Czy to prawda, że coraz częściej partnera starannie sobie wyszukujemy? Niekoniecznie interesuje nas strzała amora, raczej sumiennie sprawdzamy, czy on – potencjalny towarzysz życia – do nas pasuje. Pod bardzo różnymi względami. Jeśli tak, zakładamy, że miłość może pojawi się w przyszłości.

Luba Szawdyn: Widzę to podczas mojej praktyki. I mam wrażenie, że tak naprawdę to jest powtórka z rozrywki. Tak już przecież było. Kiedyś rodziny łączyły majątki, narzeczonego przywożono do narzeczonej, miłość nie była tu do niczego potrzebna. Zresztą w niektórych krajach trwa to do dzisiaj. W Grecji, w Turcji.

Tylko to nie jest dobrowolne, tymczasem mówimy o sytuacji, kiedy sami wchodzimy w taki układ.

Luba Szawdyn: Oczywiście, mówię jedynie o idei, o pomyśle, aby nie zmieniać statusu społecznego, czyli – nie robić sobie kłopotu. Bo kiedy spotykają się dwie zupełnie różne kultury, zazwyczaj któraś ze stron zmuszona jest do przejścia remontu kapitalnego. Dla żadnego z partnerów, ani tego zmienianego, ani tego zmieniającego, taki proces nie jest przyjemny. Chcę przez to powiedzieć tylko tyle, że jakiś sens w tej tradycji da się odnaleźć. Ale, o ile nasi przodkowie praktykowali ją dla naszego dobra, tak my współcześnie nie do końca robimy to dla swojego dobra. Żyjemy w innych czasach, przyświecają nam inne cele, więc i efekty są dość opłakane. Tzw. układ – bo tak trzeba to, niestety, nazwać – między dwojgiem ludzi nie może skończyć się dobrze.

To szaleństwo. Skąd się bierze?

Luba Szawdyn: Takie pieczołowite dobieranie się ma być przeciwieństwem gwałtownych, namiętnych związków, które po miesiącu, jak każde ognisko, wypalają się. Coraz więcej osób ma na koncie takie doświadczenie, wiele osób mocno się sparzyło.

Więc się boimy…

Zobacz także:

Luba Szawdyn: Tak, tylko z tego strachu popadamy ze skrajności w skrajność. Ludzie rzadko biorą pod uwagę pójście drogą środka. Albo zamykają oczy i skaczą – i to na pewno nie jest żaden układ, raczej antyukład, seria niespodzianek – albo dobierają się, szukając „ofiary” jak prywatny, dobrze opłacany detektyw: skąd kandydat na partnera pochodzi, gdzie pracuje, jakie ma plany, co lubi, czego unika? To jest, co prawda, jakiś rodzaj związku, bo ci ludzie robią to, o co każdy terapeuta apeluje – słuchają siebie wzajemnie. Tyle że nie jest to słuchanie płynące z zaciekawienia drugim człowiekiem, ale ma służyć czemuś innemu: jest interesowne, sprecyzowane.

Taka analiza ma chyba niewiele wspólnego z uczuciem. Czy to w ogóle może być początek miłości, baza do budowania bliskości?

Luba Szawdyn: Do mnie przychodzą ludzie, którym związki się rozpadły, to jest jakaś odpowiedź na twoje pytanie… Ale trzeba też powiedzieć, że ludzie, którzy w ogóle chcą się z kimś związać, bo mają taki plan na życie, kiedy spotykają potencjalnego partnera, podświadomie dokonują pewnej analizy.

Spotykam kogoś i moja głowa sama zaczyna pisać scenariusz…

Luba Szawdyn: Oczywiście, że taki scenariusz mimowolnie piszemy, nie ma co się oszukiwać. I siłą rzeczy sprawdzamy, czy dany człowiek mieści się w ramach tych naszych fantazji. Trudno się temu dziwić. Powiem więcej: to jest zdrowsze niż wynikające z potwornej pychy przekonanie, że nawet jeśli on nie pasuje do mnie i mojej wizji życia, zmienię go: spotkałam przystojniaka i to on zostanie ojcem moich dzieci. Co prawda, nie znosi dzieci, ale ja sprawię, że je pokocha.

Bo moja miłość go odmieni.

Luba Szawdyn:  Nic bardziej błędnego! Myślę więc, że lepiej się poprzyglądać, niż bez cienia pokory, z tupetem próbować przewartościować komuś życie według swojej wizji.

Tylko co to znaczy „poprzyglądać się”? Gdzie kończy się naturalny proces poznawania, a zaczyna podpisywanie kontraktu i dbanie o to, aby nie było w nim żadnej niewiadomej?

