Z zazdrością wysłuchiwałam opowiadań koleżanek o niesamowitej więzi, jaka łączy je z siostrami. Marianna była dla mnie w zasadzie obcą osobą. Fakt, pojawiała się gdzieś przypadkiem w odległych wspomnieniach z dzieciństwa, przewinęła się czasem na rodzinnych uroczystościach i… tyle. Chciałam mieć w niej bliską osobę, ale Mańka była kompletnie z innego świata. Warszawa, praca, kariera – temu poświęciła się w pełni moja siostra.

Mama zawsze dbała o to, co powiedzą o niej sąsiedzi, rodzina czy znajomi. Urodziłam się w marcu, Marianna – w grudniu tego samego roku, ale nasza mama, sobie tylko znanymi sposobami, załatwiła, aby wpisano jej w akcie urodzenia styczeń roku kolejnego. Pochodziłyśmy z niewielkiego miasteczka, w którym mieszkańcy znają się doskonale i wiedzą o sobie wszystko. Nasza mama chyba nie chciała, aby ludzie dowiedzieli się, jak szybko po pierwszej ciąży zaszła w kolejną, bo to znaczyło, że współżyła ze swoim mężem dosłownie chwilę po porodzie.

Może dobrze byłoby spotkać się z siostrą?

Niewielka różnica wieku nie zbliżyła nas do siebie z Mańką. Już od dziecka bardzo się różniłyśmy. Ja wolałam bawić się w dom lub szkołę, Marianna podkradała mamie buty na wysokim obcasie i paradowała w nich przed lustrem. Czasem udało jej się podprowadzić maminą szminkę i pomalować usta. Taak, Mańka od dziecka aspirowała do bycia damą… A ja… Ja marzyłam o tym, by znaleźć miłość, wyjść za mąż, założyć rodzinę.

Mama wychowywała nas samotnie. Ojciec zniknął z naszego życia, gdy chodziłyśmy z Manią do przedszkola. Do dziś nie mamy z nim kontaktu. 

Mama zawsze bardzo przeżywała fakt, że mnie i Mańkę łączy zbyt słaba więź.

– Ja kiedyś umrę i kto wam zostanie? – biadoliła. – Musicie trzymać się razem…

Szczerze mówiąc, nie odczuwałam takiej potrzeby, Mańka chyba też nie. Nie byłam z tego powodu nieszczęśliwa, nie czułam, że coś tracę. Czasem przychodziła mi do głowy myśl, że dobrze byłoby spotkać się z siostrą, porozmawiać, ale owe pomysły umierały dość szybko śmiercią naturalną. Bo niby o czym miałabym z Mańką rozmawiać? 

Zobacz także:

Nie zadałam sobie trudu, by poznać dobrze moją siostrę, ona także nie wykazywała najmniejszych chęci kontaktu. Na studia wyprowadziła się do Warszawy i tam została. Czasem pojawiała się w domu z okazji rodzinnych uroczystości, przyjechała na mój ślub, później – na chrzest mojego pierwszego syna, dwa lata później – drugiego. Zadzwoniła złożyć kondolencje, kiedy straciłam dziecko w siódmym miesiącu ciąży. W zasadzie niczego nie mogłam zarzucić siostrze. Interesowała się rodziną, a że rzadko do nas przyjeżdżała… No cóż, mieszkała w mieście oddalonym o 200 kilometrów, była zajętą panią bizneswoman. Nie miała czasu.

Nawet na pogrzebie mamy potrafiła mnie wkurzyć!

Śmierć mamy spadła na mnie niespodziewanie. Matka nigdy nie chorowała, była w pełni sił, a pogotowie zabrało ją z salonu fryzjerskiego.

– Udar mózgu – wytłumaczył lekarz. 

– Trzeba czekać, w tej chwili rokowania są niepewne.

Mama zmarła dwa tygodnie później. Odeszła – jak sama zapowiadała – na własnych warunkach.

– Żebyś tylko nie musiała przy mnie nic robić! – powtarzała. – Bo na siostrę to nie masz co liczyć, żeby ci pomogła… Pamiętaj, nie waż się mnie ratować na siłę! Jak pan Bóg się o mnie upomni, znaczy, że to już czas.

Pogrzeb pamiętam jakby przez mgłę. W pewnym momencie, nie wiem skąd, pojawiła się obok mnie Marianna i złapała mocno za rękę. Potem pogłaskała mnie po policzku i powiedziała:

– Porozmawiamy po zakończeniu ceremonii.

Cała Mańka. Nawet na pogrzebie własnej matki miała tę swoją roszczeniową postawę.

– Nie mam wiele czasu, muszę wracać do Warszawy – tłumaczyła, kiedy już zostałyśmy same. – Chciałabym, abyśmy spotkały się jutro w mieszkaniu matki, aby uporządkować i podzielić jej majątek. Niewiele tego zostało, ale…

Nie dokończyła. Nie czułam się na siłach iść do mieszkania dopiero co zmarłej mamy, nie chciałam rozdrapywać świeżych ran, ale Marianna była nieugięta.

