Bywają dni, kiedy mam tego wszystkiego naprawdę dość. Wówczas najchętniej wyjechałabym gdzieś daleko, zaszyłabym się w jakimś odludnym, zacisznym miejscu, wyłączyła telefon i rozkoszowałabym się samotnością. A przede wszystkim nic bym nie robiła i za nic nie czułabym się odpowiedzialna!

Bo moje codzienne życie po prostu mnie męczy. Mam strasznie dużo na głowie i czasami zwyczajnie brak mi siły, żeby temu podołać. Marzę o chwili tylko dla siebie. A tych nie mam w ogóle! Pracuję po osiem godzin dziennie, ale sam dojazd do firmy i powrót zajmują mi w sumie ponad dwie godziny. Muszę też zrobić zakupy i ugotować obiad dla rodziny. No i przynajmniej 4-5 razy w tygodniu podjechać do mamy, która wymaga coraz więcej troski i opieki. Dobrze, że starsza córka sama już wraca ze szkoły, a młodszego syna z przedszkola odbiera mój mąż. Ale i tak bywają dni, że nosem się podpieram!

Nazwała mnie wyrodną córką

Tak naprawdę, najbardziej uciążliwa i czasochłonna jest opieka nad mamą. Od dłuższego czasu niedomaga, ma kłopoty z chodzeniem. Dobrze, że jeszcze do sąsiadki pójdzie i ma siłę, żeby wyjść na ławeczkę przed blok, żeby chwilę posiedzieć. Ale do sklepu nie da rady pójść, więc wszystkie zakupy są na mojej głowie. Z gotowaniem też jej pomagam, bo ręce ma tak pokręcone przez reumatyzm, że obieranie ziemniaków jest dla niej zbyt dużym wyzwaniem. No i jeszcze muszę jej robić opatrunki i zastrzyki…

Mój mąż już dawno sugerował, żeby wziąć do pomocy pielęgniarkę. Pomogłaby przynajmniej przy tych opatrunkach. Ja najchętniej też bym tak zrobiła, ale moja mama nie chce o tym słyszeć.

– Nie rozumiem, dlaczego tak jej ulegasz – krzywił się Waldek. – Po prostu podjedziemy któregoś dnia, zapakujemy ją do samochodu i zabierzemy do lekarza. On na pewno wystawi odpowiednie skierowanie.

– Mówisz tak, jakbyś nie znał mojej mamy – wzruszyłam ramionami. – Po pierwsze, w ogóle nie będzie chciała wejść do samochodu. A po drugie, nawet gdyby jakimś cudem udało się ją do tego przekonać, to w przychodni zrobi aferę, że ona ma córkę i nie potrzebuje pomocy od obcych. Nie pamiętasz, jakiego wstydu ostatnio się najadłam, kiedy przepisali jej te zastrzyki? Przecież od razu chciałam umówić wizyty domowe. Nazwała mnie wyrodną córką, wszyscy pacjenci patrzyli na mnie z potępieniem.

– A bo ty niepotrzebnie się przejmujesz takimi rzeczami – Waldek podchodził do życia szalenie praktycznie i szczerze mówiąc, byłam mu za to wdzięczna. – Przecież nie znasz tych pacjentów, co cię obchodzi, co sobie o tobie pomyślą?

Zobacz także:

– Ale moja mama rozpowie o tym wszystkim znajomym – jęknęłam. – Każdy sąsiad i najdalsza krewna będą zaraz wiedzieli, że nie chcę się nią opiekować.

– No przecież nic innego nie robisz – Waldek pokręcił głową. – Nie wiem, ale coś z tym trzeba zrobić. Przecież ty niedługo padniesz z przemęczenia!

Miał rację i chociaż pomagał mi, jak mógł, to i tak pod koniec tygodnia ja ledwie trzymałam się na nogach. Sama wiedziałam, że długo tak nie pociągnę. Ale co miałam zrobić?

