"Mam jej krew na rękach. To ja wydałem na nią wyrok. Na osobę, którą kochałem najbardziej na świecie"

Pola była nieprzytomna. Miałem wrażenie, że była podłączona do absolutnie wszystkich rurek i przewodów, w które wyposażony był ten szpital. Gdy by nie aparatura, ona już by nie żyła. Tak powiedzieli lekarze. Jej stan był ciężki, ale stabilny. Miała szansę.
– Jest młoda i silna – stwierdził lekarz prowadzący. – Ma duże szanse, by z tego wyjść. Proszę być dobrej myśli.
– Łatwo ci mówić – pomyślałem, słuchając słów lekarza. – Każdemu to powtarzasz: proszę być dobrej myśli, wszystko będzie dobrze, robimy co w naszej mocy… i takie tam standardowe formułki. Tam na sali leżała moja córka, ukochane dziecko, krew z krwi. Patrzyłem, jak dorastała, a teraz widzę ją na granicy życia i śmierci. Dla ojca to niewyobrażalny ból, straszliwe doświadczenie.

"Po tragicznej śmierci mojej żony mam tylko ją"

Pola jest moim największym skarbem. Nic na świecie tak mnie nie cieszy jak ona. To moje oczko w głowie. Po tragicznej śmierci mojej żony mam tylko ją. Nie wyobrażam sobie życia bez Poli. Sam ją wychowywałem, zapewniłem jej wszystko, co najlepsze. Nie ma świecie rzeczy, której bym dla niej nie zrobił ani nie zdobył, byleby tylko żyła. Teraz mogę czekać. Nie jestem w stanie nic zrobić, ta bezczynność mnie dobija. To coś, czego nie znoszę. Nigdy nie zostawiałem spraw samych sobie, zawsze wywierałem na nie wpływ.

Pola jest dzieckiem miłości. Takiej, jaka zdarza się raz na kilkaset tysięcy przypadków. Miłości mojej i Wandy, najwspanialszej kobiety na świecie, która była radością mojego życia. Moim przewodnikiem, moim słońcem, wodą i powietrzem! Miał otoczyć je opieką, ufałem mu, a on...

Poznaliśmy się na początku lat dziewięćdziesiątych. Mój ówczesny przyjaciel Edek, z którym prowadziłem firmę TEdMoto, zorganizował imprezę. Wanda była koleżanką jego siostry. Natychmiast wpadła mi w oko. Nikomu nie pozwoliłem się do niej zbliżyć. Przetańczyłem z nią cały wieczór, odprowadziłem do domu i poczułem, że jestem zakochany. Jakiś czas później okazało się, że ona czuła to samo.

"To była miłość od pierwszego wejrzenia"

Taka, jaka zdarza się w filmach, bajkach i taniej literaturze. Ale prawdziwa, taka na całe życie! Pobraliśmy się pół roku później. Wszystko odbyło się "po bożemu" – poprosiłem jej rodziców o rękę, oni się zgodzili. Ślub odbył się w kościele, a wesele w wynajętej restauracji. Było wspaniale. Dziś, gdy Wandy już nie ma, a ja bardzo do niej tęsknię, często oglądam film i zdjęcia z tej uroczystości.

Edek był wtedy moim najlepszym przyjacielem. Znaliśmy się jeszcze z technikum samochodowego. Gdy je skończyliśmy, dzięki pomocy rodziców udało nam się otworzyć warsztat samochodowy. To była nasza wspólna firma, którą nazwaliśmy TEdMoto. Skrót od Tadeusz, Edward. Motoryzacja zawsze była dobrym interesem. Ludzie nie mieli mieszkań, ale kupowali samochody. Zwłaszcza po 1989 roku, gdy można było sprowadzać używane pojazdy z Zachodu, nasz zakład rozwijał się znakomicie. Sami też sprowadzaliśmy auta. Braliśmy wszystko jak leci, bo nad Wisłą każdy pojazd można było opchnąć, bez względu na wiek i stan techniczny. Byleby miało koła i jeździło. Z trzech samochodów składaliśmy jeden. Interes się kręcił, a w telewizji wciąż gadali, że musimy dogonić Europę. Wtedy też wpadliśmy z Edkiem na pomysł, aby zmienić nazwę na TEdMotors. Ta drobna korekta spowodowała, że staliśmy się bardziej europejscy, a nawet światowi, a tym samym wiarygodni.

