Adam, może wybierzemy się na spacer? – zapytałam, choć z góry znałam odpowiedź.

– Jestem umówiony – odparł.

Kurde, po co ja tu z nim w ogóle przyjechałam? Samotność i jego humory łatwiej znosiłam w domu, gdzie zawsze mogłam znaleźć sobie coś do roboty. Tu, w ciasnym, obcym apartamencie hotelowym, nie dało się gdzieś zaszyć. Jeden pokój dla dzieci, drugi z aneksem kuchennym dla nas. Nawet w łazience spokoju nie było, bo wciąż okupowały ją dzieciaki. 

– Na naszych wspólnych wakacjach, na które dopiero co przyjechaliśmy, już się z kimś umawiasz?

– A co w tym dziwnego?

– Po co ty w ogóle ze mną jesteś?

– Z wielu powodów – Adam wzruszył ramionami.

Zobacz także:

Jak idiotka dałam się na to złapać i poprosiłam z uśmiechem:

– Wymień choć jeden.

– Skoro nalegasz… – powiedział takim tonem, jakby wyświadczał mi łaskę. – Wciąż mam nadzieję, że jakoś mi się uda cię wychować, byś pozbyła się tej swojej gapowatości i nieporadności.

Głupia, naiwna ja. Po co mi to było? Wciąż łudziłam się, że będzie lepiej. Nie powinnam ratować naszego małżeństwa, ale bałam się, co będzie po ogłoszeniu końca tego związku. Co ze mną? Co z dziećmi?

– Nie jestem nieporadna, ale jak mnie wciąż krytykujesz, to mi wszystko z rąk leci. 

– Żałosne są te twoje tłumaczenia, weź się w garść.

– Jesteś wstrętny!

– Tak? Naprawdę? Kiedy jedziesz na wakacje za moje pieniądze, to jest cacy, kiedy kupujesz ciuszki, to też, ale kiedy ja mam jakieś swoje potrzeby, to już ci się nie podoba.

– Wiem o twoich zdradach, wiem, że masz kochankę! – trochę blefowałam, ale miałam poważne podejrzenia.

– No i co z tego, że wiesz? – spytał. 

Po chwili usłyszałam lejącą się wodę pod prysznicem.

Naiwna… Łudziłam się, że jak skonfrontuję męża z jego grzechami, to jakoś nim wstrząsnę. Nic z tego.

Dużo czasu upłynęło od naszych ostatnich wspólnych wakacji, więc kiedy mąż nieoczekiwanie oznajmił, że zarezerwował apartament, ucieszyłam się.

Pomyślałam, że jak Adam odpocznie, przestanie być tak złośliwy i może uda się nasz związek reanimować. Od dawna nie brał wolnego dłuższego niż dwa dni, więc to mogło przywrócić mi męża na nowo. Byłam gotowa wszystko mu wybaczyć. 

Rzeczywistość okazała się szarobura

Rano na korytarzu natknęłam się na blondynę z jego firmy. To ją właśnie typowałam na kochankę Adama. I tak moje złudzenia prysły. Żałosna próba namówienia Adama na wspólny spacer była ostatnim testem naszego związku.

Mąż wziął kąpiel, ubrał się i wyszedł. Do ostatniej chwili łudziłam się, że zmieni zdanie. Gdy zamknęły się za nim drzwi, rozbeczałam się. Czułam się taka bezradna, samotna i bezużyteczna… 

Nagle do pokoju wtargnęły dzieci i od razu zrobiły zamieszanie. Córka wskoczyła mi na kolana i dała buziaka.

– Mamusiu, chcemy iść na spacer nad morze, pójdziesz z nami? Jest duży wiatr, może nam coś przywieje.

– Jakieś super znalezisko! – zawtórował jej młodszy brat. 

– Może dinozaura… – rozmarzył się.

– Ty głupi, przecież one zamieniły się w ropę naftową!

Wytarłam szybko oczy i uśmiechnęłam do nich.

– Oczywiście, że pójdziemy, zrobimy konkurs znalezisk.

Włożyliśmy kurtki, bo wiało, i ruszyliśmy na wyprawę. Gdy piętro niżej przechodziliśmy obok jednego z apartamentów, wydawało mi się, że zza drzwi słyszę głos Adama. 

– Jesteś moją królową – powiedział. – Zrobię, co rozkażesz.

Zrobiło mi się niedobrze. W każdy możliwy sposób.

