Małgorzata Malinowska, kobieta.pl: Ostatni czas jest dla Ciebie bardzo intensywny. Otwarcie butiku, działania na rzecz Fundacji MRM. Jak mama trójki dzieci, w tym jednego malucha znajduje czas na to wszystko?

Małgorzata Rozenek-Majdan: Zupełnie szczerze powiem, że odbywa się to kosztem życia towarzyskiego. Ja bardzo pilnuję, żeby spędzać odpowiednią ilość czasu ze swoimi dziećmi. Wszyscy, którzy ze mną współpracują wiedzą, że mam czas na pracę do godziny 18, ale jak przychodzę do domu, to wyciszam telefon. Nie ma ze mną kontaktu do 21:30, czyli kiedy Henio zaśnie. To jest święty czas dla moich dzieci. Zawalczył o to Radosław. To on mi uzmysłowił, że ja wracałam do domu i cały czas rozmawiałam przez telefon i odpisywałam na wiadomości. Wtedy sobie pomyślałam: „Czy to jest tego warte? Nie”. Tu są moje dzieci. Ja dla domu i dzieci robię to wszystko, więc chcę się tym nacieszyć.

Oczywiście zdarzają mi się projekty weekendowe czy wieczorne, ale staram się ten czas odebrać kiedy indziej. Ta surowa logistyka jest absolutnie niezbędna. Nie da się połączyć bycia dobrym, wysoko funkcjonującym pracownikiem, nie da się być mamą, która czerpie radość z macierzyństwa i jeszcze do tego mieć super rozwinięte życie towarzyskie. Jest coś za coś i trzeba pamiętać o tym, że nie ma tak, że wszystko ci się uda. Nie uda ci się być jednocześnie super matką, super pracownikiem, super koleżanką i imprezowiczką. Musisz na coś postawić. Ja w tym momencie ze względu na Henia stawiam na dom i stawiam na pracę. Później powoli będę rozwijać się dalej.

Mam wrażenie, że fundacja jest dla Ciebie takim czwartym dzieckiem. Bardzo dużo czasu poświęcasz na te działania. Zresztą Twoje doświadczenia życiowe sprawiły, że oddałaś jej serce i zaangażowanie. To jest Twoja misja?

M. R-M.: Gdybym miała wskazać najważniejsze priorytety w moim życiu, to fundacja byłaby numer jeden, jeśli chodzi o sprawy zawodowe. Mam takie poczucie winy, że przez covid i inne sytuacje, nie rozwinęła skrzydeł tak, jak mogła. Teraz mocno nad tym pracujemy, żeby fundacja sprawnie działała i na pewno pomożemy dużej ilości par starających się o dziecko.

Twoje doświadczenia związane ze staraniem się o dziecko i to, że otworzyłaś się na temat leczenia niepłodności sprawiły, że jesteś nazwijmy to „naczelną ambasadorką” dawania nadziei wielu parom. Co chciałabyś powiedzieć tym wszystkim, którzy powoli tracą tę nadzieję?

M. R-M.: Najważniejsze jest to, żeby się nie poddawać. Powiem Ci, że bardzo dobrze jest mi z tą etykietą osoby, która mówi o in vitro. Bardzo dobrze mi jest z tym, że jak myśli się o in vitro, to bardzo często przebija się moja osoba. Uważam, że o niepłodności, o in vitro, o metodach wspomaganego rozrodu, bo tak to się nazywa, trzeba mówić głośno i bez wstydu. Biorę na siebie ten obowiązek. To naprawdę zrozumieją osoby, które przez tą drogę przeszły. Macierzyństwo jest naprawdę piękne, ale też nie oszukujmy się jest też cholernie trudne. Bardzo mi zależy, żeby pokazywać macierzyństwo, rodzicielstwo i przede wszystkim drogę do tego, bez lukru. Trzeba mówić o tym, że nie wszystkim parom wychodzi zajście w ciążę szybko. Trzeba pokazywać możliwości jakie są, a są one coraz większe. Bardzo mi zależy, żeby fundacja pomagała finansowo takim parom, bo wszystko rozbija się o dwa czynniki: czas i finanse. Nam bardzo zależy, żeby komunikować to, żeby jak najszybciej się badać, jak najszybciej kierować się do odpowiednich jednostek i bardzo mi zależy, żeby fundacja znajdowała środki do tego, żeby działać. A do wszystkich par, które z czymś takim się mierzą: „Słuchajcie, każdy z Was na końcu swojej drogi ma Henia, który na Was czeka”.