Nie będę ukrywał, że nie gardziliśmy także samochodami kradzionymi. W tym celu na prowincji otworzyliśmy filię TEdMotors. Z dala od miasta przygotowywaliśmy kradzione auta do sprzedaży – przebijaliśmy numery, zamienialiśmy tapicerkę. Jak trzeba było, to nawet przemalowywaliśmy auta. Dostawały nowe „legalne” dokumenty, książki serwisowe itp. Samochód wychodzący z naszej dziupli był w pełni legalny. Nasi ludzie przywozili samochody z całej Europy. TEdMotors mógł „sprowadzić” każde auto. Realizowaliśmy zamówienia dotyczące nie tylko marki, ale  także koloru i wyposażenia pojazdu. To był naprawdę doskonały interes. 

Zobacz także:

"Zawodowo wszystko szło jak z płatka, ale prywatnie nie"

Od początku naszego wspólnego życia planowaliśmy z Wandą, że będziemy mieć dzieci. Najlepiej dwójkę. Niestety żona nie mogła zajść w ciążę. Zjeździliśmy całą Polskę w poszukiwaniu lekarza, który by nam pomógł. Zasięgaliśmy porady wielu specjalistów. Bez efektu. W pewnej chwili straciliśmy już nadzieję. Rozważaliśmy nawet adopcję. I wtedy okazało się, że Wanda jest w ciąży. To było najtrudniejsze dziewięć miesięcy w naszym życiu. Przez większość czasu żona musiała leżeć. Ciąża była zagrożona.

Na szczęście urodziła śliczną i zdrową dziewczynkę. Chuchaliśmy na nią i dmuchaliśmy. Dbaliśmy jak o największy skarb, którym dla nas była. Cieszyliśmy się każdą chwilą, każdym dniem. Pola miała już trzy lata, gdy z grupą przyjaciół, m.in. z Edkiem i jego żoną, wybraliśmy się nad morze. Do Juraty. Mieliśmy tam spędzić tydzień. Po dwóch dniach okazało się, że muszę wracać do domu. Moja matka miała wylew i trafiła do szpitala.
Nie było sensu, żeby Wanda i Pola wracały razem ze mną. Pogoda była piękna, żal byłoby jej nie wykorzystać. Bez wahania zostawiłem swoje dziewczyny pod opieką Edka – przyjaciela i wspólnika. Miałem do niego zaufanie.

Był bardzo dobrym kierowcą. Jeździł szybko, ale bezpiecznie. Przez pewien czas brał udział w rajdach i nauczył się panować nad samochodem nawet w ekstremalnych sytuacjach. Niestety, jak każdy facet, uważał, że jest mistrzem kierownicy, i że wszyscy inni do pięt mu nie dorastają. A gdy pasażerkami były kobiety, szczególnie lubił się popisywać. Powrót z Półwyspu Helskiego w czerwcową niedzielę wymaga od kierowców dużych pokładów cierpliwości i pokory. Najtrudniejsze jest pokonanie pierwszych prawie 100 km, do wjazdu na dwupasmówkę – dzisiaj to autostrada A1. Jazda w sznurze wlokących się samochodów to prawdziwa próba charakteru.

Mój przyjaciel Edward nie wytrzymał ciśnienia. Nie był w stanie znieść tego, że jakieś dupki w polonezach i lanosach blokują mu drogę. On siedział za kierownicą bmw m3. Przyspieszył, bo postanowił pokazać, jak jeżdżą fachowcy! W okolicy Pucka, ryzykownie wyprzedzając grupę samochodów, zahaczył lewym kołem o miękkie pobocze i… bmw gwałtownie skręciło w lewo, zrobiło trzy pełne obroty w powietrzu i spadło na dach.
Edward i jego żona wyszli z tego bez szwanku, byli tylko lekko pobijani.

"Moja żona Wanda zginęła na miejscu, zdążyła swoim ciałem zakryć naszą Polę"

To było ponad dwadzieścia lat temu. A ja pamiętam te wydarzenia, jakby to było wczoraj. Wszystkie uczucia, jakimi darzyłem Wandę, przelałem na cudem uratowaną Polę. A teraz ona leżała na oddziale intensywnej terapii. 

