Rodzice dawno nie żyją. Po ich śmierci sprzedaliśmy rodzinny dom. Bliższej rodziny nie mamy, prócz siebie, jakieś tam ciotki, wujkowie, ale dość dalecy. Aż dziw, że nie ma między nami bliższych relacji. Parę razy do roku zadzwonimy do siebie. Ja miałabym może więcej czasu dla rodzeństwa, bo jedyna zostałam samotna. Mój narzeczony zginął w wypadku tydzień przed ślubem, a ja już potem nie ułożyłam sobie życia z nikim innym. Mogłabym więc częściej odwiedzać braci i siostrę. Ale nowe życie tak ich pochłonęło, że jak mi się wydawało, tylko im zawadzam, plączę się niepotrzebnie pod nogami i zawracam głowę. A poza tym, przyznaję, bolało mnie, gdy patrzyłam, jak biorą śluby, cieszą się dziećmi, mają wszystko to, czego ja zostałam pozbawiona wraz ze śmiercią ukochanego mężczyzny… I tak to jakoś się porobiło z tymi naszymi relacjami rodzinnymi…

Był pogodny, majowy dzionek. Właśnie miałam wyjść po zakupy, kiedy zadzwonił telefon. To był Tadek, nasz najstarszy brat.

– Janeczko! Zmarła ciocia Henia!

– Ojej! Nie miałam pojęcia! Na ostatnie święta przysłała mi jeszcze kartkę.

– Wkrótce skończyłaby dziewięćdziesiąt dziewięć lat.

– Kiedy pogrzeb?

– W przyszłym tygodniu. Tak ustaliłem, kiedy zadzwonili do mnie ze szpitala, żebyśmy wszyscy dali radę dojechać. Przecież trzeba oddać cioci ostatnią posługę.

Zobacz także:

– Jasne, że tak! To przecież seniorka naszej rodziny! Jedyna siostra naszego taty. A Wacek i Lucynka już wiedzą?

– Właśnie chciałem cię prosić, żebyś zadzwoniła do Lucynki, a ja biorę na siebie powiadomienie Wacka.

Zadzwoniłam do siostry. Jak się spodziewałam, nie była zbyt przejęta. Tylko ja kilka razy odwiedzałam ciocię, mając, jako samotna osoba, więcej czasu.

Lucynka bardziej niż śmierć cioci przeżywała to, że jej mąż ją właśnie zostawił, o czym mnie nie omieszkała poinformować.

– I myliłabyś się, sądząc, że dla młodszej! Nie! Ma ponad siedemdziesiąt lat i jest obrzydliwie bogata! A co najgorsze, Tomek popiera ojca! Pewnie go kupiła prezentami?! – szlochała.

Tomek był jedynym synem Lucynki i nie dziwiłam się, że tak przeżywa to, co ją spotkało. Ale z drugiej strony nie byłam specjalnie zaskoczona postawą siostrzeńca. Był oczkiem w głowie Lucynki, wychowała go na paskudnego egoistę, a teraz, niestety, zbierała żniwo swoich błędów wychowawczych… Był nawet czas, że kilka lat nie odzywała się do mnie, bo zwróciłam jej uwagę, że źle wychowuje syna i kiedyś tego pożałuje. Stwierdziła, że jako stara panna nie mam pojęcia o wychowaniu dzieci… A teraz chlipała w słuchawkę, żaląc się na bezduszność synalka.

W końcu udało mi się z nią porozumieć co do pogrzebu. Obiecała przyjechać.

– Zawsze to jakaś odmiana – powiedziała. – Przynajmniej oderwę myśli od zdrady Witka i Tomka.

Nie chciałam sprzedawać tego domu, jeden już straciłam

W dzień pogrzebu spotkaliśmy się w domu cioci Heni, w którym też mieliśmy się zatrzymać, dopóki nie uporządkujemy wszystkich spraw. Był to uroczy dworek z ganeczkiem oplecionym różami i wiciokrzewem, okiennicami i przytulnymi pokoikami na poddaszu. Lubiłam tu przyjeżdżać. Trzy razy spędziłam u cioci dłuższy urlop. 

W domu były piękne meble pamiętające jeszcze dziewiętnasty wiek, oryginalne bibeloty i pełno kwiatów, które teraz, zaniedbane po śmierci właścicielki, prawie dogorywały. Odruchowo zaraz po przyjeździe chwyciłam konewkę i podlałam je.

– Daj spokój kwiatkom! – machnął ręką Tadek. – I tak przecież trzeba będzie sprzedać ten dom.

Szkoda było mi sprzedawać dom cioci Heni. Bardzo mi się podobał i chętnie bym w nim sama zamieszkała. W Białymstoku nic mnie nie trzymało, byłam już na emeryturze, a moje mieszkanie należało do kwaterunku. Pamiętałam jeszcze, jak przeżyłam sprzedaż rodzinnego domu. Nic jednak nie mogłam zrobić. Pracowałam jeszcze wtedy, a nie stać mnie było, żeby spłacić rodzeństwo. Bracia zresztą potrzebowali pieniędzy, a Lucynki właściwie nic to nie obchodziło. Teraz mogłabym się przeprowadzić do domku po cioci. Pomyślałam, że powiem o tym rodzeństwu po pogrzebie i może wspólnie znajdziemy jakieś rozwiązanie.