Waldek już tego nie wytrzymał

Moja mama nigdy nie miała łatwego charakteru, a na starość jeszcze jej się pogorszył. Zawsze była uparta i nie słuchała niczyich rad. Musiało być tak, jak ona chciała. Właśnie dlatego moja siostra natychmiast po maturze wyprowadziła się z domu pod pretekstem studiowania w innym mieście. Ja zresztą też wykorzystałam pierwszą lepszą okazję, żeby zacząć samodzielne życie. No i pewnie z tego powodu mój tata wreszcie się z mamą rozwiódł. I tak długo wytrzymał – poczekał, aż obydwie będziemy pełnoletnie.

Jego decyzja była dla nas zaskoczeniem, ale i ja, i Sabina, moja siostra, świetnie go rozumiałyśmy. Zresztą, obydwie utrzymujemy nadal kontakt z obojgiem rodziców. Tatę odwiedzamy w wakacje, w jego domku na wsi, który sobie kupił po przejściu na emeryturę. U mamy ja jestem prawie codziennie, Sabina, jako że mieszka daleko, sporadycznie. Właśnie dlatego cały ciężar opieki nad nią spadł na mnie.

– Słuchaj, ja cię wspomogę finansowo – zaoferowała moja siostra, gdy okazało się, że mama potrzebuje stałej pomocy. – Wykupię leki i opłacę jakąś pielęgniarkę, czy co tam potrzeba. Ale przecież nie rzucę pracy, nie zostawię rodziny i nie zamieszkam z mamą!

– No wiem, rozumiem, nikt tego od ciebie nie wymaga – przytaknęłam, wzdychając. – Ta pielęgniarka byłaby świetnym rozwiązaniem, ale znasz mamę.

– Znam – Sabina skwapliwie mi zawtórowała. – Ale pamiętaj, jakby coś, to możesz na mnie liczyć.

Wiem, że mogę, ale co mi z tego? Przecież tu nie przyjedziesz ani nie zabierze mamy do siebie! Zresztą na to ostatnie rozwiązanie mama pewnie też by się nie zgodziła! Kiedy kolejnego dnia wróciłam do domu padnięta i zła z powodu mamy, Waldek nie wytrzymał.

– Słuchaj, a może pogadaj z sąsiadkami? – zaproponował. – Przecież je znasz! Opowiadałaś mi o tej pani Zosi czy Wiesi… Że tak się przyjaźniła z mamą. Zdaje się, że spędzałyście u niej sporo czasu jako dzieci, bo nie pracowała i robiła wam obiady, tak?

– No tak, przychodziłyśmy do niej po szkole, jak rodzice byli w pracy – przytaknęłam, nie rozumiejąc, po co o tym wspomina. – Ale o czym mam pogadać z tymi sąsiadkami?

– Może one mogłyby jej pomóc – podsunął. – Wiesz, same przecież robią sobie zakupy, co to dla nich, przynieść jedną czy dwie bułki więcej? A może i opatrunek któraś mogłaby zmienić?

– No, nie wiem – pokręciłam głową. 

– Przecież one wszystkie wiedzą, że mama jest chora i jakoś żadna nie zaproponowała pomocy. Nawet się dziwię, bo przecież to są uczynne kobiety, znam je. Ale nie przypominam sobie, żeby mama wspominała, że któraś coś jej proponowała.

– Może jednak nie wiedzą? – zapytał. 

– Albo mama ci nie powiedziała, że coś jej proponowały? Na twoim miejscu bym z nimi porozmawiał. Tym bardziej że możemy im zapłacić za taką pomoc. Na przykład ta pani Wiesia czy Zosia….

– Lusia – poprawiłam odruchowo. 

– Ona ma na imię Łucja. A wiesz, że to może niegłupie? Ona zdaje się cienko przędzie, więc może przydadzą się jej dodatkowe pieniądze? A przecież Sabina obiecała, że mi pomoże.

Następnego dnia, zamiast do mamy, najpierw zapukałam do sąsiadki. Zdziwiła się na mój widok.

– Lucynka, jak miło – zaprosiła mnie do środka. – Akurat szarlotkę upiekłam.

Zgodziłam się na herbatkę i kawałek ciasta i wyłuszczyłam, z czym przyszłam. Pani Łucja, o dziwo, wcale nie była zachwycona moim pomysłem.

– Wiesz, Lucynko, owszem, mogę pomóc, tylko nie jestem pewna, jak twoja mama na to zareaguje – powiedziała. – Ona tak niechętnie zdaje się na innych.

– Wiem, próbowałam załatwić fachową pomoc, ale nie chciała o tym słyszeć – opowiedziałam jej z grubsza o aferze w przychodni. – Właśnie dlatego pomyślałam sobie, że może na panią by się zgodziła? Przyjaźnicie się przecież…

– Przyjaźniłyśmy – pani Łucja zaakcentowała czas przeszły. – Ostatnio jakoś tak mniej. No dobrze, spróbuj z nią porozmawiać. Jak się zgodzi…

U mamy musiałam się nagłowić, jak oględnie zaproponować jej pomoc pani Łucji. Musiałam to załatwić tak, żeby się zgodziła i żeby nie obraziła się na mnie. Przecież mogła odebrać moją propozycję jako przejaw niechęci do zajmowania się nią! Ale chyba była akurat w dobrym humorze, bo sama stwierdziła, że to dobry pomysł.

– Może faktycznie tak będzie lepiej, córeczko. Ty ciągle masz jakieś zajęcia, późno przychodzisz, a potem ja muszę jeść czerstwy chleb – jej konkluzja była, jak zwykle, zaskakująca. Znów coś robiłam nie tak. 

Ale było mi wszystko jedno. Najważniejsze, że mama się zgodziła i że nie będę musiała do niej biegać po pracy! Po wyjściu od niej poszłam do pani Łucji omówić szczegóły.

Różnych rzeczy spodziewałam się po mamie, ale tego... w życiu!

Wreszcie mogłam odetchnąć! Odwiedzałam mamę nadal, przynajmniej raz w tygodniu, ale już nie musiałam do niej lecieć z wywieszonym językiem! Nie musiałam martwić się o zastrzyki i opatrunki! No, a w dodatku większość kosztów związanych z nową „opiekunką” pokrywała Sabina. Zaczęłam normalnie funkcjonować.

Niestety, moja radość nie trwała długo. Mniej więcej po dwóch miesiącach pani Łucja, gdy zgodnie z umową przyniosłam jej pieniądze, zaprosiła mnie do siebie.

– Lucynko, musimy porozmawiać – powiedziała wyraźnie zmartwiona. – Nie będę mogła pomagać twojej mamie.

– Ale co się stało? – zapytałam zdziwiona. – Może chciałaby pani więcej pieniędzy? Ja wiem, że to ciężka, uciążliwa praca, jestem w stanie dopłacić.

– Ależ nie, Lucynko – pani Łucja się zmieszała. – Gdyby nie moja sytuacja, to ja w ogóle nie przyjęłabym tych pieniędzy. Przecież ja tak z ludzkiego odruchu powinnam wam pomóc.

– No to o co chodzi? – nie rozumiałam.

– Widzisz, kiedy mi to zaproponowałaś, ja już wtedy miałam wątpliwości. Bo to nie chodzi ani o pieniądze, ani chęci. Przecież my wszystkie znamy się dobrze. I ja, i twoja mama, i Katarzyna spod szóstki, i Amelia z parteru… Zaprzyjaźniłyśmy się, gdy tylko tu zamieszkałyśmy. Wy w wózkach byłyście, to na spacer razem chodziłyśmy. Nieraz sobie pomagałyśmy i tak naprawdę, to nadal pomagamy. Większość z nas. Bo widzisz… Twoja mama... Jakby to powiedzieć…

– Ma trudny charakter, jest uparta i potrafi być złośliwa – dokończyłam za panią Łucję, widząc, jak się męczy. – Pani Lusiu, ja wiem, jaka ona jest. Nie musi pani owijać w bawełnę.