Po wypadku nie byłem w stanie nadal przyjaźnić się z facetem winnym śmierci mojej żony. Ani z nim pracować. Podzieliśmy TEdMotors na dwie firmy i każdy poszedł swoją drogą. Staliśmy się konkurentami, więcej: wrogami, i to zagorzałymi. Każdy dbał, by drugi nie wchodził mu w drogę. Jeśli któryś z ludzi Edka zagubił się na moim terenie, przeważnie gorzko tego żałował. Kilku zbyt odważnych miało uroczyste pogrzeby, a ich zgony nie były naturalne. Co tu dużo gadać: od lat prowadziliśmy wojnę na śmierć i życie. Raz on był górą, innym razem ja.

Doszły mnie słuchy,  że Edek planuje podstępem przejąć mój teren. Informatorzy donosili, że nie cofnie się przed żadnym świństwem. Nie mogłem na to pozwolić. Miałem opinię twardego i solidnego „przedsiębiorcy”. Nie chciałem jej stracić, długo na nią pracowałem. Tu nie chodziło tylko o moje dochody. Pieniędzy miałem dużo, wystarczyłoby ich dla mnie, córki i dla wnuków. Ale ja prowadziłem interesy, z których utrzymywało się wiele rodzin. Miałem zobowiązania. Musiałem dbać o swoich ludzi.

"I nigdy nie darowałem Edkowi, że zabił moją żonę"

On nie mógł ze mną wygrać. Kiedy ja obmyślałem strategię, dzięki której pokonam Edka, moja nastoletnia córka przeżywała chwile szczęścia. O nic jej nie pytałem, wiedziałem, że jak zechce, to sama mi powie. Przeżywała swoją pierwszą wielką miłość. Nie chciałem na nią naciskać, czekałem. Pola chodziła z głową chmurach. Z radością patrzyłem na szczęście córki. To cudowne uczucie widzieć, że twoje ukochane dziecko jest w siódmym niebie!

Wojna z Edkiem weszła w kolejną fazę. Pojawiło się podejrzenie, że w naszych szeregach jest kret. Myślałem, że mnie szlag trafi! Zawsze starannie dobierałem sobie ludzi. Tych, którzy mieli dostęp do spraw poufnych, sprawdzałem wielokrotnie, zanim dopuściłem do tajemnic. Inni też byli kontrolowani, ale już sporadycznie i wyrywkowo. Ten system sprawdzał się przez lata. Nigdy żadna ważna informacja nie wydostała się na zewnątrz. Zacząłem bacznie obserwować swoich ludzi. Nie znaleziono nikogo podejrzanego. I okazało się, o czym znowu donieśli mi informatorzy, że żadna z naszych tajemnic nie została ujawniona. Czyli tę informację o krecie ktoś rozpowszechnił po to, by zasiać zamęt w naszych szeregach. To się udało, ale na szczęście nie popełniliśmy żadnego błędu. Gra toczyła się dalej.
– Tato – Pola przytuliła się do mnie jak za dawnych lat, więc wiedziałem, że czegoś chce. – Planuję z moim chłopakiem Krzysztofem wyjechać na weekend na Mazury do Mikołajek.
– I pytasz mnie o zgodę? – udałem zdziwienie, była dorosła, miała już 23 lata i nie musiała mnie o nic pytać, ale bardzo lubiłem, gdy to robiła, bo chciałem nadal otaczać ją ojcowską troską.
– Tak pytam cię o zgodę! – przyznała i wtedy zrozumiałem, że ona sama nie jest pewna swej decyzji.
– Jeśli tego chcesz i ufasz temu Krzysztofowi, to jedź! – odparłem.

"Tato, ja go kocham"

– Tato, ja go kocham – zaczerwieniła się Pola.  – I ufam mu, tak, ufam mu – powiedziała to w taki sposób, jakby chciała przekonać samą siebie.
Pochłonięty interesami szybko zapomniałem o tej rozmowie. Przypomniałem sobie później podczas spotkania z moim mazurskim kontrahentem.
– Piękną masz córkę –  stwierdził nagle, gdy już zakończyliśmy omawiać interesy.
– Owszem, piękna, urodę ma po matce – przyznałem nie bez dumy.
– Była ostatnio w Mikołajkach.
– Wiem, pojechała ze swoim chłopakiem – przerwałem, bo chciałem zakończyć już tę rozmowę.
– To on jest jej chłopakiem?! – zdziwił się mój rozmówca. – Znasz go?!
– Nie, ale mam zaufanie do Poli, to mądra dziewczyna – zirytowałem się tą jego dociekliwością. – O co ci chodzi, mów wprost, bo dosyć mam tej gadki.
– Ten jej chłopak to Krzysztof Żalski, syn Edka! Wiedziałeś o tym?! 

"Wydałem im rozkaz: ten facet musi zniknąć!"

Poczułem się tak, jakby ktoś zdzielił mnie bejsbolem w łeb zdzielił. Wyłączyłem telefon i próbowałem dojść do siebie. Kręciło mi się w głowie. Syn mojego największego wroga jest chłopakiem mojej córki?! Pola kocha pomiot zabójcy jej matki?! Nie mieściło mi się to w głowie. To jakaś niewiarygodna ironia losu! Jakaś bzdura! To przecież niemożliwe. Jak ona może bezcześcić pamięć Wandy?!

Otworzyłem barek i nalałem sobie potężną porcję whisky. Wypiłem i znów sobie nalałem. Dopiero po trzeciej szklance usiadłem w fotelu, by spokojnie przemyśleć sprawę. Nie mogę pozwolić, by ta miłość – jeśli to jest miłość – dalej się rozwijała. Trzeba to przerwać. A jeśli jest już za późno!? Nie, nigdy nie jest za późno! Nie mogę dopuścić do tego, by młody Żalski został mężem Poli i ojcem jej dziecka. W ten sposób Edek wejdzie do rodziny i przejmie moje interesy. I nagle wszystko stało się dla mnie jasne. Informatorzy mieli rację: mieliśmy w naszych szeregach kreta! Był nim Krzysztof Żalski, chłopak mojej córki. Sprytnie sobie to Edek wymyślił! Ale niedoczekanie twoje!

"Będziesz cierpiał tak, jak ja cierpiałem! Zobaczysz, co to znaczy stracić ukochaną osobę"

Już wiedziałem, co trzeba zrobić. To będzie cios, po którym Edek się nie podniesie. Cios w samo serce. Będziesz cierpiał tak, jak ja cierpiałem! Zobaczysz, co to znaczy stracić ukochaną osobę. Dwa dni później wezwałem do siebie dwóch swoich najlepszych ludzi. Lojalne i sprytne chłopaki. Wiedziałem, że mogę im powierzyć każde zadanie.
– Facet ma zniknąć – instruowałem.  
– Nie chcę wiedzieć, jak to zrobicie, choć sugerowałbym jakąś kraksę. Młody ma sportową furę, pewnie lubi przycisnąć. Rozumiemy się?! Lokalny program tv podawał właśnie informacje: „Jadący z nadmierną szybkością sportowy samochód mazda mx5 nie wyhamował na moście, przebił barierę i wpadł do rzeki. Nurkowie wyciągnęli z auta kierowcę, miał rozbitą głowę, nie żył. Kobietę, która z nim jechała, przewieziono do szpitala, jej stan jest ciężki”.

"Spojrzałem na ekran. Na noszach leżała… moja Pola! Zabiłem własne dziecko?!"

Jak to się stało?! Ci durnie nie zauważyli, że Żalski nie jest sam w samochodzie?! Siedziałem już kilka godzin na szpitalnym korytarzu, gdy przechodzący lekarz spojrzał na mnie i powiedział:
– Jej stan jest nadal ciężki, niech pan do niej wejdzie na chwilę, potrzyma ją za rękę… – westchnął. – Też mam córkę.
Podziękowałem mu kiwnięciem głowy. Pola była nieprzytomna, ale gdy wziąłem ją za rękę, poczułem jakby ścisnęła moje palce. Patrzyłem na twarz ukochanego dziecka… Otworzyła oczy.
– Tata?! – wyszeptała – nigdy ci tego nie wybaczę! – to były jej ostatnie słowa. Zmarła chwilę później.