Mieszkam w tym miejscu od kilku miesięcy. To nowoczesne, kameralne osiedle składające się z kilku budynków w kształcie litery C. Myślałem o dwóch pokojach, bo może kiedyś się ożenię, ale kredyt wystarczył mi tylko na kawalerkę.

Moje mieszkanie mieści się na dole i z okna sypialni widzę górę przeciwległego skrzydła budynku – odległy o kilkadziesiąt metrów rząd okien i balkonów, na których zazwyczaj suszy się pranie. Deweloper zapewnia, że z czasem oddzielą nas od siebie drzewa, które ostatnio zostały posadzone.

Wstyd przyznać, ale zdarza mi się podglądać. Zaczęło się od tego, że naprzeciwko moich okien, dokładnie na piątym piętrze opalała się kobieta. Wyszła na balkon z krzesełkiem turystycznym. Miała na sobie bikini i słomkowy kapelusz, zupełnie jakby się wybierała na plażę. Na tle innych balkonów, gdzie powiewało tylko pranie i garażowały rowery, była jak postać z innego świata. Sięgnąłem po lornetkę.

Z bliska wyglądała apetycznie, jak biszkopt

Kobietę było widać doskonale. Fantastyczna. Zupełnie inna niż te wieszaki, które pokazują w kolorowych magazynach. Pełne kształty, duże piersi. Poprawiłem ostrość w lornetce. Naprawdę super ten biust, ciężki, ale jaki kształtny! Po diabła założyła do opalania stanik? Przecież jest zupełnie sama na tym balkonie...

Wieczorem, zanim położyłem się spać, znów spojrzałem przez okno w kierunku jej mieszkania. Miała zaciągnięte firanki i widać było tylko niewyraźny cień.
Przed snem najpierw o niej trochę pomyślałem, żeby miło mi się zasypiało. „To ciekawe. Czasami człowiek patrzy na kogoś przez pięć minut, a potem bez wyraźnego powodu myśli o nim przez pięćdziesiąt” – stwierdziłem, zanim zasnąłem.

Nazajutrz przyłapałem się na tym, że co jakiś czas podchodzę do okna i patrzę w kierunku tamtego balkonu. Nawet kiedy się zachmurzyło i zaraz miał padać deszcz. Nie wiem, co sobie myślałem. Że ta kobitka wyjdzie ze swoim krzesełkiem i parasolem przeciwdeszczowym?

Wieczorem, gdy zrobiło się ciemno, zgasiłem światło w swoim pokoju, żeby nie było mnie widać. Przez lornetkę wpatrywałem się w jej okna. Trwało to mniej więcej kwadrans. Nic ciekawego nie zobaczyłem. Kobieta siedziała po prostu na kanapie i oglądała telewizję. Raz tylko wstała i poszła do kuchni zaparzyć herbatę.

Zobacz także:

Na szczęście w porę się opamiętałem. Co ja robię? Dlaczego podglądam obcą babę? Otrząsnąłem się z niepotrzebnych myśli, jak pies wychodzący z wody. Schowałem lornetkę i też włączyłem telewizor.

Dwa dni później poszedłem na pocztę nadać list polecony. Stanąłem przed okienkiem i poczułem nagłą falę gorąca. Po drugiej stronie siedziała kobieta, którą podglądałem przez lornetkę! Z bliska wyglądała jeszcze piękniej. Apetycznie niczym biszkopt albo drożdżowe ciasto. Guziczki białej bluzki miała pozapinane do samej góry, ale widać było, że dwa środkowe dopięły się z trudem. Na bluzce miała identyfikator z imieniem. Anita.

Jakie śliczne imię! Anita. Takie miękkie, ciepłe, przytulne. Zupełnie jak ona. Spojrzała na mnie. Rany, co za oczy! W życiu takich oczu nie widziałem. Czarne jak dwa jeziora w Tatrach. A jak błyszczały! Długie rzęsy, gęste brwi. Prosty nos jak u greckiej rzeźby, duże usta. Policzki dojrzałe jak dwie brzoskwinie, po które chciałoby się sięgnąć, a przynajmniej delikatnie dotknąć je koniuszkiem palca.

– Słucham – powiedziała, a ja stałem i gapiłem się na nią, jakbym nie słyszał.

– Słucham pana – powtórzyła głośniej.

– Czy ma pani klej? Żeby kopertę skleić.

– Przykro mi, nie mamy kleju – odparła.

I to był cały dialog między nami. Skończona wizyta na poczcie. Dlaczego zapytałem o klej, skoro koperta miała brzeg samoprzylepny? Zupełnie jakby mi rozum odjęło!

Wieczorem znowu kusiło mnie, żeby sięgnąć po lornetkę, ale postanowiłem być twardy. W końcu jestem mężczyzną, potrafię nad sobą zapanować.
Rano od ósmej trzydzieści stałem w oknie i obserwowałem wyjście z jej klatki schodowej. Pocztę otwierają o dziewiątej, więc najpóźniej za kwadrans Anita powinna wyjść z domu. Dokładnie! Wyszła równo za piętnaście. Przyłożyłem do oczu lornetkę. Ach, jakże miło było patrzeć na nią, gdy tak sobie szła! Lekko kołysała biodrami, które tak mnie hipnotyzowały tym rytmem, że oczu nie mogłem oderwać.

To dla niej zamieniłem się w prawdziwego poetę

Rzuciłem lornetkę na łóżko i po kilku minutach wyszedłem z listem w dłoni.

Byłem pierwszym klientem. Niemal podbiegłem do okienka.

– Dziś mam zaklejoną kopertę – powiedziałem bez sensu i aż się zawstydziłem.

– To dobrze, koperty powinny być zaklejone – usłyszałem w odpowiedzi.

Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Drugi dzień z rzędu rozmowa zupełnie nam nie wychodziła. Dlaczego?

Trzeciego dnia poszedłem na pocztę już przygotowany. Wieczorem obmyśliłem sobie różne możliwe dialogi, żeby tym razem się przed nią nie zbłaźnić.

– Listy powinny być dobrze zaklejone – oznajmiłem. – Jak usta, które kryją tajemnice. Wie pani, ile tajemnic mogą kryć listy, które przez pani ręce przechodzą?

Spojrzała na mnie zaskoczona. Przyjrzała mi się z uwagą. Uśmiechnęła się. Czwartego dnia znów położyłem przed nią list. A ściślej mówiąc – pustą kopertę ze zmyślonym adresem. Bo przecież jakiś pretekst musiałem mieć, by znowu przyjść na pocztę. Powiedziałem tak:

– Wie pani, myślę, że listy odgrywają dużą rolę w naszym życiu. Nie wiem, które większą. Te, na które otrzymujemy odpowiedź, czy te pozostające bez odpowiedzi.

– Mówi pan jak prawdziwy filozof – spojrzała na mnie z podziwem.

Odtąd codziennie niosłem na pocztę pustą kopertę, na którą Anita naklejała znaczek i wysyłała pod fikcyjny adres.

Z dnia na dzień nasze rozmowy stawały się coraz serdeczniejsze i coraz dłuższe, o ile nikt nie stał w kolejce.

Mniej więcej po tygodniu zaproponowałem jej spacer. Odmówiła. Pomyślałem, że należy do tych trudnych do zdobycia kobiet, ale nie rezygnowałem. Nadal wysyłałem w przestrzeń swoje puste listy.

Pewnego razu zapytała mnie, do kogo je tak codziennie wysyłam.

– Są różne rodzaje prenumeraty – odpowiedziałem tajemniczo. – Jedni otrzymują ulubione gazety, a inni życzą sobie mieć listy miłosne w prenumeracie.

Spojrzała na mnie z zachwytem.

– Boże mój, pan jest zakochany? Pan codziennie listy miłosne wysyła!

Nie zaprzeczyłem. Istotnie, chyba byłem zakochany. Ale tylko w niej...

– Ojej, gdyby tak mój chłopak potrafił list miłosny napisać! – westchnęła rozmarzona. – Jest w wojsku, na misji. Wraca dopiero za dwa miesiące, a ja już tak tęsknię, że zaraz zwariuję. Ale listy to mi pisze takie raczej byle jakie. Cóż, takie życie.

Wierzę, że te listy kiedyś trafią do mej miłości

Chłopak? Co za chłopak? Nie podejrzewałem istnienia jakiegoś chłopaka. Jednak nie poddałem się. Minęło lato,  przyszła jesień, a ja wciąż niestrudzenie patrzę codziennie rano przez lornetkę jak Anita idzie do pracy. Potem biegnę na pocztę. Później sam jadę do roboty, a po powrocie znowu czaję się z lornetką.

Próbowałem walczyć z tym podglądaniem, ale bezskutecznie. To jest silniejsze ode mnie. Raz nawet wyrzuciłem lornetkę przez okno, żeby nie wiodło mnie na pokuszenie. Kilka sekund później pędziłem po schodach, by odnaleźć ją w krzakach. Na szczęście optyka była nienaruszona, pękła tylko obudowa z plastiku.

Ta kobieta stała się moją absolutną obsesją. Kilkakrotnie próbowałem się z nią umówić, ale grzecznie odmawiała. Myślę o niej bezustannie. W pracy czekam niecierpliwie, aż będę mógł wrócić do domu. Po powrocie patrzę przez okno i odczuwam coś w rodzaju ulgi i spełnienia, gdy postać Anity pojawia się za firanką. Jedno się tylko zmieniło. Nie wysyłam już pustych kopert. Codziennie piszę list miłosny do Anity. I mimo, iż nadal wysyłam wszystkie pod fikcyjny adres, jakoś naiwnie i głupio wierzę, że w końcu do niej trafią.