– Proszę, nie idź tam beze mnie. Mieszkanie musimy otworzyć, hm, komisyjnie.

W głowie mi się to nie mieściło! Moja siostra sugerowała, że mogłabym wynieść wartościowe pamiątki z domu matki bez jej wiedzy!

Następnego dnia, mimo wszechogarniającego smutku i braku sił, stawiłam się na miejscu. Miałam nadzieję, że szybko uporam się z zadaniem i jeszcze szybciej pożegnam siostrę. „Niech wraca sobie do swojej Warszawki i da mi święty spokój”. Marianna spóźniła się 20 minut.

– Masz klucze? – zapytała, nawet się ze mną nie witając. 

Potwierdziłam skinieniem głowy. Weszłyśmy razem do mieszkania mamy. Nie spodziewałam się, że kilka godzin później, opuszczając to miejsce, będę całkiem innym człowiekiem.

Marianna bez ukłucia żalu rozstawała się z ubraniami, kosmetykami i innymi przedmiotami, z których mama korzystała na co dzień. Próbowałam uratować te drobiazgi, ale siostra była twarda.

– Po co ci to? Co z tym zrobisz? Zostaw, to do wyrzucenia – powtarzała.

Nie licząc tych krótkich, rzucanych ze złością zdań, milczała uparcie. A ja cierpiałam po cichu. Nie odważyłam się powiedzieć, że… po prostu chciałabym mieć pamiątkę po mamie.

Zapragnęłam nagle lepiej poznać moją siostrę…

Szybko uporałyśmy się z sypialnią i kuchnią. W szafie odkryłyśmy włożone do koperty pieniądze – tysiąc złotych. Marianna sprawiedliwie podzieliła pieniądze, wcisnęła mi do ręki pięćset złotych, po czym sama schowała swoją część do portfela. Czułam się, jakbym okradała mamę, te pieniądze parzyły mnie w kieszeni.

W pokoju gościnnym natrafiłam na album ze zdjęciami. Z pierwszej fotografii uśmiechały się do mnie dwie szczerbate dziewczynki. Poczułam, że Marianna spogląda mi przez ramię. Nie odzywając się, zaczęłam powoli kartkować album.

– O, Wisła… – zauważyła siostra. – Pamiętam, jak bałaś się wsiąść na wyciąg.

– A ty uciekałaś w popłochu przed facetem przebranym za niedźwiedzia – przypomniałam sobie.

Mania parsknęła śmiechem. 

– Przesuń się, daj pooglądać! 

– O mój Boże! – zatrzymałam się na fotografii, przedstawiającej mnie zjeżdżającą z górki na sankach. – Ale to chyba nie jest zdjęcie z TEGO dnia?

– Ha, ha, ha! Dziś wspominam to z rozbawieniem, ale wtedy… Najadłam się strachu. Zatrzymałaś się na ławce i mama musiała prosić sąsiada, żeby pojechał z tobą do szpitala na szycie.

– Do dziś mam bliznę na czole… – wskazałam siostrze rzeczone miejsce.

– Dlatego nosisz grzywkę?

– Żebyś wiedziała! – odparłam.

Oglądałyśmy dalej zdjęcia. I niby mimochodem, zapytałam siostrę:

– Dobrze ci w tej Warszawie?

– Dobrze – potwierdziła. – Tutaj… to nie było moje życie. Nie pasuję tu. Moje miejsce jest tam. A tobie… dobrze tutaj?

– Dobrze – przytaknęłam. 

Byłyśmy takie różne, miałyśmy inne priorytety, ale w tamtej właśnie chwili doszłam do wniosku, że… to dobrze! Każdy z nas jest inny, a my – nie wiedzieć czemu – prowadziłyśmy ze sobą cichą wojnę, tylko dlatego, że jedna nie wpasowywała się w schematy drugiej. Zrozumiałam, że niekoniecznie musimy dążyć do tego samego, by móc wspierać się i kibicować sobie nawzajem. 

– Fajnie, że pogadałyśmy…

– Mama byłaby szczęśliwa, widząc nas teraz – przyznała moja siostra. – A może… odwiedziłabyś mnie w Warszawie?

W pierwszej chwili chciałam odmówić. To był szalony pomysł. Nigdy nie wyjeżdżałam z naszego miasteczka, nie licząc wakacji nad morzem z mężem i dziećmi. Ale nagle zapragnęłam poznać życie mojej siostry. Straciłyśmy tyle lat na bezsensowne dąsy, w końcu udało nam się usiąść wspólnie i powspominać dzieciństwo, a w naszym przypadku – to już było bardzo dużo.

– Chętnie przyjadę – zgodziłam się.