Halina Frąckowiak żartuje, że postawiła dom, urodziła syna, zasadziła w swoim ogrodzie drzewo.– Gdy zapytałam Filipa (30 lat), czy zgadza się na rozmowę o nas, powiedział: zawsze byliśmy bardzo blisko i zawsze mogę powiedzieć to samo.

– Poukładany, jak na nastolatka bardzo opanowany – Edyta Jungowska wymienia cechy 17-letniego Wiktora. – Ma męską, przyjazną energię. Opiekuńczy. Odpowiedzialny. Bywa uparty. Zdecydowanie ekstrawertyk, pogodny. Sądzę, że charakter ma po mnie.

– Zawsze miałam z Jasiem bardzo dobre relacje – mówi Maria Pakulnis. – Dzięki temu, że nie był nigdy zbywany, tylko traktowany z powagą, po partnersku, nie przeżyłam z nim tzw. trudnego wieku, a teraz, kiedy ma 21 lat, mogę powiedzieć, że to nie są tylko relacje rodzicielskie. Jasiek jest moim wielkim przyjacielem. Wzrusza mnie – więcej! – jestem szczęśliwa, że on martwi się o mnie, np. dzwoni, nalega: „Mamo, wyjedź, odpocznij”.

– Mam wrażenie, że kłopoty, które mają rodzice z dziećmi w wieku Wiktora, pojawiają się u nas w ilościach śladowych – uśmiecha się Edyta Jungowska. – Pomogło, że od czwartej klasy szkoły podstawowej intensywnie trenuje pływanie i piłkę wodną. Cała energia, w tym męska burza hormonów, utopiła się nam w wodzie! To sport grupowy, uczy nie tylko planowania, współpracy, odpowiedzialności, ale i przegrywania, a jeśli to potrafimy, jesteśmy w pewien sposób wygrani. Co ważne: do sportu trzeba mieć charakter, ducha walki. I Wiktor to ma. Mówi, że są między nimi relacje, jakie powinny być między mamą a dzieckiem. – Dziś rodzice chcą być przyjaciółmi dziecka. A według mnie rodzic to rodzic. Przyjaźń jest relacją równoprawną. Przyjacielowi można powiedzieć wszystko, dziecku – nie. Nie chciałabym mówić mu o sprawach, za które on nie musi ponosić odpowiedzialności. Nie obarczę go swoimi problemami. Czy Wiktor zwierza mi się tak jak rówieśnikom? Chyba nie. Ale na pewno wie, że w trudnych momentach może na mnie liczyć. Wie też, że w takich sytuacjach trzeba mówić sobie prawdę, bo jeśli mamy wspólnie rozwikłać jakiś problem, nie możemy nic przed sobą ukrywać.

Aktorka nie ma wątpliwości, że relacja matka–syn jest wyjątkowa. – Właśnie matki mogą dać synom coś istotnego: uwrażliwienie na drugą płeć. Rozmowy o uczuciach generalnie nie należą do najłatwiejszych, ale trzeba je prowadzić – przede wszystkim, żeby wyzbyć się stereotypów, które wciąż są serwowane przez głupawe teledyski, seriale, reklamy schematycznie traktujące relacje damsko-męskie. Młodzi ludzie są nimi przesiąknięci. Tym bardziej się cieszę, kiedy mój syn zaprzyjaźnia się ze swoją sympatią, bo wiem, że tylko wtedy jest szansa na pełnowartościowy związek. Uważa, że trzeba pilnować, by relacje matka–syn nie były chore. – Szczególnie w sytuacji, kiedy samej wychowuje się dziecko, kiedy matka stara się synowi wszystko zrekompensować, albo przeciwnie: obarcza go winą za niepowodzenie w życiu. W takiej relacji trzeba szczerości, by dziecko nie bało się zapytać o sprawy, które są dla niego problemem, a dla nas trudnym tematem.