Wybawieniem okazał się spacer. Wędrowaliśmy brzegiem morza trzy godziny, a potem wróciliśmy autobusem. Do hotelu dotarliśmy, gdy już zapadł zmrok

Następnego dnia Adam był w doskonałym nastroju. Nie wiedziałam, kiedy wrócił; być może dopiero rano. Uczyłam się nowej rzeczywistości, w której to już nie była moja sprawa. Zabrałam się do przygotowania śniadania.

– Dzieci, ubierajcie się. Zaraz wychodzimy! – zawołał.

– A dokąd? – zdziwiłam się jego nagłą chęcią do wycieczek rodzinnych.

– Zabieram dzieciaki na rejs statkiem.

– Ty sam?

Adam uśmiechnął się kpiąco. 

– Przypuszczam, że będzie tam jakiś kapitan. 

– I pewnie jakaś ciocia, co? – odbiłam piłeczkę. 

– Może…

Mogłabym oponować, ale dzieciaki ucieszyły się na rejs. Im zrobiłabym przykrość, nie zgadzając się, i Adam doskonale o tym wiedział. Dlatego złośliwy uśmiech zadowolenia nie schodził mu z twarzy.

Przesiedziałam cały dzień sama w apartamencie. Robiłam bilans zysków i strat naszego małżeństwa, poza tym nic więcej. Nie chciało mi się nigdzie wychodzić, pełna niepokoju czekałam na powrót dzieci aż do wieczora.

Wróciły zmęczone, ale radosne, jakby przeżyły najlepszy dzień w swoim życiu. Poczułam ukłucie zazdrości.

– Mama, a ciocia kupiła nam taaaakie lody! 

– Mama, a łowiliśmy ryby z rybakiem!

– Mama, a graliśmy w fajne planszówki.

– Mama, a ciocia jest super!

– Mama, a…

Zagoniłam je w końcu do łóżek. Adam wszedł tylko na chwilę i już go nie było. Czyli tak to będzie teraz wyglądać? Załamana położyłam się do łóżka, ale zasnęłam dopiero nad ranem. Adam nie wrócił na noc.

Nazajutrz historia się powtórzyła. Adam pojawił się koło dziewiątej, poganiał dzieci przy ubieraniu się i gdzieś z nimi zniknął. Przez cały poranek traktował mnie jak powietrze. Miałam ochotę dać mu w twarz

Postanowiłam też gdzieś wyjść, bo co zyskam, siedząc samotnie i martwiąc się? Wyłącznie frustrację i rozgoryczenie. Zagnało mnie na plażę, szłam i dumałam, o Adamie, o jego blondynie i o wszystkim, co ostatnio się wydarzyło. Do wielkich odkryć nie doszłam, ale zrozumiałam, że nie mogę go wiecznie usprawiedliwiać obciążeniami zawodowymi. Co, kochankę też ma ze stresu? 

Zawróciłam, bo nie wiedziałam, kiedy Adam zamierza przyprowadzić dzieci, a moja nieobecność mogłaby go sprowokować do nowych złośliwości. Nagle uderzyło mnie, że już się zachowujemy jak rozwiedziona para dzieląca się opieką nad potomstwem. Naprawdę tak to będzie teraz wyglądać? Będziemy je sobie przekazywać jak paczkę? A superciocia, kupująca wielkie porcje lodów, będzie wkradać się w ich łaski, by zabrać mi część ich miłości, tak jak zabrała mi męża? 

W dwie godziny dotarłam do znajomego zejścia na plażę, z którego skorzystałam rano. 

Na plaży prawie nie było ludzi. Plażowiczów najwyraźniej wypłoszyła czerwona flaga i niemal sztormowe fale. Z ulgą myślałam o kubku gorącej herbaty, nawet jeśli miałabym ją wypić, siedząc twarzą w twarz z kochanką Adama… No bo w taką pogodę chyba już wrócili. Dzieci pewnie się nudzą. Blondyna próbuje je zabawiać, Adam się irytuje… Przyspieszyłam.

Dzieci przysypiały na naszym łóżku, oglądając bajki na telewizorze. Adam wstał, ledwo weszłam.

– Gdzie ty się szlajasz? – powitał mnie obrażonym, zniecierpliwionym tonem. – Czekam tu jak ten idiota. Kolację już jadły. Ale jeszcze się nie myły – zameldował stan obsłużenia dzieci. – No to idę. Cześć.

– Dokąd?

– Nie interesuj się.

Aha, czyli on się może się szlajać Bóg wie gdzie i z kim?! Nie rozdarłam się tylko dlatego, że nie chciałam robić scen przy dzieciach.

