Tamtego dnia, jak zwykle, wybrałam się na targ po mięso i świeże warzywa. Szłam tak dobrze znaną trasą wzdłuż osiedla, a potem przez niewielki skwerek. 

– Miau! – rozległo się gdzieś w pobliżu moich stóp.

Odruchowo spojrzałam w dół. Spod krzaka wysunęła się okrągła kocia mordka, a zielone oczy spojrzały prosto na mnie. 

– O! – zdziwiłam się. – Cześć, mała.

Nie wiem dlaczego, ale od razu wiedziałam, że to kotka. Podeszła do mnie bez obaw i otarła się o moje nogi. Pochyliłam się i pogłaskałam ją ostrożnie.

– Pewnie jesteś głodna – zgadywałam. 

– Idę na zakupy, zaraz ci coś przyniosę.

Zobacz także:

Tak właśnie zrobiłam. Na stoisku mięsnym poprosiłam o coś dla kota. Gdy wracałam obładowana zakupami, ponownie zatrzymałam się przy krzaku.

– Kici, kici! – zawołałam.

Bura mordka ponownie wynurzyła się spod krzaka. Wtedy zauważyłam, że w pobliżu leżą plastikowe miseczki: jedna wypełniona wodą, a druga pusta – pewnie na jedzenie.

– No proszę, jednak ktoś się tobą opiekuje.

Wyłożyłam na talerzyk surowe mięso i z satysfakcją patrzyłam, jak kotka się nim zajada. Kiedy się najadła, a ja spokojnie ruszyłam przed siebie, odprowadziła mnie aż do końca skwerku, jak gospodyni, która żegna się z gościem.

– Śliczna jesteś – uznałam.

Nawet przemknęło mi przez głowę, żeby zabrać ją ze sobą, ale… 

„Przecież ja nie lubię kotów – pomyślałam. – No i meble… Co z meblami?”.

Kotkę spotykałam od tej pory co i rusz. Za każdym razem, gdy szłam przez skwerek na zakupy, on już tam była. Wychodziła spod swojego krzaka z przeciągłym „miaaaau” i witała się ze mną jak ze starą znajomą. 

Po śmierci właścicielki biedaczka trafiła na ulicę

Za którymś razem poznałam też jej opiekunkę, starszą panią od miseczek. Zauważyłam, jak nalewa kotce świeżą wodę.

– A więc to pani się nią opiekuje? – zagadnęłam ją.

Wyprostowała się, spojrzała na mnie i się uśmiechnęła.

– Tak, to nasza Buba – powiedziała. – Miała ciężkie życie.

– Naprawdę? – zainteresowałam się.

– Moja sąsiadka wzięła ją kiedyś ze schroniska, będzie już z siedem lat temu… – opowiadała opiekunka Buby. – Ale zachorowało się biedaczce i umarła. Nie miała rodziny, więc kot, jak to bywa, trafił na ulicę.

– I nikt go nie przygarnął?  

Buba była ładnym kotem, może nie rasowym, ale miała w sobie coś sympatycznego.

– A wzięła ją taka jedna – kobieta skrzywiła się z niesmakiem. – Pobawiła się, potem się przeprowadziła, a kot został. Że takich ludzi ziemia nosi! – oburzona podniosła głos. – Widać zwierzątko nie pasowało do nowego mieszkania. Później jeszcze była taka jedna pani z dzieckiem. Wzięła Bubę, ale wytrzymała może trzy noce. Odniosła na skwerek, bo kot miauczał pod drzwiami i nie dawał spać.

– Przecież to kot, jak ma nie miauczeć? – odezwałam się. – Ludzie są tacy nieodpowiedzialni.

Starsza pani chwilę pogmerała przy miskach, pogłaskała Bubę i zaczęła zbierać się do domu.

– Sama bym ją wzięła, gdybym mogła  – westchnęła. – Ale ja mam dwa psy, w tym jeden jest już stary i bardzo chory. Nie dam rady.

Wracałam do domu zamyślona. Przez te kilka dni, kiedy dokarmiałam Bubę, bardzo się zaprzyjaźniłyśmy. Była taka miła, oswojona… 

– Może bym ją wzięła? – rzuciłam niezobowiązująco do męża.

– A daj spokój! – machnął ręką Krzysiek. – Gdzie będziesz ją zamykać w czterech ścianach? Koty powinny żyć na wolności. Pobiegać… Polować!