Edyta szanuje zdanie syna, jego intymność, wolność. – Jako dziecko sama miałam dużo swobody i nie lubię, gdy ktoś nastaje na mnie, wypytuje, więc i ja Wiktora kontroluję w sposób kontrolowany. Jest już dużym facetem, więc to dla mnie w pełni zrozumiałe, że ma swoje „męskie sprawy” i nie biegnie do mnie z każdym tematem. Faceci muszą mieć swoje tajemnice. – Dziś jest trudniej rodzicom wychowywać, dzieci szybciej dojrzewają, jest internet i wszystko w zasięgu ręki. Nie jesteśmy w stanie wszystkiego kontrolować, ale ważne, by widząc ten cały z pozoru atrakcyjny chłam, który nas otacza, dać alternatywę czegoś wartościowego, co wcale nie musi być nudne i mniej kolorowe. To bardzo trudne, ale to jedyna droga, żeby dziecko nie utonęło w śmieciach. Trzeba mu dać pewną dozę swobody, ucząc jednocześnie odpowiedzialności. Uświadamiać, na co powinno uważać, czego unikać. Bardzo dużo z Wiktorem rozmawiamy. By potem sam umiał właściwie wybrać. Potrafił trafnie oceniać ludzi. Staram się dociekać, jakie są powody jego wyborów: błahe czy poważne.

Całe dzieciństwo Wiktora zbiegło się z intensywną pracą aktorki. – Z ogromną pomocą moich rodziców zorganizowałam to wychowanie najlepiej jak potrafiłam. W naszym domu dziadkowie odgrywają ważną rolę. Ale mają świadomość, że ostateczne decyzje należą do mnie. By lepiej zrozumieć syna, sięgała po książki psychologiczne, o wychowaniu. – Dały mi w wielu momentach poczucie spokoju i opanowania. Ale też kilka prostych zasad, które niby się zna, ale lepiej pamięta, kiedy je ktoś zapisze, np. że mówienie: „Ja w twoim wieku…”, które mnie samą drażniło, gdy byłam nastolatką – po prostu nie działa. Świat zmienia się zbyt szybko, nie mamy szans wiedzieć, co przeżywa nasze dziecko, jeśli nam o tym nie powie. Ważne jest, jak spędzamy razem czas. Bo jeśli technika, telewizja, gry przychodzą za wcześnie z gotową wizją świata – zabijają wrażliwość. To był również jeden z powodów, dla których zajęłam się wydawaniem książek dla dzieci w wersji audio. Czytanie to najbardziej bezpośredni i najprostszy sposób pobudzania dziecięcej wyobraźni. A książki Astrid Lindgren, które wydaję, to skarbnica inspiracji do zabaw. Podróż do krainy, w której wszystko jest możliwe, nawet jak się ma tylko przysłowiowy kijek i sznurek. Obserwowałam na Wiktorze, jak wciągający jest świat Pippi Pończoszanki i jak dzieci z Bullerbyn pobudzają tęsknotę za prostą, radosną zabawą. Astrid pisała książki z niebywałym wyczuciem dziecięcego świata – każda z jej postaci jest jakby uosobieniem dziecięcych potrzeb – choćby taki „Karlsson z dachu”, którego wydaliśmy ostatnio – śmieszny ludzik ze śmigłem na plecach, w którego istnienie nikt nie wierzy poza naszym małym bohaterem – tęskniącym za prawdziwym przyjacielem.

Teraz, kiedy Wiktor ma 17 lat, staje się coraz bardziej samodzielny. – Dorastanie, czyli koniec gimnazjum, splótł się z otwarciem mojego wydawnictwa. To był trudny dla niego moment, został pozostawiony sam sobie. Zdarzały się dni, kiedy nie było mnie w domu od 6 rano do 1 w nocy. Musiał być odpowiedzialny za siebie. W tym czasie zdał dobrze egzaminy, dostał się do dobrego liceum. I nagle role się odwróciły: to on wtedy pytał, jak mi idzie, co się udało. To bardzo miła świadomość, że ma się przy sobie prawdziwego faceta. –

Zobacz także:

