Czwartek, godzina 20.00. Wieczorny mrok rozjaśnia krzywa latarnia przed blokiem. Obok przechodzi para z pieskiem, drzwi do klatki otwiera dziewczyna z zakupami. Z pobliskiego sklepu dobiegają wrzaski podpitych młodzieńców. 21.20. Na osiedlowej uliczce parkuje granatowe kombi. Wysiada z niego mężczyzna w skórzanej kurtce. Rozgląda się, czy nikt go nie obserwuje, i szybkim krokiem wchodzi do budynku. Chwilę później na pierwszym piętrze zapala się światło. Okno, na szczęście, jest uchylone. Wycelowany w nie mikrofon kierunkowy wychwytuje strzępy rozmowy: "Nareszcie... kochanie, mam tylko godzinę!".

Teraz trzeba zrobić zdjęcie. Może zsuwając się z dachu? Uprawnienia taternika u detektywów to już norma. Na szczęście pierwsze piętro nie jest wysoko, a obok rośnie grab. W oknach, co za fart, nie ma żaluzji. W ciemności nikt nie zwraca uwagi na chłopaka, który siedząc wysoko na drzewie, robi zdjęcia. Pstryk! On i ona się całują. Pstryk! Ona rozpina mu koszulę...

Kara za niewierność

Cztery dni wcześniej do siedziby agencji detektywistycznej w centrum Lublina zgłasza się kobieta. Pięćdziesiąt kilka lat, elegancko ułożone włosy, drogie okulary. Zgaszonym głosem prosi o pomoc. Mąż ją zdradza - ona wie to od dawna. I już ma dość. Potrzebuje dowodów jego niewierności, cena nie gra roli. Wszystko przemyślała. Chce rozwodu, ale z orzeczeniem o jego winie. Przez dwadzieścia cztery lata małżeństwa dorobili się razem domu, dwóch samochodów, sieci sklepów oraz hurtowni. Straciła jego miłość, więc przynajmniej chciałaby zatrzymać majątek.

Przychodzi pani do detektywa

Krzysztof Szaruga, prezes lubelskiej agencji "Detektyw 24", opowiada, że wśród jego klientek (klientów ma również) przeważają panie w średnim wieku, które przygotowują się do starcia w sądzie. Ich mężowie właśnie przeżywają drugą młodość, najczęściej z młodszą panią u boku. A żonom skończyła się cierpliwość i szykują się do kontrataku. - Informują nas: "Dziś mąż ma schadzkę z jakąś Anią czy Kasią. Zróbcie mu kilka zdjęć w trakcie" - relacjonuje Krzysztof. Detektywi zaczynają obmyślać strategię, jak dyskretnie zastawić pułapkę (każde zlecenie wymaga indywidualnego podejścia), po czym ruszają do akcji. - Śledzą delikwenta z samochodu, z baru, ławki w parku. Co jakiś czas się zmieniają, by nie wzbudzać podejrzeń. Czasem przebierają się. Mają ze sobą specjalistyczny sprzęt, którym można robić zdjęcia na odległość. Z 200 metrów nikt się nie domyśli, że jest w obiektywie.

Podsłuch..

Teraz mikrofony bywają tak małe, że da się je wszyć w kołnierzyk. Oczywiście, nam tego robić nie wolno - zaznacza Krzysztof. - Ale żonom, jak najbardziej. Klientki chętnie współpracują z agentami. Razem z nimi analizują numery telefonów powtarzających się na billingach. Zgodnie z radami zawodowców zwracają uwagę, czy mąż kąpał się przed wyjściem i jaką bieliznę włożył. - Jedna z klientek, nazwijmy ją Teresa, nabrała podejrzeń wobec męża po wizycie u swojego ginekologa. Doktor zauważył u niej nawrót grzybicy. I lakonicznie stwierdził: "Przecież pani się leczy, pani mąż też się leczy... Oj, musi być ktoś trzeci, kto się nie leczy". Już następnego dnia Teresa przyszła do nas.

Zawsze dajemy kilka wskazówek, na co zwracać uwagę. Czy mąż używa viagry? Jeśli tak, trzeba policzyć tabletki i sprawdzić, czy ich ubywa. Fakt, było coraz mniej. Wyjeżdżał gdzieś ostatnio? Tak, na wycieczkę, z córką z pierwszego związku. Jednak nasza agentka, uśmiechając się wdzięcznie do pracownika biura podróży, sprawdziła, kto mu towarzyszył. Najlepsza przyjaciółka Teresy. A więc jednak Teresa została oszukana. I to nie przez jedną, ale dwie najbliższe jej osoby!

Wierny czy nie?

