziejna i że do niczego się nie nadaję! Gdy tylko chciałam coś zrobić, czy były to studia, czy wyjazd do pracy za granicę, to zawsze słyszałam to twoje: „Nie dasz sobie rady. Nie masz zdrowia”. No to teraz powinnaś być zadowolona, że wreszcie uwierzyłam w twoje słowa. Jestem beznadziejna. Do widzenia! – cisnęła aparatem w fotel.

Próbowałam się szybko odwrócić i wyjść z przedpokoju, ale Monika mnie zauważyła.

– Ty też myślisz, że jestem do niczego! Nie musisz udawać, że nie słyszałaś.

W tej sytuacji nie mogłam się już wycofać, jednak nie wiedziałam, jak powinnam postąpić. Wobec tego milczałam, patrząc, jak Monika wreszcie „pęka” i opowiada mi to, czego w skrócie dowiedziałam się z jej rozmowy z matką. Myślałam „swoje”, że może i moja synowa nie jest ideałem, który chciałabym widzieć przy boku mojego syna, ale jednak każdemu należy się wsparcie, świadomość, że te najważniejsze osoby zawsze są blisko. I nikt, absolutnie nikt nie powinien słyszeć, że jest beznadziejny.

– Dobrze, a masz w ogóle jakiś pomysł na siebie? – zapytałam, gdy skończyła już mówić i płakać. – Zastanów się przez chwilę, ja zrobię herbaty i spokojnie porozmawiamy, dobrze?

Pokiwała głową, wydmuchała nos... A potem, gdy postawiłam przed nią kubek herbaty, powiedziała:

– Chciałabym pracować w domu. Prowadzić jakiś mały warsztat, najchętniej wyrób oryginalnej biżuterii.

Uważałam taki pomysł za niezbyt sensowny, ale nie powiedziałam tego głośno.

– No dobrze. A wiesz coś o tym, znasz się na biżuterii?

To stokroć ważniejsze niż pieniądze

Pokiwała głową, ujmując w palce kolczyki, które miała w uszach. Poprosiłam, żeby jeden zdjęła i mi pokazała. Patrzyłam na misterną robotę i zachodziłam w głowę, z czego zostało wykonane to cacko. Nie mogłam się dopatrzeć materiału; tyle było tam cieniutkich plecionek. Przez chwilę w biżuterii dostrzegłam perfekcjonizm Moniki, który uwidocznił się w mieszkaniu, w pedantycznej drobiazgowości, dbałości o szczegóły. A kolczyk był naprawdę piękny i wyjątkowy. Powiedziałam to Monice. Aż pojaśniała jej twarz.

– Myślisz, że dałabym sobie radę? – zapytała.

Uważam, że masz talent – nie miałam już żadnych wątpliwości. A poza tym wszystko było lepsze niż patrzenie na powolne zamykanie się Moniki w sobie.

– A jeśli się nie powiedzie, zawsze możesz spróbować czegoś innego.

Monika mocno mnie uściskała.

– Nawet nie wiesz, jak bardzo chciałam usłyszeć wreszcie takie słowa!

Zobaczyłam, że czasem odrobina wiary i wsparcia dla drugiej osoby, nawet jeśli jej zamysły nie są zgodne z naszymi przekonaniami, mogą zdziałać cuda. Monika, mając cel, bardzo się zmieniła. Stała się bardziej zdecydowana, wytrwała i zaradna. Jej biznes może nie przynosi kokosów, ale jest dla mojej synowej kołem zamachowym. A to stokroć ważniejsze niż pieniądze. Że już nie wspomnę o tym, jak ociepliły się nasze relacje.