Wartości, zasady, jak miłość i szacunek dla wszystkiego, co żyje, budują się naturalnie. Poprzez przykład – mówi piosenkarka. – Filip lubił, by od niego czegoś wymagać, dlatego kiedy mówiłam twardo: „Nie”, imponowało mu to. Kiedyś powiedział: „Ty mi na wiele nie pozwalałaś”. Byłam nadopiekuńcza? Nie sądzę. Uważnie się przyglądałam, ale nie osaczałam. Gdy przyszedł na świat, zamieszkała z nami moja mama, więc kiedy wyjeżdżałam na koncerty, w domu zawsze była babcia, a ja wiedziałam, że Filip jest bezpieczny. Jako nastolatek dopuszczał mnie do swego świata. Rówieśników zapraszał do domu bez skrępowania, choć pewnie miał swoje sekrety. Był może 17–18-latkiem, kiedy usłyszałam: „Nie mogę mieszkać razem ze tobą i babcią”. – „Dobrze, ale dopiero po ukończeniu drugiego roku studiów”, skwitowałam. Przyjął to. Bardzo wcześnie zaczęłam traktować go po partnersku. Ma to i swoje złe strony, bo jak dziecku pozwala się decydować, daje mu się też prawo do sprzeciwu. Trudniej wtedy egzekwować na zasadzie: tak ma być, i już.

Filip to silna osobowość, która potrzebuje niezależności. Wybrałam więc metodę cierpliwości, tłumaczenia i wielu rozmów. Kierowałam się miłością, intuicją. Moja „ostrość” i siła jako mamy nie polegała na autorytarnym podejściu, tylko zaufaniu, konsekwencji. Starałam się nie ustępować, gdy oceniałam, że coś było dobre, a coś nie. Poświęcony czas i miłość babci też były cenne dla jego poczucia bezpieczeństwa. Osobiste życie syna pozostawia jemu samemu. – To jego teren, jego decyzje. Nie staram się wpływać na nie. Nie wejdę głębiej, niż on mi na to pozwoli. Z ojcem Filipa przez kilka lat żyli w wolnym związku. – Od początku, z powodu cech osobowościowych ojca Filipa, był on dla mnie i dla syna bardzo bolesny i trudny. Nigdy nie byliśmy małżeństwem. Nasze drogi życiowe ostatecznie rozeszły się ponad 18 lat temu, ale Filipa wychowywałam tak, aby miał kontakt z ojcem.

Kiedy jest się samotną matką, ma się ogromne poczucie odpowiedzialności. Podwójne. W miarę możliwości dawałam synowi co mogłam. Uczył się w szkole muzycznej, ale gdy uległam wypadkowi samochodowemu w 1990 r. – leżałam 8 miesięcy w szpitalu – wszystko się skomplikowało. Wtedy posłałam Filipa do szkoły sportowej, nie tylko, by tam rozładowywał energię, ale też, by trenując sport, uczył się twardszych, męskich wzorów. Halina Frąckowiak często powtarzała synowi, jak bardzo go kocha. – I dziś, gdy widzę, że mu coś na sercu ciąży, przytulę, pogłaszczę. To prawo matki i mam nadzieję, że go tym nie krępuję. Wierzę w odbiór intuicyjny i czuję, iż jest mi wdzięczny, że go rozumiem – uśmiecha się artystka. – On czasami również chce mnie traktować jak małą dziewczynkę. Być może w ten sposób zaznacza swoją siłę jako mężczyzna. Oponuję wtedy: „Zawsze dawałam ci wolny wybór, dlaczego ty wobec mnie zachowujesz się inaczej?”.

Widzę jednak, że czas, jaki upłynął od ukończenia studiów i podjęcia pracy, zmienił Filipa. Wiele lat temu powiedziałam mu: w życiu może być różnie, ale bez względu na sytuację, dom, w którym się wychowałeś, zawsze będzie twoim domem rodzinnym. Kiedyś wyznał jej: „Chciałbym, byś spotkała kogoś fajnego, nie była sama”. – Filip może bardzo się o mnie troszczyć jako syn, ale nie może być moim opiekunem. Nie chcę go też sobą obciążać. Chroniła go przed popełnieniem jej błędów. – Pilnowałam, by skończył studia. Sama miałam 17 lat, gdy przerwałam szkołę i zaczęłam śpiewać. Studia ukończyłam w dojrzałym wieku. Pozwoliłam mu więc na tę wyprowadzkę z domu dopiero podczas studiów, kiedy już na nich okrzepł. A kiedy się wyprowadził – piosenkarka robi pauzę i śmieje się – oj, bardzo to przeżywałam! Za często telefonowałam, ciągle miałam potrzebę kontaktu. Aż zauważył: „Czy wiesz, który raz dzisiaj do mnie dzwonisz?”. Pomyślałam: „Pora się nieco uspokoić”.