Zobacz także:

To Cię również zainteresuje:

Na stronie Fundacji MRM czytałam przepiękne listy od kobiet, od par, które proszą o wsparcie i pomoc. Czy jest taka historia, która szczególnie zapadła Ci w pamięci?

M. R-M.: Jest bardzo wiele tych historii. Każda z nich jest na swój sposób wstrząsająca i niezwykle dotykająca, bo bardzo łatwo jest mi się postawić w roli tych osób. Pamiętam samą siebie sprzed tych kilku i kilkunastu lat. Każdą z tych dróg i różne jej scenariusze mam opracowane sama. Ale zawsze najbardziej rozczulają mnie listy od bliskich osób, które się z tym mierzą. Od mężów, o tym, jak wspierać swoją żonę. Od mam, o tym, jak wspierać swoje córki. Naprawdę my jako fundacja wielotorowo będziemy wspierać takie pary i ich bliskich. Po pierwsze współfinansując leczenie. Po drugie tworząc kampanię społeczną „Wspólny język”, żeby uczyć społeczeństwo tego, jak rozmawiać o niepłodności. Po trzecie pokazywać możliwości dla firm, jak finansować in vitro dla swoich pracowników, bo to też jest bardzo ważne.

Edukacja, o której mówisz jest niezwykle potrzebna naszemu społeczeństwu. Niektórzy nie rozumieją podstawowych pojęć w tym temacie. Zobacz, jak często słyszymy takie zdania: „To z winy kobiety nie można zajść w ciążę albo z winy mężczyzny”. My tak nie mówimy. My mówimy: „Przyczyna leży po stronie…”. Taka mała zmiana języka powoduje uspokojenie emocji wokół. My specjalnie stworzyliśmy stronę, gdzie każdy znajdzie słownik i poradnik, jak się komunikować, jak rozmawiać i jak działać.

To, o czym wspomniałaś, czyli poczucie winy, kobiety bardzo często biorą na siebie. Dlaczego tak się dzieje i czy możemy to w sobie zmienić?

M. R-M.: To poczucie winy dotyczy nie tylko samego zajścia w ciążę. To poczucie winy nam kobietom jest wdrukowywane w każdym aspekcie naszego życia. Moje życie dzieli się na dwa etapy i bardzo się cieszę, że i w jednym i drugim było mi dane się sprawdzić. Ja przez długi czas byłam kobietą, która pracowała w domu i zajmowała się wyłącznie dziećmi. Oczywiście kończyłam studia, robiłam doktorat, ale byłam mamą pracującą w domu. A teraz jestem osobą bardzo aktywną zawodowo. Jak byłam w domu, to musiałam mierzyć się z argumentami, że marnuję swój potencjał. Jak pracuję zawodowo, to muszę mierzyć się z tym, że zarzuca mi się, że za dużo pracuję. Nie ma takiej sytuacji, z której kobieta nie byłaby rozliczana. Jak jest dobrą mamą, to zarzuca jej się brak przebojowości. Jak jest zbyt przebojowa to się mówi, że jest za głośna i powinna się skupić na czymś innym. Mężczyzn to nie dotyczy.

Podam to na przykładzie najbardziej jaskrawym, dotyczącym na przykład liczby partnerów seksualnych. Facet, który ma bogatą przeszłość, jest tym, który wie, jak się bawić, jest mężczyzną, playboyem, a kobieta ma zachowane same pejoratywne określenia. Niestety ten schemat przenosi się na inne aspekty życia. Jedyne, co ja mogę poradzić i sprawdza się to u mnie, to żeby po prostu mieć to gdzieś i robić swoje. Robić to, co dla Ciebie jest ważne. Kiedy masz ochotę siedzieć na kanapie i nic nie robić, to tak zrób. Organizm i psychika tego bardzo często potrzebuje. Jak masz przypływ energii, to działaj. Rób tak, żeby to tobie było wygodnie. Asertywność to jest to, czego my kobiety musimy się nauczyć.

Małgosiu, czego mogę Ci życzyć w najbliższym czasie?

M. R-M.: Żeby był wreszcie spokój, a wiem, że będzie (śmiech). Ale wiesz czego najbardziej? Żeby nic się nie zmieniało. Żeby było tak, jak jest. Żeby działo się tak, jak się dzieje.

Serdecznie Ci tego życzę.

Przeczytaj także: