Dopóki nie zamieszkała z nami babcia mojego męża, Teofila, nie zwracałam uwagi na sny. Ot, plotło się coś w tej łepetynie w nocy, sprzątało, układało. A śmieci wyrzucało. To naukowe wytłumaczenie sennych historyjek zawsze mnie przekonywało. Babcia Teofila miała jednak inne zdanie. Nie dziwiłam się, miała już dziewięćdziesiąt lat i tak naprawdę była z innej epoki, poddanej według mnie ciemnocie i zabobonom

– No i cóż ci się, dziecko, dzisiaj śniło? – to było jej pierwsze pytanie, gdy weszłam tego dnia do kuchni. 

Staruszka wstawała o świcie i szykowała nam śniadanie. Uwielbiałam jej świeżo wypiekane bułeczki, choć zaczynały mi wychodzić już biodrami. 

– Nic takiego, znów jakieś głupoty – powiedziałam na odczepnego, bo trochę się śpieszyłam. 

– Zrób mi przyjemność i opowiedz.

Popatrzyłam w niebieskie jak letnie niebo oczy i zmiękłam. Babcia Teofila potrafiła przekonać do siebie nawet mojego trzynastoletniego syna, a to wiele o niej mówiło. 

Gryząc słodką bułeczkę, wspomniałam sen. To był konkurs piękności. Stałam z boku i patrzyłam na rząd kobiet na scenie. Wszystkie były ubrane w identyczne suknie. Potem, na czyjś sygnał, kobiety zaczęły tańczyć. Zazdrościłam im. Chciałam być jak one. Więc w pewnej chwili wbiegłam na scenę. I wtedy światła zgasły, muzyka umilkła. Byłam sama, w plamie światła reflektora. Nagle okazało się, że podłoga pod moimi stopami to ruchome piaski. Zaczęłam tonąć. No i wtedy obudziłam się – skończyłam relację i oblizałam palce. 

Zobacz także:

Babcia Teofila zamyśliła się. 

– To ostrzeżenie, Krysiu – powiedziała. – Twój wewnętrzny głos mówi ci, byś nie wchodziła w jakiś niecny projekt, bo tylko na tym stracisz. Trzymaj się od takich spraw z daleka.

– Niecny projekt? Że niby co? Jestem architektem sanitarnym. Jakie ja mogę mieć niecne projekty? Zaprojektowanie węzłów na opak?

– Tego to ja już nie wiem – babcia Teofila uniosła brodę do góry. 

Zrobił się szum, zaczęły się wzajemne oskarżenia

Pocałowałam staruszkę w pergaminowy policzek i pobiegłam do samochodu, w którym siedziała już dwójka moich dzieci, czekając, aż odwiozę je do szkoły. Piotrek wyskoczył z auta, jeszcze zanim całkiem się zatrzymałam, jakby fotel parzył go w tyłek. Patrycja wyszła powoli, z godnością piętnastolatki. Zanim jednak odeszła, nachyliła się. Opuściłam szybę.

– Tak sobie pomyślałam, że może niepotrzebnie dałam ci to zdjęcie – powiedziała. – To w końcu jest ich sprawa. Są dorośli. 

– Nie zawracaj sobie tym głowy – powiedziałam. – Zdjęcie jest u mnie bezpieczne

– Ale go nie skasowałaś. Może powinnaś. Żeby nie kusiło. 

– Idź już, bo się spóźnisz na lekcje. 

Córka chciała jeszcze coś powiedzieć, ale rozległ się dzwonek, więc przesłała mi buziaka i pobiegła do szkoły. 

Jechałam do pracy i myślałam o zdjęciu, które dostałam od niej trzy dni wcześniej. Była z przyjaciółmi w stadninie koni i tam przyuważyła mojego szefa, jak wychodził z restauracji z młodą dziewczyną. Przytulił ją, a ona dała mu buziaka, zanim wsiadła do taksówki. Patrycja znała i jego, i jego żonę, a także dwóch synów, bo w lecie właścicielka biura projektowego urządziła w ogrodzie swojej willi przyjęcie na piętnastolecie istnienia firmy. Kiedy więc Patrycja zobaczyła Ranowskiego z nieznajomą dziewczyną w objęciach, to zrobiła im zdjęcie komórką. I jak to nastolatka, jak tylko przyjechała do domu, najpierw mi je pokazała, a potem zaczęła się zastanawiać, czy dobrze zrobiła. 

Poznałam tę dziewczynę. To była Jola, nowa asystentka Ranowskiego, którą dzisiaj moi koledzy z pracy zamierzali oskarżyć o kradzieże.

Żeby była jasność – Jola nie kradła. Ale nikt nie wymyślił innego sposobu na to, by się jej pozbyć z biura. Oczywiście wszyscy podejrzewali, że coś musi być na rzeczy między nią a kierownikiem, bo przecież gdyby tak nie było, nie zniósłby jej dyletanctwa, nieporadności i braku wiedzy. Wszyscy pamiętaliśmy, jak się znęcał nad jednym z poprzednich asystentów za najmniejszy błąd czy uchybienie. Jola się tylko uśmiechała, robiła słodkie minki i Ranowski, stary cap, rozpływał się i tylko powtarzał: „Nauczysz się tego, słonko”.

Wszyscy lubiliśmy jego żonę, panią Kasię. I fakt, że miał na boku młodą kochankę, właściwie się z tym nie kryjąc, wkurzał nas. Wkurzało nas również to, że Ranowski przesunął dotychczasową, świetną asystentkę Izę, na inne, niższe stanowisko, żeby zrobić miejsce dla swojej flamy. I że wpisał ją na listę osób na szkolenie do Włoch. A to był bardzo pożądany wyjazd, każdy chciałby z niego skorzystać. To chyba była kropla, która przelała czarę goryczy.

Iza postanowiła działać. To było miesiąc temu. Zebranie zorganizowała w kuchni, gdy Ranowski i jego nowa „asystentka” wybrali się na obiad do kafejki po drugiej stronie ulicy.  

– Potrzebujemy planu – zagaiła. 

– Możemy powiedzieć pani Grażynie, że ta dziewczyna to kochanka Ranowskiego. W końcu pani Kasia to jej siostrzenica – odezwała się Alicja.

– Nie mamy dowodów – stwierdził Jarek. – Wybacz, Iza, ale to, że wsadził ją na twoje miejsce, jest wobec niej cierpliwy i zabiera ją do knajpek, to nie dowód zdrady. 

– Ja uważam, że nic więcej nie potrzeba – rzuciła Magda.

– Ale pani Grażyna z pewnością będzie potrzebowała dowodów. I wszystko się odbije na nas, bo szefowa nie lubi plotek – wtrąciła się Iza. 

– Masz rację – Jarek wstał z krzesła. – I myślę, że lepiej będzie, jeśli oskarżenie nie będzie dotyczyć akurat zdrady. To śliska sprawa. Natomiast kradzież to co innego. Tu nie ma miejsca na dwuznaczność i różne oceny. 

– A niby co ona kradnie? – zdziwiła się Alicja.

– To, co chcemy, by ukradła – powiedziała Iza, uśmiechając się porozumiewawczo do Jarka. 

I tak powstał pomysł, by wrobić Jolę w biurowe kradzieże. Dzisiaj sprawa miała być przedstawiona właścicielce biura, czyli pani Grażynie. Wczoraj Jarek i Alicja podrzucili do biurka i szafki Joli fanty, a dzisiaj kilka osób miało do zagrania swoje role, kiedy szefowa przyjdzie do biura jak co tydzień z „wizytą gospodarską”. 

Teoretycznie wszystko było gotowe i powinno pójść jak po maśle. Kilka minut po tym, jak pani Grażyna poszła do swojego gabinetu, jak zwykle nie zamykając drzwi, Iza zaczęła narzekać, że zginął jej pierścionek, który położyła przed lustrem w łazience, gdy myła ręce.

– Wyszłam, a jak sobie przypomniałam i wróciłam, już go nie było. 

– A kto wchodził po tobie? – spytał głośno Jarek; mowił sztywno, jakby odczytywał tekst z kartki.

– Minęłam się z Jolą – odparła podobnym tonem Iza. 

– Nieprawda, nigdzie nie chodziłam – zawołała Jola.

Zrobił się szum, przekrzykiwania, zaczęły się oskarżenia, aż pani Grażyna nie wytrzymała.

– Dosyć tego! – zawołała swoim silnym, ochrypłym od papierosów głosem. – Co tu się dzieje?

Wysłuchała oskarżeń zespołu. 

– Jestem pewna, że mój pierścionek jest w szufladzie jej biurka – powiedziała Iza. 

– Jesteś pewna?! – krzyknęła zdenerwowana Jola i otworzyła szufladę tak silnym szarpnięciem, że ta wyleciała z hukiem na podłogę. 

Posypały się ołówki, gumki, a także fanty, które zostały tam schowane. Szminka Alicji, droga zapaliczka Jarka i pierścionek  Izy. 

– Wrobili mnie… – powiedziała Jola i spojrzała ze łzami w oczach na panią Grażynę. – Nie lubią mnie i chcą się pozbyć. Nie jestem złodziejką

Nigdy nie byłam odważna…

– Oczywiście, dziecko – powiedziała szefowa i popatrzyła na nas. – O co tu chodzi? Bo że nie o kradzieże, to wiem. Powinniście wiedzieć, że nie jestem idiotką. Więc?