Po smutnej uroczystości, która zgromadziła wiele osób, podszedł do nas starszy pan, jak się okazało notariusz, u którego nasza krewna zdeponowała swój testament. Umówiliśmy się z nim na następny dzień w jego kancelarii. Zgodnie z naszymi przewidywaniami, ciocia Henia pozostawiała nam cały swój majątek, a dokładnie dom wraz z ogrodem, meble, pamiątki, wszelkie drobiazgi i niewielką kwotę pieniędzy.

Ten miesiąc był dla mojego rodzeństwa jak surowa kara

– Spadkowi temu towarzyszy jednak pewien warunek! – oznajmił notariusz.

– Jaki? – zdumieliśmy się.

– Muszą państwo, zanim cokolwiek postanowią w sprawie spadku, zamieszkać w domu swojej ciotki przez miesiąc, wszyscy razem. Jeśli państwo tego nie uczynią, spadek przepadnie na rzecz lokalnej społeczności – oznajmił.

– Co takiego?! – żachnął się Wacek.

– Mam zostawić firmę na miesiąc i siedzieć tutaj, tracąc czas? Przecież to jakiś kompletny absurd!

– Pani Henryka zostawiła dla państwa list. Oto on! – oznajmił notariusz.

Wzięłam od niego kopertę i otworzyłam. Tadek poprosił, żebym przeczytała na głos. Ciocia Henia oznajmiała nam w swoim liście, że w domu ukryty jest dla nas niezwykle cenny skarb, który uda nam się odnaleźć tylko wtedy, kiedy pomieszkamy w nim razem co najmniej przez miesiąc.

– Co to za skarb? – zapytał bezgranicznie zdumiony Tadek.

– Nie wolno mi na razie nic powiedzieć. – uśmiechnął się tajemniczo notariusz.

– A jeśli nie uda nam się go odnaleźć, to co? Przepadnie? – zapytała zaniepokojona Lucynka.

– Wtedy moim obowiązkiem będzie przekazać państwu drugi list cioci, który zostawiła na tę okoliczność.

– A czy nie można zrobić tego od razu, jeśli w nim są zawarte jakieś wskazówki? – zapytał przebiegle Wacek.

Wypełniam tylko wolę pana ciotki – oznajmił oschle notariusz.

Ja nie miałam nic przeciwko temu, żeby pomieszkać w przytulnym dworku. Rodzeństwo jednak zżymało się na ciotkę, że była okropną dziwaczką.

– Może miała jakieś kłopoty z głową? – denerwował się Wacek. – Trzeba popytać lekarzy i wtedy dałoby się ominąć ten idiotyczny warunek!

– Przecież notariusz mówił ci, że ciocia do ostatnich chwil życia była przytomna i przy zdrowych zmysłach! – wzruszyła ramionami Lucyna.

Stanęło na tym, że spełnimy warunek cioci Heni i zamieszkamy w jej domu przez miesiąc, intensywnie przez ten czas poszukując ukrytego tam skarbu. Ja i Tadek byliśmy już na emeryturze, Lucynka postanowiła wziąć w szkole, w której pracowała, urlop dla poratowania zdrowia na rok, a potem zamierzała odejść na emeryturę, bo po przeżyciach związanych z rozwodem nie miała już siły pracować. Najmłodszy z nas, Wacek, prowadził własną firmę, ale dało się zrobić tak, żeby zastąpił go najstarszy syn. Wacek miał być z nim w stałym kontakcie i gdyby zaszła taka konieczność, mógł przecież pojechać na krótko do Gdyni. Po tych ustaleniach rozjechaliśmy się do domów, aby spakować się i spotkać w domu cioci Heni w umówionym terminie.

Z pasją śledziliśmy tajemnice naszych przodków

Przyjechałam kilka dni wcześniej. Chciałam zająć się ogrodem, który ucierpiał po śmierci właścicielki. Z zapałem pieliłam rabatki z cyniami i nagietkami, marząc, jak by to było cudownie, gdybym mogła już na resztę życia zamieszkać w tym kochanym domku i cieszyć się pięknym ogrodem. Dałabym sobie radę z moją emeryturą, mogłabym też spróbować dorobić, sprzedając własne warzywa i jajka, gdybym kupiła parę kurek. Nie miałam tylko pojęcia, jak przekonać rodzeństwo do mojego pomysłu. Tymczasem rozkoszowałam się popołudniami pod rozłożystą lipą, pierwszymi truskawkami, ciszą i spokojem przedmieścia. Wkrótce dołączył do mnie Tadek. Od razu zaczął mnie wypytywać, czy już coś znalazłam.

– Czekałam, aż się wszyscy zjedziemy.

– Nie możemy tak marnować czasu! – orzekł brat.