Myślisz, że taki zwierzak jest szczęśliwy w domu? 

Mój mąż wychował się na wsi i nigdy nie rozumiał idei trzymania zwierząt w mieszkaniu. Malutkie mieszkanie też nie bardzo mu się podobało. Marzył o domu.

– I jak ten dom w końcu postawimy, będziesz mogła przygarnąć tyle kotów, ile zechcesz – zapewnił. 

Jednak oboje zbliżaliśmy się już do pięćdziesiątki, a domu jakoś wciąż nie było. A ja też nie chciałam pierwszego lepszego kota… Chciałam Bubę.

Ponieważ nie znalazłam wsparcia u męża, zadzwoniłam do syna.

– Bierz! – zawołał, gdy wszystko mu opowiedziałam. Radek od małego kochał zwierzęta. – Zabierz ją z ulicy, zanim coś jej się stanie. Różnie może być. A tak będziesz mieć w tej kocicy najlepszą przyjaciółkę, zobaczysz.

Zupełnie jakby wykrakał, bo zaledwie kilka dni później na osiedlu zaczęło się dziać coś niedobrego. Ktoś podtruwał dzikie koty, które były dokarmiane przez sąsiadów. Najpierw usłyszałam o tym w osiedlowym sklepiku. Zdenerwowana pani opowiadała, że dwa koty, które karmiła od wiosny, nagle zaczęły chorować. 

– Jak tylko zobaczyłam, że coś się dzieje, od razu zeszłam na dół. Jeden już leżał na boku i miał takie szkliste oczy… Zmarł mi na rękach. A kotkę zdążyłam zabrać do weterynarza. Nie wiadomo, co z nią będzie… Doktor od razu poznał, że to trucizna. Co za ludzie?! – krzyknęła. – Jak nie chcesz, to nie karm, ale chociaż nie krzywdź!

– A wie pani, kto to mógł zrobić? 

– Mam swoje podejrzenia. Ale co takiemu draniowi można zrobić? Za rękę nie złapałam – wzdychała, ocierając oczy chusteczką. 

I wtedy jakby coś we mnie wstąpiło. Wyszłam ze sklepu i ruszyłam moją stałą drogą na ryneczek. Ale nie planowałam iść na zakupy, o nie. Ja poszłam po Bubę! 

Kiedy hałasuje w nocy, mój mąż zabiera ją do łóżka

Kocica jak zwykle siedziała pod krzakiem, a na mój widok zamiauczała i podeszła bliżej. Na skwerku była też jej opiekunka. Opróżniła kocie miski i zapakowała je do torby. Ręce jej się trzęsły.

– Co się stało? – chciałam wiedzieć.

– Widziałam! Wszystko widziałam z okna! – zawołała wzburzona. – Ktoś, jakiś mężczyzna, wrzucił coś do wody i woda się zapieniła. Przestraszyłam się, bo słyszałam, że ktoś na osiedlu truje koty. Zaczęłam krzyczeć, to uciekł. A  teraz zabieram to wszystko. Wyrzucę, nie ma co ryzykować. Nie będę już zostawiać wody tak na widoku, muszę wymyślić coś innego.

– Nie, już nie trzeba – powiedziałam. – Zabieram Bubę.

To była spontaniczna decyzja. Zdjęłam sweter, ostrożnie owinęłam nim kotkę i wzięłam ją na ręce. Nie broniła się, tylko od razu zaczęła mruczeć. To był cudowny dźwięk.

– I bardzo dobrze! – jej dotychczasowa opiekunka klasnęła w ręce. – Zasłużyła na dobry dom.

Mój mąż trochę narzekał, ale zaraz sam zapakował mnie z kotem do samochodu i zabrał do weterynarza. Tak na wszelki wypadek. Buba była jednak okazem zdrowia. Kupiliśmy jej całą wyprawkę i razem uczyliśmy się obsługi kota.

Od tamtej pory minęło kilka tygodni. Buba codziennie wygrzewa się na oknie i jest najszczęśliwszym kotem na świecie. Na początku rzeczywiście trochę harcowała w nocy, jednak gdy mój mąż zabiera ją do łóżka, od razu się uspokaja. Śpią teraz razem jak najlepsi przyjaciele. Kto by pomyślał, że tak mu się odmieni...