Patrzyłam na kolegów i wiedziałam, że chętnie zdradziliby pani Grażynie prawdziwy powód, ale nie mieli dowodów. Widziałam też na ich twarzach strach, że jeśli czegoś nie zrobią, to wylecą na zbity pysk. 

A ja miałam zdjęcie. Sięgnęłam po komórkę. 

– Chodzi o to, pani Grażyno – odezwałam się – że ma tu miejsce  coś, na co nie możemy dać zgody. Za bardzo szanujemy panią, pana Ranowskiego i jego rodzinę. Jola chce to wszystko zniszczyć – i pokazałam jej fotografię, na której Ranowski obejmował swoją młodą asystentkę przed restauracją pod miastem.

– Pan Ranowski traktuje ją na preferencyjnych zasadach. Odsunął dotychczasową asystentkę. Wpisał Jolę na listę do Włoch. No i jego zachowanie. To wbrew pani zasadom. I naszym.

Cała się trzęsłam z nerwów. Nigdy nie byłam odważna i zazwyczaj siedziałam cicho, nie włączając się do dyskusji, nie zgłaszając na ochotnika. Byłam z natury obserwatorem. To był pierwszy raz, kiedy wystąpiłam przed szereg. Czułam na sobie zaskoczone, ale pełne podziwu spojrzenia kolegów, i coś we mnie rosło.

Byłam zła. Nie na siebie, ale na sen i babcię Teofilę

Pani Grażyna wzięła ode mnie komórkę, przyjrzała się zdjęciu. 

– Bardzo mnie pani zawiodła, pani Krysiu – powiedziała, patrząc mi w oczy. – Myślałam, że akurat pani jest na tyle mądra, by nie włączać się w te durne biurowe rozgrywki. Że pani po prostu robi swoje. Bardzo mi przykro – oddała mi komórkę i zwróciła się do Joli. – Kochanie, gdzie jest twój ojciec?

– Na spotkaniu z inwestorem – powiedziała dziewczyna. – Mam ciocię połączyć?

– Nie, dam sobie radę – odparła szefowa i zniknęła w swoim gabinecie, tym razem dokładnie zamykając za sobą drzwi. 

Cisza była jak makiem zasiał. Wszyscy patrzyliśmy na Jolę. Wzruszyła ramionami.

Jestem jego bękartem, którego odnalazł po wielu latach poszukiwań i próbuje ustawić w życiu. Mieliśmy to trzymać w tajemnicy, żebyście nie gadali o nepotyzmie, ale niektórzy lubią się chwalić tym, co im się udało przez przypadek zobaczyć – i tu popatrzyła na mnie. – A może łaziłaś za nami, czekając na okazję do zdjęcia? 

Czułam, jak tracę grunt pod nogami. Już nikt nie patrzył na mnie z podziwem, koledzy odwracali spojrzenia i w milczeniu wracali za swoje deski kreślarskie. Czułam, że zaraz się popłaczę. Mruknęłam: „Przepraszam”, zabrałam torebkę, płaszcz i po prostu stamtąd uciekłam. 

Popłakałam się w aucie na parkingu. Łzy leciały mi jedna po drugiej. Kiedy się uspokoiłam, nagle przypomniałam sobie tamten sen: samotna na scenie, w blasku reflektora, a pod nogami ruchome piaski. I usłyszałam w głowie głos babci Teofili: „Twój wewnętrzny głos mówi ci, byś nie wchodziła w jakiś niecny projekt, bo tylko na tym stracisz”. 

Sen mnie ostrzegał. Babcia miała rację. Ale ja nie posłuchałam. 

I wiecie co? W tym momencie naprawdę byłam zła. Nie na siebie, ale właśnie na sny, na Teofilę. Po cholerę było mi to wiedzieć? Gdybym nie była uprzedzona, nie musiałabym mieć do siebie pretensji, że nie posłuchałam ostrzeżeń. A tak? Rozgoryczenie było tym większe. Nie wiem, czy pani Grażyna by mnie zwolniła. Być może nie. Ale ja nie wyobrażałam sobie, że przyjdę, usiądę za stołem kreślarskim i będę dalej pracowała jak gdyby nic się nie stało. Koleżanki dzwoniły do mnie i mówiły, żebym się nie przejmowała, że wkrótce wszyscy o tym zapomną. Ale ja nie mogłam.

Musiałam złożyć wypowiedzenie

I już nigdy więcej nie potraktowałam słów babci Teofili o snach jak upierdliwego brzęczenia muchy.