– Mocno wieje. 

– No i? – powiedział z ręką na klamce.

Właśnie: no i co? Co mnie obchodzi, że może się przeziębić albo przewiać sobie nerki? Że będzie go bolało, że będzie stękał i miał problemy z sikaniem? Niech blondyna parzy mu herbatki z miodem i podaje soczek malinowy. Wzruszyłam ramionami. Już tego nie widział, wyszedł. 

Nie rozbudzałam dzieci. Położyłam je spać bez mycia. Adam nazywał to Dniem Wikinga. Sama po długim, męczącym spacerze z przyjemnością wzięłam kąpiel, spłukałam z siebie piasek i sól, które w taką pogodę zdawały się przesycać powietrze. Spałam wyjątkowo dobrze.

Adam już nie wrócił 

Rano Adama jeszcze nie było. Nie czekałam na niego. Dzieci domagały się wyjścia na plażę, bo była piękna pogoda. A fale mogło coś ciekawego wyrzucić na brzeg.

– Skarby! – synek skakał jak na sprężynach. – Albo jakieś morskie potwory!

– Bursztyny! – córce zaświeciły się oczy. 

Wyszliśmy. Dzieci zaciągnęły mnie do miejsca wśród wydm, gdzie chodzili z tatą i ciocią. 

– Fajnie, co nie? 

– Zobacz, jakie patyki i kamienie zebrałem! Tata kazał mi je tu zostawić.

– I nie trzeba parawanu, bo tu wcale nie wieje, wiesz? – zachwalała córka.

– No. Tylko do wody daleko.

Za to jak się jest bez dzieci, można opalać się nago i kochać na kocu, bo wydmy zasłaniają widok. Robili to tutaj? Kręciło ich ryzyko, że ktoś ich nakryje? A potem poszli popływać? Byli pijani? Bo trzeźwi dorośli ludzi nie byliby chyba tak głupi? Rozważałam to z czysto akademicką ciekawością.

Dziwnie się czułam… Coś mi umykało.

Wróciłam wzrokiem do kępy trawy, pod którą nieco przysypane piachem leżało złożone ubranie. 

Dwa zestawy. Męski i damski. Nie miałam wątpliwości, do kogo należała ortalionowa kurtka, którą osobiście kupowałam, i te znoszone sandały, które Adam tak lubił, że nie chciał nowych. Rozpoznałam też klapki blondyny. 

Rozebrali się tu. Nie dziś, lecz wczoraj wieczorem albo w nocy. Pewnie poszli się kąpać, skuszeni wielkimi falami, adrenaliną, ryzykiem. Niedługo morze wyrzuci gdzieś na brzeg bezimiennych, nagich topielców. 

Albo ktoś ich zabił i gdzieś zakopał. Albo porwali ich kosmici. W każdym razie dotąd nie wrócili. 

Niemal odruchowo zgarnęłam ubrania wraz z komórkami, kluczami i dokumentami do dużej torby plażowej. Dzieci, zajęte kopaniem dziury do Australii, nic nie zauważyły.  

Nagle spłynął na mnie spokój. Jeśli do tej pory nie wrócili… To już nigdy nie wrócą. A ja nie będę ich szukać. Miałam się nie interesować. Więc nie będę. 

Stojąc na tej plaży, podjęłam decyzję, że nie zgłoszę zaginięcia. To chyba nie jest karalne? Mąż mnie zdradza, lekceważy, niby czemu mam się martwić, że gdzieś przepadł? Jeśli ich znajdą i zidentyfikują, będę wdową. Zawsze lepiej niż rozwódką. Choć bycie wdową po zdrajcy, który utopił wraz z kochanką, bo jak idioci poszli się kąpać w sztormową pogodę…? Tragedia zmieni się w tragifarsę.

Więc oby ich nie znaleźli. Wtedy pozostanę żoną człowieka, który po prostu zniknął. Tak jak zniknęło nasze małżeństwo. Nie będę po nim płakać.

Dzieciom powiedziałam, że tata z ciocią musieli wyjechać bardzo, bardzo daleko, gdzie nie ma zasięgu. 

Zostaliśmy w hotelu do końca pobytu. Jak gdyby nigdy nic. Rzeczy blondyny zostawiłam w jej pokoju, z którego zabrałam rzeczy Adama i zabawki dzieci. A gdy turnus się skończył, spakowałam nas i pojechaliśmy do domu. Po prostu.

To nie powinno się udać, ale się udało. Dzieci coraz rzadziej pytają o ojca. W końcu minęło już pięć lat…