Oczywiście nie zawsze podejrzenia się potwierdzają. - Czasem mamy dobrą wiadomość dla klientek: mąż bierze nadgodziny albo z kolegą tuninguje auto. Częściej jednak kobieca intuicja nie zawodzi. Lecz na dowody zdrady poluje się niekiedy miesiącami. Niektórzy panowie są bardzo ostrożni - przyznaje Krzysztof. - Jeden nawet na chwilę nie rozstawał się z telefonem komórkowym. Kąpał się z nim, spał, zabierał, wychodząc z psem na spacer. Ściśle przestrzegał, by w miejscach publicznych nie pokazać się z tą drugą. Z pokoju hotelowego wychodził pół godziny po niej. Ale jego też udało się nam podejść.

Zobacz także:

Jak? Krzysztof zdradza tylko, że kontakty z kochankami nasilają się w okolicach świąt, walentynek, imienin. Wtedy zastawia się pułapki. A jeśli mąż nie ma jednej "przyjaciółki", lecz jest zwykłym dziwkarzem, który nie obchodzi dnia zakochanych? Detektyw w uśmiechu podnosi kącik ust. - Mamy swoje metody. Może i nie są etyczne, lecz mieszczą się w granicach prawa. Co najważniejsze: skutkują.

"Ciasteczko" na przynętę

Hotelowy bar. Do brunetki sączącej drinka przysiada się szpakowaty mężczyzna. Poznali się kilka dni wcześniej na czacie. To znaczy, z jednej strony sieci był ów pan, ale z drugiej - detektywi ustalający, jakie dziewczyny lubi. Aha, duże, ciemnowłose. OK, trzeba było taką zorganizować. Dalej wszystko toczy się tak, jak przewidywali agenci. Po kilku drinkach mężczyzna zaczyna nalegać, by poszli do niego. Dziewczyna się zgadza, ale prowadzi go do swojego pokoju (jeszcze u żadnego z panów nie wzbudziło to podejrzeń. Jak się wyraził Krzysztof: "Łykają przynętę jak kaczki").

Gdy tylko zamykają się za nimi drzwi, liczne poukrywane kamery idą w ruch. - My tylko podsunęliśmy mu "ciasteczko". Nie musiał korzystać. Mógł powiedzieć: "Miła jesteś, ale ja mam rodzinę". Żona bardzo by się ucieszyła. "Ciasteczko" nigdy się nie dowiedziało, że brało udział w prowokacji. Ot, dorobiło sobie do stypendium. - Niedawno ogłosiłem nabór na agentki, bo mamy coraz więcej zleceń. Poszukiwałem dziewczyn z prawem jazdy, inteligentnych, bystrych. I atrakcyjnych - takim jest zdecydowanie łatwiej uzyskać informacje. Zgłosiło się dwadzieścia pań zainteresowanych ciekawą pracą. Podczas castingu coś mnie podkusiło i zapytałem, czy - gdyby wymagało tego śledztwo - zgodziłyby się być "przynętami". Odmówiła... tylko jedna! Byłem zaskoczony. Żadna jednak pracy nie dostała. Mamy wysokie wymagania: detektyw musi być sprawny nie tylko psychicznie, ale i fizycznie: nie powinien pić, palić. Stale szukam (i to na terenie całego kraju) nowych ludzi, również do wywiadu gospodarczego, szkoleń.

Śledzenie wchodzi w krew

Praca detektywa daje spory zastrzyk adrenaliny, emocji; łatwo się od nich uzależnić. Lecz to praca, w której nie ma przerw. Co nie znaczy, że zawsze bez wytchnienia trzeba jeździć za cudzym autem lub, by zrobić zdjęcie, czekać do rana, aż para kochanków wreszcie podejdzie do okna (a tak czasem się zdarza). Ale prezes Szaruga, nawet stojąc w kolejce, zastanawia się, gdzie najlepiej byłoby ustawić mikrofony, gdyby np. chciał podsłuchać panią przy okienku, jednak tak, by nikt się nie zorientował. - Co prawda, w dwuletniej historii firmy żadna wpadka nam się nie przydarzyła. Chociaż niedawno jeden z agentów ukłonił się na ulicy znajomemu mężczyźnie. Po zdziwionej minie faceta zorientował się, że przecież właściwie go nie zna. Po prostu od miesiąca go śledził! - śmieje się Krzysztof. - Musiał się wymienić zleceniem z kolegą. Podobnie jak detektyw, który w kochance naszego "podejrzanego" rozpoznał... żonę kumpla. Sam zrezygnował z prowadzenia sprawy. Nasza praca splata się z życiem. Nawyki zawodowe przenosi się na grunt domowy. Ja sam, dla żartu, czasem sprawdzam, co robi moja żona. Jednak na takie zabawy mogę sobie pozwolić, gdy jest mniej pracy, na przykład zimą. A odkąd słoneczko przygrzało i dziewczyny wykluły się z ciężkich palt i wskoczyły w szpilki, z pracy nie wychodzę przed 22.00. Przyszła wiosna, sezon zdrad rozpoczęty...