Pytana o nieporozumienia, uśmiecha się lekko: – Gdy Filip był już dorosły, powiedział mi: „Mówiłaś, że trzeba być dobrym, świat jest piękny, a dobro powraca… ale czy rzeczywistość nie pokazuje co innego?”. Oczywiście ma rację. To wszystko nie jest takie proste. Dzieci są naszymi największymi nauczycielami. Ja miałam skłonność do wkładania różowych okularów. Było mi lżej. Nigdy jednak nie kazałam Filipowi, żeby robił to samo. To, na czym mi od początku zależało, to by miał serce dla innych, umiał się dzielić, pomagał słabszym. Gdy zachowa się szlachetnie, myślę wtedy z dumą: mam fajnego syna. W tym roku w Dniu Matki powiedział mi wiele dobrych słów, m.in. „Mamo, dziękuję ci za wszystko, bo wiem, jak wiele dla mnie zrobiłaś”.

Filip, dziennikarz działu zagranicznego telewizji publicznej, relacje z mamą podsumowuje krótko: – Jako dorosły facet patrzę na mamę z perspektywy lat, z pozycji własnych doświadczeń. Czasami jej decyzji nie rozumiem i nie zawsze podzielam jej opinie. Jednak to ona doszła na szczyt, a to zwycięzca zawsze ma rację. To, że wychowywała mnie sama, rozumiem dopiero teraz, w wieku 30 lat. To, co przeżywałem jako nastolatek, było niedojrzałe. Dziś jednak trzeba iść do przodu. I dodaje: – Zależy mi, aby nie traktowano mnie bez przerwy publicznie jako „syna znanej mamy”. Mam swoje, niezależne życie. – Wszystko, co mu z Krzysiem włożyliśmy do jego życiowego plecaka, Janek na pewno wykorzysta. Krzyś uczył go porządku, zasad. Był wymagający i konsekwentny we wszystkim. Ja z konsekwencją miałam problemy. Byłam od rozpuszczania, przymykania oka – wspomina aktorka. – Zresztą z Janem mamy podobne natury, a Krzyś zawsze go dyscyplinował. Teraz Janek to docenia. Oboje z Krzysiem nauczyliśmy go naszego postrzegania świata i drugiego człowieka. I Jasiek nie patrzy egoistycznie. Podobnymi osobami się otacza, lgną do niego ludzie bardzo wrażliwi. Sądzę, że wychowanie wpłynęło na jego stosunek do przyjaźni.
Nasz dom był zawsze otwarty. Kogoś chciał zaprosić? Proszę bardzo! W liceum przychodzili do niego znajomi, robili w naszej kuchni kolację, siadali przy stole. Nauczył się tego od nas, swoich rodziców. Bo zawsze przy tym stole siadało dużo gości i Jaś zawsze był z nami, pomagał mi, przysłuchiwał się rozmowom.

Jan, dziś student szkoły filmowej w Łodzi, dodaje: – Mama mnie tak poprowadziła przez najwcześniejszy etap życia, że mogę być teraz tym, kim jestem, mogę myśleć i postępować, jak uważam. Nauczyła, że trzeba w siebie wierzyć i że to, jak wygląda moje życie, jest zależne tylko ode mnie. Nie można sobie odpuszczać i użalać nad sobą, wtedy nic się nie osiągnie. Jestem jej wdzięczny za to, że pomaga mi od zawsze w realizowaniu marzeń, że stworzyła dom, do którego zawsze dobrze mi się wraca. Mama jest kimś bardzo mądrym, dobrym i wspaniałym. Jest dla mnie najbliższą osobą, przyjaciółką. Bardzo się szanujemy, kochamy i wspieramy. Myślę, że nasza relacja na tym się opiera. Podziwiam jej wytrwałość, siłę i to, jak patrzy na świat.