– Ale to takie trudne – pani Łucja odetchnęła z ulgą, ale chyba coś jeszcze miała mi do powiedzenia. – No ma charakter, jaki ma. Ale teraz to jest jeszcze gorzej. Przecież jak my się dowiedziałyśmy, że choruje, to zaraz do niej pobiegłyśmy. I zakupy oferowałyśmy i sprzątanie. Amelia była pielęgniarką, zastrzyki mogła robić. I nawet tak to funkcjonowało przez chwilę. No, z wyjątkiem tych zastrzyków, bo Amelkę to pierwszą obsmarowała, dwa dni nie minęły…

– Co zrobiła? – przerwałam jej, zdziwiona. – Jak to obsmarowała?

– A bo to właśnie o to chodzi – pani Łucja westchnęła. – Widzisz, ciężko mi o tym mówić, bo to przecież twoja mama. Jak sama powiedziałaś, ciężki charakter zawsze miała i to wiedziałyśmy. Ale ostatnio to już przeszła samą siebie. Zajmuje się głównie obgadywaniem ludzi. Wymyśla jakiś niestworzone historie, no jednym słowem, krzywdę ludziom robi.

– Jak to? – byłam zszokowana. – Jaką krzywdę?

– No na przykład o Amelce powiedziała, że ona męża zdradzała i że syn Piotrek, to nie jest jej męża – pani Łucja z wyraźnym trudem wyrzuciła z siebie prawdę. – Wyobrażasz sobie, co się działo, jak oni się czuli? Znów Jolę z pierwszego piętra, która jej zakupy robiła, to oskarżyła o kradzież pieniędzy. My wszystkie po kolei usłyszałyśmy o sobie takie rzeczy… No, szkoda gadać. W każdym razie, nikt jej już pomagać nie chciał. Ja teraz się zgodziłam, ale to ponad moje siły. Mówi do mnie takie kłamstwa. O tobie, o sąsiadach. I wiem, że i mnie obmawia! Pamiętasz, miałam psa, Kruczka? No to powiedziała, że go otrułam! A przecież ja go kochałam jak żadnego innego zwierzaka!

– Boże, pani Łucjo, nie wiem, co powiedzieć, strasznie mi przykro – wydusiłam z siebie przerażona tym, co usłyszałam. – O rany… Wiedziałam, że z mamą trudno jest żyć, sama przecież wyprowadziłam się od niej jak najszybciej się dało. I Sabina uciekła i nasz tata. Ale nie sądziłam, że to aż tak!

Pożegnałam się z panią Łucja, przeprosiłam za mamę i wyszłam na klatkę. Miałam iść do mamy, ale nie byłam w stanie. Wiedziałam, że muszę najpierw ochłonąć! 

Wróciłam do domu na piechotę, chociaż zabrało mi to godzinę więcej. Musiałam sobie wszystko przemyśleć w samotności. Ale nic nie wymyśliłam. Porozmawiam z Waldkiem, może on coś poradzi, chociaż sytuacja wydaje się być patowa. Co ta moja mama narobiła! Przecież teraz to już nikt jej nie będzie chciał pomóc! A ja naprawdę nie dam rady dłużej tego ciągnąć!

Co mam zrobić? Jak można wymyślać takie rzeczy! Jak można tak krzywdzić innych! A może ona rzeczywiście nie zdaje sobie sprawy z tego, co robi? Zadzwonię też do Sabiny, opowiem jej o wszystkim. Naprawdę wielu rzeczy mogłam się spodziewać, ale nie tego, co dziś usłyszałam! Mamo, jak mogłaś?!