Uśmiechnęłam się tylko, bo byłam pewna, że miesiąc nie wystarczy, żeby wszystko przeglądnąć. A jeszcze te wszystkie sepeciki, komódki, sekretarzyki…

Palce mnie świerzbiły, bo wiedziałam, że kryją wiele ciekawostek z historii rodziny. 

Tymczasem jednak pociągnęłam brata za sobą do kuchni.

– Zjedz coś, bo jesteś zmęczony podróżą! Jutro na pewno zjawią się Wacek z Lucyną i zaczniemy poszukiwania.

Tak też się stało. Kiedy pozostali do nas dołączyli, zaraz po obiedzie zaczęliśmy systematyczne przeszukiwanie domu. Na pierwszy ogień poszły meble w sypialni cioci. Nakastlik nie krył żadnych rewelacji, ale już szuflady biurka okazały się pełne prawdziwych skarbów, przynajmniej dla mnie. Stare albumy, listy – czego tam nie było!

– O! Patrzcie! To pradziadek Edek, jak był młody! – zawołał Tadek, pokazując pożółkłe zdjęcie.

– Ale ładna panna koło niego stoi! – zachwycił się Wacek. – To pewnie prababka!

– Oj, nie! – zaprzeczyłam. – Prababka Klementyna miała jasne włosy, a ta dziewczyna jest brunetką! Tu na odwrocie jest zresztą dedykacja: „Najmilszej Teosi z czułością – Edek”.

– W naszej rodzinie nie było Teosi! – zdumiała się Lucyna. – Przynajmniej nic mi o niej nie wiadomo.

No i musieliśmy koniecznie dowiedzieć się, kim była Teosia. Zajęło nam parę dni, zanim na podstawie listów i pamiętnika prababki ustaliliśmy, że to pierwsza miłość pradziadka, która wybrała bogatszego konkurenta. Od tej pory tropienie rodzinnych tajemnic i rozwiązywanie zagadek stało się naszym ulubionym zajęciem. Co chwilę któreś z nas przybiegało z jakimś listem, fotografią – i zaczynała się fascynująca podróż w przeszłość. W przerwach pichciliśmy obiadki, pielęgnowaliśmy ogród, a wieczorami przesiadywaliśmy na ganku, słuchając świerszczy i napawając się słodką wonią maciejki. Urządzaliśmy też wycieczki po okolicy, wspominając lata dzieciństwa, kiedy to odwiedzaliśmy ciocię podczas wakacji. Ani się spostrzegliśmy, a wróciła nasza siostrzano-braterska bliskość z młodych lat, kiedy wszyscy razem mieszkaliśmy w domu rodzinnym.

– Tak sobie myślę, że może niepotrzebnie sprzedaliśmy ten dom po rodzicach… Byłoby teraz dokąd wracać… – westchnął któregoś dnia Tadek, kiedy siedzieliśmy nad brzegiem rzeczki, wspominając beztroskie dziecięce figle. Nic nie odpowiedziałam, ale zaczęła rodzić się we mnie nadzieja, że może, jeśli wszystko potoczy się dalej tak, jak dotychczas, uda mi się zrealizować moje wielkie marzenie… 

Wreszcie odnaleźliśmy to, co wcześniej straciliśmy

Nadal systematycznie przeglądaliśmy wszystkie zakamarki dworku, odnajdując coraz to nowe ciekawe rzeczy: rodzinne pamiątki, stare książki i czasopisma, przedwojenne ubrania, fotografie, pamiętniki nieżyjących już członków rodziny. To wszystko sprawiało, że nasi przodkowie przestawali być nierealnymi postaciami z nagrobnych medalionów, a stawali się ludźmi z krwi i kości, w których odnajdywaliśmy swoje cechy charakteru.

– Jesteś, Janiu, wypisz wymaluj cioteczną babką Józefiną! – oznajmiła mi kiedyś Lucynka, oglądając stare zdjęcia.

– Wacek ma charakter pradziadka Edwarda! – uznaliśmy wspólnie po lekturze pamiętnika prababki.

Minął miesiąc, a my nie przejrzeliśmy dokładnie nawet połowy tego wszystkiego, co krył dom cioci Heni. A co tu mówić o znalezieniu skarbu! Za to wypoczęliśmy wspaniale i bawiliśmy się cudownie po raz pierwszy od dzieciństwa. Po raz pierwszy też od niepamiętnych lat spędziliśmy tyle czasu razem. I dobrze nam ze sobą było. Lucynka nie opłakiwała już swojego małżeństwa, Wacek nawet nie wspominał o firmie, Tadek odmłodniał o dobre dziesięć lat, a ja byłam szczęśliwa, ciesząc się bliskością rodzeństwa.

– Widzę, że odnaleźliście skarb cioci! – oznajmił notariusz, gdy po miesiącu do niego przyszliśmy.

Spojrzeliśmy po sobie i… zrozumieliśmy. Ten miesiąc sprawił, że zbliżyliśmy się do siebie i znów byliśmy rodzeństwem! Taki skarb zostawiła dla nas ciocia Henia.