Luba Szawdyn:  Różnicę obrazują na przykład czas i forma, w jakiej to się dzieje. Jeśli ludzie w nienaturalny sposób, w błyskawicznym tempie siadają do stołu i „przepytują” siebie na każdą możliwą okoliczność, coś jest nie tak. Budowanie więzi, związku to systematyczne poznawanie się, ale także dawanie sobie wzajemnie szansy na zachowanie intymności – to wyraz szacunku, którym ludzie nawzajem się darzą. Tu wszystko dzieje się pomału i w ten naturalny sposób partnerzy zamieniają się w rodzinę. Nie mówią o tym na głos, nie muszą tego nazywać, a już na pewno nie muszą w takiej sytuacji ze strachu spisywać ze sobą żadnych umów. Jeśli wybierając się na łowy, szukasz miłości i liczysz, że ze złowionym partnerem dogadasz się w mig, bo ustalacie na przykład, że obszary od A do F macie wspólne, a w resztę wzajemnie się nie wtrącacie – bo i o takich układach słyszałam – daleko na tym wózku nie pojedziesz. Nie można się umówić na miłość i zadbać o jej każdy szczegół. A tak właśnie byśmy chcieli. Najlepiej, żeby jeszcze dostać notarialne potwierdzenie: „Wszystkie moje potrzeby będą w określony sposób zaspokojone”. Czterdziestoletnia kobieta, rozwiedziona, bogata, z dorosłymi dziećmi, uwodzi trzydziestolatka. Dobiera go sobie tak, jak dobiera do ubrania torebkę czy buty, bo on akurat teraz pasuje do jej życia. Czy on staje się jej ofiarą? Nie, bo oboje godzą się na taki związek, „układają się” jak puzzle: „Ja chcę tego, tego i tego, ty tego i tego”, więc dochodzi do transakcji. Ci ludzie zostają parą. I pokaż mi tu cień uczucia. Ta pozorna wygoda trwa oczywiście do czasu. Jak to się kończy? Ofiary są dwie. Obie solidnie pokiereszowane. Ludzie robią sobie tym samym wielką krzywdę. Bo jeśli w jakikolwiek sposób naruszymy swoją podmiotowość – a wchodzenie w tego typu układy jest jej potężnym naruszeniem – to nasze życie już nigdy nie będzie takie samo. Te rany leczy się bardzo długo. Mimo to przykładów wyłuskiwania siebie z tłumu, na zimno, widzę wiele.

Powiedziałaś: „Ja chcę tego i tego”, „Ja potrzebuję”. Rzeczywiście, to kwestie powtarzane dość często, ale ktoś odpowie, że przecież w psychologii od wielu lat istnieje trend dbania o własne potrzeby, dbania o siebie. Źle, zbyt dosłownie go odczytaliśmy i siadamy do stołu, mówiąc beztrosko, czego potrzebujemy, bo uważamy, że komfort nam się należy?

Luba Szawdyn: Ja jako dorosły, odpowiedzialny człowiek mam prawo i obowiązek zadbania o swoje potrzeby. Jeśli chcę zachowywać się niczym rozwydrzone dziecko, ceduję ten obowiązek na innych. Ilekroć słyszę o realizowaniu swoich potrzeb przy pomocy drugiego człowieka – a sytuacja, o której rozmawiamy, właśnie do tego się sprowadza – otwiera mi się nóż w kieszeni. Jest tylko jedna grupa potrzeb, które mogą mną zarządzać: fizjologiczne. W razie każdej innej potrzeby po chwili refleksji (po to mam mózg) powinnam umieć ocenić, czy przypadkiem nie używam drugiego człowieka do swoich celów.

Z Twoich obserwacji wynika, że fakt, iż on robi ze mną to samo, bywa wystarczający do uśpienia sumienia. I także stąd te układy: „Jesteśmy dorośli, tak się umawiamy…”.

Luba Szawdyn: Ależ naturalnie, możemy robić w zasadzie wszystko. Tylko może bez sensu jest wchodzenie w sytuacje, których skutki boleśnie odczuwa się potem latami. Skupianie się na własnych potrzebach, bez zwrócenia się w stronę innych, kompletny brak chęci rozumienia i słuchania ich prowadzi do budowania świata samych transakcji. Jesteś jak oferent w przetargu. Bardzo żałosne. Miłość to nasz wybór. Mamy ją w sobie, bo każdy rodzi się wyposażony w całą paletę uczuć. Pytanie, czy ich potem do czegoś sensownego używa. Co z tego, że na twoją ofertę odpowie „najbardziej odpowiedni”, idealnie pasujący ci „klient”? Jeśli w tobie nie obudzi się ciepło, chęć zaopiekowania się tą osobą, to ten idealny układ w gruncie rzeczy nic nie znaczy. Raczej nie przetrwa. Wtedy możesz stanąć do następnego przetargu. I następnego… Są też i kontrakty dożywotnie – do końca życia ludzie odgrywają swoje role. Ale co myślą o sobie i swojej sytuacji po latach? Z potrzebami jest też inny problem: one bywają absurdalne. Słyszę na przykład: „Chciałabym, żeby on mnie kochał”. Nie mogę wypisać recepty. Ale mogę polecić opamiętanie. My często nie mamy pojęcia o swoich potrzebach i nie dość, że wchodzimy w układy, to jeszcze robimy to na oślep. Gdyby tak posłuchać z ukrycia, co ludzie opowiadają o sobie na tych przedwstępnych spotkaniach, szumnie nazywanych randkami, włosy zjeżyłyby się na głowie.

Po czym mam poznać, że ktoś chce podpisać ze mną umowę na miłość, a nie zbudować ze mną więź?

Luba Szawdyn: Na przykład po tym, że jest niecierpliwy. Znam takich, którzy nie potrafią poczekać, aż otworzy się im drzwi domofonem, tylko szarpią za klamkę. I tak samo żyją. Nie mają czasu. Dla innych i dla siebie. Z łatwością budują zdania zaczynające się od słowa „daj”. Widać, kiedy człowiek jest do takiej narracji przyzwyczajony. Aby zbudować prawdziwą relację, a nie układ, potrzeba spotkania dwóch osób, które dbają o swoje dusze, a nie o coś innego na literę d…

Nasz ekspert:
LUBA SZAWDYN lekarz psychiatra, doświadczona terapeutka. Jest specjalistą od terapii uzależnień i prekursorem lecznictwa odwykowego w Polsce. Wykłada na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. Prowadzi prywatną praktykę.