Aktorka zgadza się z powiedzeniem, że „matka wychowuje syna dla innej kobiety”. – Jest dla syna pierwszym wyobrażeniem kobiety, swego rodzaju przewodnikiem życiowym. Jeśli starałam się, żeby w domu zawsze było pięknie, przytulnie, gościnnie, uczyłam go przy okazji pewnych zachowań. To ja w dużej mierze obudziłam w nim umiejętność okazywania uczuć. I dziś myślę sobie, że Janek w przyszłości będzie czułym i bardzo dobrym partnerem dla jakiejś kobiety. Maria z synem mają wyjątkowe relacje. – Janek od dziecka był refleksyjny. Obserwator. Ma wielką wrażliwość muzyczną. A taki człowiek więcej słyszy, czuje. Jest nawet nadwrażliwy. Bardzo się przejmuje. Ma to po mnie. Może dlatego znakomicie się rozumiemy. Bez słów. Wystarczy spojrzenie, gest.

– Zawsze dużo rozmawiali. – Z dwojga rodziców to ja więcej wiedziałam o pewnych sprawach. W jego prywatne, intymne sprawy nie wtrącałam się, czekałam na jego ruch. Czasem dochodziło między nami do takich rozmów. Tłumaczyłam mu, że to nie jest jeszcze wiek, by maksymalnie angażować się w związek, żeby potem nie został zraniony. A zranić jego uczucia jest bardzo łatwo. Bo przez swoją uczciwość do drugiego człowieka, do kobiety ma tendencje do oddawania całego siebie. Ale i tak uważam, że w sprawach sercowych młody człowiek musi się sparzyć, potknąć.

Rok temu bardzo przeżyła, gdy syn wyjeżdżał na studia do Łodzi. – Syndrom opuszczonego gniazda… – kiwa głową. – Bolesny, stresujący moment. Ale też bardzo potrzebny w relacjach. Jaś to już odrębna jednostka. Samodzielna. Drażniło go, gdy wypytywałam o wszystko. Zawsze umiałam przeprosić, gdy pojawiała się moja nadopiekuńczość. Oczywiście, martwię się wszystkim, co dotyczy Janka, to normalne. Zawsze będę jego mamą, a on moim dzieckiem. Ale staram się odcinać tę pępowinę. Postanowiłam, że nie będę go atakować telefonami ani wypytywać, jak sobie radzi. Minął tydzień, a Jasiek dzwoni lekko przestraszony: „Dlaczego nie dzwonisz, coś się stało?” – śmieje się aktorka. – Teraz, gdy przyjeżdża na weekend, idziemy do naszej ulubionej knajpki. Mamy rytuał, który bardzo lubię: razem robimy sobie niedzielne śniadanie. Tak jak zawsze w naszym domu było, gdy jeszcze Krzysio żył. A potem idziemy na długi spacer. Gadamy o wszystkim. On zawsze chodził na takie męskie rozmowy z ojcem. Brakuje mu tego, jak sam mówi. Dlatego podtrzymujemy tę rodzinną tradycję.

Po odejściu Krzysia jesteśmy najbliższymi sobie ludźmi. To my najwięcej wiedzieliśmy o jego zdrowiu i umieraniu. Janek dzielnie to zniósł. Był wtedy przed maturą. Szybko dojrzał. – Po odejściu taty jeszcze bardziej się kochamy – dopowiada Jan. – Wiemy, że nie ma co poświęcać czasu na bezsensowne kłótnie i spory. Bardziej doceniamy życie. Wiemy, że najważniejsza jest chwila spędzona ze sobą, i staramy się żyć tak, żeby niczego później nie żałować. Maria nigdy nie zagarniała syna dla siebie. – Wręcz odwrotnie! Wypycham, by spotkał się ze znajomymi, poszedł na imprezę, bo od tego jest młodość przecież! Kiedy po raz pierwszy od 4 lat wyjechałam do znajomych do Norwegii, jak on się cieszył! Wysłał SMS: „Baw się dobrze! Kocham Cię”. To są momenty, gdy czuję, że mam fantastycznego syna. Bo człowiek ma takie dziecko, jakie sobie wychowa. Trzeba najpierw bardzo dużo dać, by potem dużo otrzymać. Dziś on odpłaca mi swoją miłością.